Słowiańska czystość ciała i ducha – izba, łaziemlanka, bania, sauna

Bania Sauna


„Otwierają się im pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi [potu] i nie zostaje na żadnym z nich śladu świerzbu czy strupa. Domek ten nazywają oni: al-istba.” Tak zbawienny wpływ słowiańskich łaźni na zdrowie człowieka opisał w X w. n.e. żydowski kupiec i podróżnik z państwa arabskich kalifów Ibrahim ibn Jakub. Łaźnie, które dziś nazwalibyśmy saunami parowymi, stały w każdej słowiańskiej wiosce. Natomiast w chłopskich zagrodach były łaziemlanki.

Nazwa łaziemlanka to połączenie słów łaźnia i ziemlanka, czyli łazienka w ziemiance. Najważniejszym sprzętem była w niej wanna wydłubana i wypalona z pnia lipy. Łaziemlankę traktowano jako siedzibę boga kąpieli i pożądania Kupały – urządzano w niej uczty i ceremonie. Natomiast wspólnym kąpielom dla zdrowia ciała i ducha mieszkańców całych osad służyły izby (jak należy rozumieć arabski zapis „istba”).

Tradycja słowiańskich łaźni jest jednak znacznie starsza. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo jest powiązana z historią Słowian, warto przyjąć, że była obecna w naszej kulturze od zawsze. Można zakładać, że kultura łaźni dotyczy czasów co najmniej starożytnych.

Jednak pierwsza historyczna (pisana) wzmianka o łaźni Słowian pochodzi z X w. n.e. od wspomnianego ibn Jakuba: „Nie mają oni łaźni, lecz posługują się domkami z drzewa. Zatykają szpary w nich czymś, co bywa na ich drzewach, podobnym do wodorostów, a co oni nazywają: meh. Służy to zamiast smoły do ich statków. Budują piece z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy się piec rozgrzeje, zatykają owo okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga je ku siebie. Wówczas otwierają się im pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi [potu] i nie zostaje na żadnym z nich śladu świerzbu czy strupa. Domek ten nazywają oni: al-istba”.



bannik3


Łaźnia słowiańska była miejscem, w którym dokonywano zabiegów higienicznych, kosmetycznych oraz leczniczych. Oprócz praktycznego wymiaru, miała też ważne znaczenie rytualne, wiązane z kultem Welesa. Jego imię może być związane m.in. z greckimi Polami Elizejskimi, czy nordycką Valhallą. Takie powiązanie wydaje się prawdopodobne zważywszy na fakt, że jednym z głównych zadań Welesa jest władza nad Nawią, czyli słowiańskimi zaświatami. Uwidacznia się tu wspomniana wcześniej opozycja do Peruna, który jest bogiem niebios i piorunów. Aleksander Gieysztor porównał tę parę do indyjskiej boskiej opozycji Mitra-Waruna. Jest to jeszcze przyczynek do wspólnego źródła Słowiańszczyzny i aryjskich Indii.

Tak więc w łaźni odbywały się m.in. przed- i poślubne rytuały dla nowożeńców. Z powodu antyseptycznych właściwości bywała miejscem porodów. W wyciszonej atmosferze cielesnych przyjemności rozstrzygano też zaognione spory. Było to miejsce czyste, w którym ściany i podłogi wykładano ziołami mającymi dobroczynny wpływ na zdrowie człowieka. Każdy wędrowiec, zanim wpuszczony został do słowiańskiego domu, zapraszany był do łaźni, gdzie oczyszczał się psychicznie i fizycznie. Była uważana za miejsce mistyczne i zachowywano w niej ciszę jak w świątyni.

Brzozowa lecznica

W odróżnieniu od saun z innych tradycji, słowiańska łaźnia działała bardziej całościowo i dobroczynnie na ludzki organizm. Głównie przez zastosowanie brzozowych witek, którymi chłostano rozgrzane ciała. Dobroczynne substancje zawarte w listkach, korze i soku brzozy, w wysokiej temperaturze łatwiej przenikały do organizmu przez rozszerzone pory skóry i były przenoszone do organów przez szybko krążącą w żyłach krew.

Dobroczynne działanie brzozy znali nie tylko Słowianie, ale i Rzymianie. Do dziś jest wykorzystywana w ziołolecznictwie i drzewolecznictwie. Zielarstwo korzysta głównie z liści, które wysuszone są składnikiem wielu naparów. Ponadto wykorzystuje się sok z brzozy, który wzmacnia organizm, usprawnia pracę nerek i łagodzi dolegliwości kobiece. Kora brzozy to baza do otrzymania dziegciu o właściwościach bakteriobójczych i antyseptycznych.

Pozostała bania

Ze słowiańską łaźnią był związany Łaźnik, znany też jako Bannik. Był panem łaźni i patronem kąpieli. Na kąpiel pozwalał tylko trzem kolejnym grupom, a następnie na pewien czas obejmował panowanie nad łaźnią. Nikt nie ośmielał się mu wtedy przeszkadzać, bo spotkałaby go surowa kara. Łaźnik umiał tworzyć kłęby gorącej pary i parzyć upatrzone ofiary. Był również w stanie porwać człowieka i utopić w najbliższej rzece lub jeziorze. Bannik obawiał się żelaznych talizmanów, łaźnię chroniła przed nim zawieszona nad drzwiami podkowa. Żeby go udobruchać pozostawiano mu w łaźni nieco wody.

Najprawdopodobniej od Bannika wywodzi się rosyjska nazwa – bania. Jednak bywa też wyprowadzana od staroruskiego słowa, opisującego kopulasty kształt pomieszczenia. We współczesnych rosyjskich łaźniach nie znajdziemy jednak owalu. Rosyjska odmiana słowiańskiej łaźni jest miejscem zbiorowych kąpieli będących formą wspólnego spędzania czasu. Dzieje się tak od niepamiętnych czasów. Koedukacyjne kąpiele w bani dawały okazję do bliższego poznania się przyszłych małżonków. Bania ulokowana jest zazwyczaj nad rzeką lub jeziorem, co ułatwia obowiązkowe zimne kąpiele po wyjściu z niej. Mieści się w drewnianym domku, gdzie znajduje się opalany drewnem piec. Nagrzewa się na nim kamienie, a gdy rozgrzeją się, zostają polane wodą. Następnie ciało chłoszcze się witkami (najczęściej brzozowymi) – tak jak w opisie ibn Jakuba. W Polsce tradycyjne banie można spotkać jeszcze na Suwalszczyźnie.

Walka z grzesznym bezwstydem

Do łaźni oczywiście wszyscy wchodzili nago. Być może dlatego pogańska równoczesna dbałość o ciało i duszę, typowa dla naszych przodków, nie spotkała się ze zrozumieniem pierwszych krzewicieli nowej – rzekomo wyższej – cywilizacji. Chrześcijaństwo od początku miało osobliwy stosunek do czystości ciała. Samo pojęcie „czystość” nie odnosiło się do ciała, lecz do… bielizny. Jeśli bielizna nie była brudna, to człowiek nie mógł być nazwany brudnym. Skóry nie myto, lecz wycierano. Woda miała bowiem powodować pogorszenie wzroku, bóle zębów i bladość, a także osłabienie, głupotę i podatność na wszelkie choroby. Uważano też, że zmywa wydobywające się ze skóry ciecze zasobne w energię. Skutkiem tego była rada św. Franciszka, aby podczas mszy obficie okadzać kościoły w celu zagłuszenia smrodu wiernych. Zdaniem Kościoła, profesja łaziebnego była niegodna tak, jak sutenera. W 1441 r. urzędnicy Awinionu zakazali wchodzenia do łaźni żonatym mężczyznom. Łaźnie istniały w Paryżu jeszcze w XV-tym stuleciu, jednak przekonanie o szkodliwości wody przyniosło rezultat w postaci masowego ich zamykania, co nasiliło się w wieku kolejnym, zwłaszcza w latach 1510-1561, kiedy nasiliły się epidemie dżumy. Sądzono bowiem, że mycie się otwiera w ciele szczeliny, przez które „morowa zaraza” dostaje się do organizmu. W średniowiecznej Polsce pogańskie obyczaje nie dały się tak masowo wyplenić jak w Europie Zachodniej. Za Kazimierza Wielkiego w Krakowie było 12 ogólnodostępnych łaźni. Później też byliśmy oporni wobec zachodnich nowinek.

Polska wyspa zdrowia

Warto zastanowić się czy „bezwstyd” i hołdowanie przyjemnościom ziemskim naszych przodków nie ustrzegły ich przed największą plagą średniowiecznej Europy.

W latach 1346-1353 epidemia dżumy, nazywanej „czarną śmiercią”, w niektórych rejonach naszego kontynentu miała zmniejszyć populację nawet o 80 proc.. Zaraza objęła cały kontynent, z wyjątkiem niewielkich obszarów w odludnych Pirenejach, Mediolanu i… Polski! Dokładniej – terenów ówczesnego Królestwa Polskiego i Mazowsza. Natomiast nie znajdujące się pod władzą polskiego króla – Śląsk (o który trwały walki z Czechami, zakończone jego utratą), Pomorze (należące wprost do Krzyżaków lub znajdujące się pod dominacją „cywilizacyjną” Niemców) i Ruś Halicka (o którą trwały walki z Litwinami) – zostały dotknięte w pełni epidemią. Kazimierz miał rzekomo wprowadzić kordon sanitarny, polegający na sprawdzaniu stanu zdrowia przybyszy i zatrzymywaniu ich na granicach. Jednak wówczas wielu władców europejskich próbowało tego samego z miernym skutkiem. Są za to przekazy, że zaraza dotarła do Polski, ale nie rozwinęła się na skalę zachodnioeuropejską. Zachorowalność była na tyle mała, że dziś uznaje się Polskę za kraj wolny od zarazy w czasie jej największego natężenia. Nawet w uznanym za „wolny” od dżumy Mediolanie choroba pochłonęła 15 tys. ze 100 tys. mieszkańców. Doszło do tego, ponieważ władcy miasta nie uwierzyli bajdurzeniom medyków o zabójczych koniunkcjach planet. Podjęli decyzję o ograniczeniu swobody podróżowania, a chorych i ich najbliższych zmuszano do pozostania pod jednym dachem, pieczętując drzwi i podając im żywność przez okna. Tymczasem, kiedy w czasach zarazy ogólna ludność Europy zmniejszyła się o jedna trzecią, to w Polsce Kazimierza nastąpił przyrost ludności o 4 promile. Makabryczną, ale znamienną ciekawostką może być fakt, że wśród chrześcijan na Cyprze zaraza zbierała tak obfite żniwo, iż władze nakazały wymordować większość muzułmańskich niewolników i jeńców, by ich liczebność nie przewyższyła liczby wyznawców Chrystusa. Higiena osobista ludzi w strefie kultury muzułmańskiej stała jednak wówczas na wyższym poziomie od gardzących grzesznym ciałem chrześcijan.

Higiena Dżuma


higiena-dzuma


Mapa przedstawiająca rozwój dżumy w Europie w latach 1346-1353.


Nie sposób dziś rozstrzygnąć, czy wyższy poziom higieny osobistej Polaków, m.in. dzięki zachowanej jeszcze tradycji łaziennej, ocalił ich od masowego wymierania na „czarną śmierć”. Myślę jednak, że warto rozważyć wytłumaczenie tego zjawiska przy uwzględnieniu i tego czynnika.

Sarmacka „rozpusta”

W czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej w wielu polskich miastach były „rurmusy”, czyli drewniane rurociągi. W pomieszczeniach znajdowały się antfosy, czyli umywalnie ze zbiornikami wody. Czasami w piece kuchenne wmurowywano kociołki na wodę zaopatrzone w kurki, rozwiązując problem ciepłej wody. W czasach, gdy w prawie całej Europie nie było już żadnych łaźni, w XVII wieku w Pińczowie działała łaźnia Wielopolskich, uchodząca nieomal za ósmy cud świata. Cała w marmurach, z wieloma posągami i fontannami. Właściciele tego przybytku, by go rozreklamować, zamówili i wydali broszurkę, w której ówczesny copywriter napisał:

„Kiedy się tkniesz rzeczy jednej,
Puści się deszcz niepodobny
Z góry i ze ścian, z pawimentu
I z każdego instrumentu,
Który w sobie wodę nosi,
Co trzydzieści wód przenosi.
Statua kamienne stoją
I te dziwne rzeczy broją (…)”

Niestety, wraz z jezuicką kontrreformacją i upadaniem państwa polskiego, upadała też higiena całego narodu. Przesąd religijny nakazywał ludowi „kąpać się raz do roku koło Wielkiej Nocy”, a szlachta i arystokracja zabijały smród niemytych ciał mocnymi perfumami z „przodującej cywilizacyjnie” Francji, gdzie wytwarzano je właśnie do tego celu – zamiast łaźni czy łaziemlanki. Teraz odkrywamy przewrotnie dobrodziejstwo tradycji przodków dzięki modzie na saunę, ale nie kojarzymy jej już z rodzimymi dziejami.

NA ZDJĘCIACH: reprodukcje malarstwa rosyjskiego z XIX w.


Źródło oryginalnego artykułu

Dodaj komentarz