Drang nach Osten

Drang-nach-Osten


Byliśmy nad Łabą. Uchylono nas za Odrę. Przemoc już się i tam ciśnie, gdzie nigdy German, chyba wędrowny, stopy swojej nie postawił. Nauczony klęskami swoimi Polak… może znowu powróci do owych wieków Tacyta, gdy między Germanami a Sarmaty wzajemna bojaźń była granicą. Nie lękali się nas Germanowie, lecz ani my onych, mając w ręku równie ostre szable i skuteczniej pisząc żelazem dzierżaw zakresy, niżeli z cyrklem i tablicami. ks. bp. Adam Naruszewicz (1733-1796).

Przedmowa do przekładu „Germanii” Tacyta. pierwsze wtargnięcie Germanów na ziemie słowiańskie nastąpiło już w pierwszym tysiącleciu przed naszą erą i rozpoczęło pochód Germanów na wschód ten wieczny odtąd „Drang nach Osten” Włodzimierz Dzwonkowski w dziele „Prahistorja ziem polskich” (Słowiańszczyzna pierwotna. Początki polskiej kultury i organizacji) Warszawa 1918.

W tym samym dziele mapa SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA, a w niej zaznaczone czerwonymi punktami zachodnie granice osadnictwa słowiańskiego Hamburg, rzeka Ilmenawa, Brunszwik, góry Harcu, Fulda, Wuerzburg, rzeka Wernica oraz zakreślony czerwoną linią ciągłą  Limes Sorabicus, przeprowadzony w r. 808-808 przez Karola Wielkiego (granica oddzielająca jego monarchię od słowiańszczyzny zachodniej).

Było tak: pomiędzy Polską a „Niemcami” (WP: żadnych niemiec wtedy nie było) na samym początku naszych dziejów znajdował się szeroki, pionowy pas ziemi, od Bałtyku aż na południe, który stanowił jakby przedpole; ścierały się na nim, zmagały i brały za łby wpływy tych dwóch państw. Granica Polski w wieku jedenastym kończyła się na Ziemi Lubuskiej (szmat ziemi, gdzie się schodzi Warta z Odrą), granica cesarstwa niemieckiego kończyła się na rzece Łabie. Między tymi dwoma granicami, w pośrodku były różne państewka słowiańskie: na południu Łużyczanie, na północy przy Bałtyku Weleci, czyli Lutycy, a w pośrodku właśnie owo przedpole.


Źródło oryginalnego artykułu




SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA rozdzielone przez Limes Sorabicus Włodzimierz Dzwonkowski w dziele "Prahistorja ziem polskich" (Słowiańszczyzna pierwotna. Początki polskiej kultury i organizacji) Warszawa 1918


SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA rozdzielone przez Limes Sorabicus


NACH OSTEN WOLLEN WIR REITEN

Józef Kisielewski „Ziemia gromadzi prochy”
Wydanie drugie, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań, 1939
fragment

Jeśli kto od Poznania pociągnie prostą linię na zachód, spotka naprzód miasta: Frankfurt, Lebus, Berlin z przedmieściem Kopenick, następnie Brandenburg, a w końcu Magdeburg. Polska stała fortecą w Lubuszu, Niemcy stały fortecą w Magdeburgu. W pośrodku były państwa mniejsze, buforowe, jakby dziś powiedzieli wyznawcy idei federacyjnej.

Etnograficznie rzecz biorąc, te drobne ludy należały do grupy lutyckiej, były jej najbardziej południową odnogą, jak Chyżanie naprzeciw wyspy Rugii byli skrzydłem najbardziej północnym.

Owe ludy południowe mieszkały w dorzeczach niewielkich rzek Sprewy i Hoboli, od których wzięły swoje nazwy – Sprewian i Hobolan (albo Stodoran). Rozmaite dokonywały się tu przemiany i ugrupowania. W czasach, które nas obchodzą, to znaczy, od końca panowania Mieszka I do wieku dwunastego układ stosunków tutejszych już się zarysował wyraźnie: bliżej Polski istniało państewko Sprewian, w którym władał książę Jaksa, ze stolicą w Kopaniku (należał do niej teren dzisiejszego Berlina), i drugie bliżej Niemiec państewko Przybysława, który stolicę swą posiadał na wyspie nazywającej się naprzód Branibor, później Brennaburg, lub Brandenburg. O Berlinie, oczywiście, żadnej wieści.

Jak się łatwo domyślić, księstewko bliższe Niemcom, braniborskie, stało pod wpływem niemieckim; księstewko Jaksy było szczerze przywiązane do Polski i ku niej ciążyło.

I teraz fakt w historii tych stron nie zwykłej wagi. Jak wiadomo, dia ekspansji ku wschodowi tworzyli cesarze niemieccy tak zwane marchie. Marchia Północna (czyli Stara Marchia – Altmark) leżała na lewym brzegu Łaby, akurat naprzeciw Braniboru. Od roku 1134 władał tą marchią Albrecht hrabia z Ballenstiidtu, dla obyczajów swych i zachowania Niedźwiedziem zwany. Ten Albrecht Niedźwiedź, jakby w przeczuciu, że stworzy całą rodową dynastię, zwaną w dziejach dynastią askańską, niesłychanie był łakomy ziemi i potęgi.

On to drogami bardzo zawiłymi zdołał księcia Przybysława nakłonić, aby księstwo Braniboru po swej śmierci zapisał jego synowi. Gdy Przybysław rychło umarł, Niedźwiedź sam zajął Branibor.

Aneksja nie poszła gładko. Wystąpił bowiem ze słusznymi pretensjami Jaksa z Kopaniku, najbliższy krewny Przybysława. Wszak po wszelkim prawie boskim i ludzkim jemu się ta ziemia należała, jemu ci ludzie, którzy mówili językiem jego ojczyzny. Jaksa zawinął się koło uzyskania posiłków z Polski i zdobył na Niemcach Branibor. Trzymał go przez czas jakiś, ale w końcu musiał ustąpić przed silą przeważającą.

Teraz rozpoczyna się najsmutniejszy okres historii polskiej, ten okres, który zadecydował o całym przyszłym kierunku rozwojowym Polski: okres podziałów po śmierci Krzywoustego, czyli po prostu okres kłótni i sporów, okres podziału państwa na partie, koterie i rozłamy. Ziemia Lubuska przypadła w udziale Piastom śląskim. Byli wśród nich ludzie dzielni i z otwartą głową, jak Henryk Pobożny, ale byli i inni. Syn tegoż Henryka, Bolesław Rogatka, zniemczony do gruntu, przy tym lekkomyślnik i hulaka, jedna znajpaskudniejszych postaci w galerii ówczesnych książąt, naprzód połowę Ziemi Lubuskiej oddał arcybiskupstwu magdeburskiemu (1249), potem pozbył się całego tego terenu na rzecz następców Albrechta. Ziemia Lubuska utracona została w roku 1251. Straty szły kolejno w górę Odry: naprzód Pomorze Zachodnie, później Ziemia Lubuska, jeszcze tylko Śląsk był przy Polsce. Ale i on już niedługo zostaje stracony. Im dalej od pierwszych Piastów, tym mniej rozumie się doniosłość linii Odry.

Albrecht Niedźwiedź wyszedł ze Starej Marchii, utworzonej na lewym brzegu Łaby, czyli na ziemiach słowiańskich zdobytych przez Karola Wielkiego. Gdy Askańczycy zagarnęli Branibor, z tej nowej zdobyczy oraz części Ziemi Lubuskiej utworzono nową redutę wypadową: Średnią Marchię. Wraz z postępem zaboru przesuwał się punkt ciężkości tego nowego organizmu państwowego, który oto rósł jako szósta, nowa dzielnica cesarstwa. Stolicą posiadłości Askańczyków był naprzód Magdeburg, następnie na wiele stuleci stał się nią Brandenburg, od którego poszła nazwa całej prowincji. I tak słowiańska nazwa Branibor zasiliła słownik niemiecki nowym przekręceniem. Nie pierwszy raz.

O Berlinie w dalszym ciągu nie słychać. W dokumentach nazwa ta pojawia się po raz pierwszy w roku 1244. Wobec czego rocznicę należałoby przesunąć o dobre lat kilka. A i wtedy nawet miałoby się do czynienia z rocznicą dosyć wątpliwą, było to bowiem wówczas miasto i małe i nic nie znaczące, w każdym razie nieprzydatne na jubileuszowy wzór.

Przesuwanie na wschód odbywało się pomału. Na razie potęgą był Brandenburg. O wielkiej karierze Berlina zdecydował kierunek, jaki się począł motać z dwóch miejsc środkowej Europy: z Brandenburgii ku Prusom krzyżackim i na odwrót. Oba te ogniska niemieckiego ducha w podobnych znajdowały się warunkach, obydwa żyły tymi samymi celami, obydwa tak samo, w sposób najplugawszy użyły imienia bożego dla oszustwa. Czy można się dziwić, iż powstał pomysł, że się z tych dwóch podobnych sobie kawałków ziemi wyciągną ręce i splotą jednym, jednoczącym uściskiem. Nie zaraz to nastąpiło, ale nastąpiło: urosła na tym cała potęga Prus, uratowała się niemczyzna, która z powodu systemu feudalnego popadła już w zupełne rozbicie, i dokonało się odcięcie Polski od morza. Wszystko za jednym zamachem.

1319 – wymierają Askańczycy;
1415 – władzę obejmują Hohenzollernowie (burgrabiowie z Norymbergi);
1510 – Albrecht Hohenzollern zostaje W. Mistrzem Zakonu;
1525 – sekularyzacja Zakonu;
1618 – połączenie Brandenburgii z Prusami (zatwierdza Zygmunt III Waza).

I jeszcze jedno: poniżyło Brandenburg, a wywyższyło Berlin. z którego bliżej i łatwiej podać rękę ku Prusom Wschodnim. Lecz mimo wszystko długo, bardzo długo zostaje ten Berlin miastem małym, cherlawym, byle jak stawianym. Zaczyna róść dopiero od Fryderyków, którzy zagnieździli się w Poczdamie. Odtąd dopiero znaczenie jego się gruntuje. W przeciągu lat dwustu pięćdziesięciu wydyma się i obrasta tą obszerną brzydotą, przeciw której wystąpił kanclerz Hitler.

Wiadomo więc dziś z całą pewnością, że data roku 1937 datą jubileuszową nie jest; nie jest nią również data 1944, lecz jakaś daleko późniejsza. W ogóle miasta na tym terenie to sprawa osobna. Trzeba ją postawić tak, jak się miała naprawdę, a nie tak, jakby się ją chciało w Niemczech dzisiejszych widzieć.

Zdobywając nowe ziemie Niemcy zakładali na nich miasta.

Z kilku powodów: ażeby mieć punkty zaczepienia w niechętnych stronach. ażeby stwarzać ośrodki życia dla kolonistów z głębi kraju sprowadzanych, ażeby w tych miastach tworzyć administrację kościelną, ażeby wreszcie przeciwstawić się swoim prawem handlowym prawom handlowym słowiańskim.

Bo i taka walka toczyła się na zdobytych terenach, oprócz politycznej i religijnej: biło się prawo z prawem. Prawo magdeburskie z prawem słowiańskim. Trzeba to zaznaczyć: ziemie tutejsze, jak wszystkie zachodnie ziemie słowiańskie, były dostatnie, obfitujące w rozliczne dobro i bogactwo. Poza tym prowadziły ożywiony handel wymienny z szerokim światem. Jak wszędzie w Słowiańszczyźnie, były tu grody, a każdy gród miał obok siebie tak zwane „podgrodzie” (suburbium) przeznaczone właśnie na targi, na handel. Wszystko: organizacja rodowa, organizacja książęca i organizacja handlowa związane były razem, w jedną całość.

U Niemców inaczej. Niemcy zapożyczyli ustrój miejski, jak niemal wszystko, co przynosili, z tradycyj rzymskich (poprzez wpływy włosko-flandryjskie; Kolonia i Trewir to dawne obozy rzymskie), dodając trochę swojej feudalnej przymieszki. Było więc i osobne prawo dla miast, które w tych stronach państwa zwało się prawem magdeburskim. Dawało ono dużo przywilejów warstwie mieszczan, kupców i rzemieślników, którzy wyodrębniali się z ogółu ludności, posiadali własny samorząd i własne prawa.

W tych stronach było to prawo jeszcze jednym instrumentem politycznym. Występowało do walki z ładem zastanym. Opierając się na nim, zakładali Askańczycy na tutejszych terenach miasta: Spandawę, Przecław i Kolno (1237 – dziś Colln), która to ostatnia miejscowość dziś do granic wielkiego Berlina została włączona. Tym trybem Kiedyś i Berlin założony został.

W niedawnych jeszcze czasach głośno podtrzymywano opinię, że te wszystkie miasta, które za praniemieckie się uznaje, przez Niemców na pustkowiach zupełnych założone i wyhodowane zostały czyli że taka zasługa i takie dla cywilizacji znaczenie. Ale kilka dokładniejszych ostatnich odkryć wskazało, że we wszystkich nieomal wypadkach te rzekomo niemieckie nowości powstały na gruncie i w obrębie grodów oraz podgrodzi słowiańskich. Dość wskazać na Lubekę, pod której kamienną powłoką kryje się wspaniała słowiańska cywilizacja. Cywilizacja drewniana. Podobnie z Wołyniem [czyli Wolinem]. Zapadający się rynek tego za „urdeutsch” ogłoszonego miasteczka odkrył oczom wspaniałe miasto słowiańskie i poraził prawdą, że długo przedtem, nim ktokolwiek mową niemiecką tu zagadał – wielkie słowiańskie rozsiadło się miasto. Miasto i port.

Tak samo musiało być z miastami w Brandenburgii, tak samo, tylko o wiele później, z Berlinem. I nie wiadomo, czy warto tak te czasy z rozczuleniem wspominać. Obraz nie był znów tak bardzo rozgłosu godny. Te chude, szczupłe miasta były rzadkimi wyspami w wielkim słowiańskim morzu. Historia czyni jeszcze jeden błąd perspektywiczny, jak tyle innych: wspomina tylko o paru miastach, o kilku tysiącach kolonistów, a zapomina, a nic nie mówi o setkach tysięcy ludzi tych stron, którzy przecież nadawali przez stulecia charakter tutejszej ziemi i nadają jej ten charakter do dziś.

Nie, bynajmniej nie przesada!

Przed trzema laty przyjechała na kongres z Polski do Niemiec wycieczka polskich uczonych, mniejsza z tym, jakiej specjalności. Pewien sędziwy uczony niemiecki, tak sędziwy i tak prawego serca, że nie bał się żadnych prześladowań, w następujące powitalne najzupełniej prawdziwe i autentyczne odezwał się do Polaków słowa: – Witajcie na ziemi, która jest ziemią waszych przodków. Witajcie wśród ludzi, którzy – kto wie – czy nie są tej samej, co wy krwi.

Ten stary pan wiedział, co mówi. Historia tych ziem od wieku  trzynastego do dziś dnia jest niczym innym, jak przerabianiem krwi słowiańskiej w krew niemiecką. Jeśli się w te sprawy głęboko i dobrze wmyślić, to można łatwo dojść do nowej a nagłej prawdy, że dzisiejsi mieszkańcy tych stron są w tej samej co najmniej mierze Słowianami, co Niemcami. Bo cóż nazwa?! Nazwa jest tylko przyodzieniem treści. A jeśli treść jest inna niż nazwa, jeśli. się z nią jawnie kłóci, cóż wart jest dźwięk?

W tym miejscu krótka dygresja, która jest równocześnie salutem i hołdem. Dziś jeszcze, w roku 1938, w roku Anschlussu i „obudzenia się wielkich Niemiec”, pięć kilometrów od Berlina, w Spreewaldzie wieśniacy mówią słowiańskim językiem. Można ustanowić rocznicę 700-lecia Berlina, ale można być bezradnym wobec takiej prawdy: że trwanie narodu jest długie i niezmożone mimo prześladowań i sposobów takich, na jakie umiały się zdobyć Prusy.

A niedaleko od Berlina, w Spreewaldzie są ludzie, którzy mówią jeszcze po słowiańsku! Warto zanotować ten fakt na wieczną rzeczy pamiątkę. Może się zdarzyć, że systemy germanizacji zostaną ulepszone i że za lat kilkanaście Spreewald czyli „Błota Szprewiańskie” zamilkną, zgnębione ostatecznie, ale ta wiadomość powinna zostać: w roku wyjścia niniejszej książki z druku – mowa słowiańska w najbliższej okolicy Berlina jeszcze do cna nie wygasła!

Ten szlak zresztą w miarę oddalania się ku południowi tężeje i wzmaga się. Bowiem kilkadziesiąt kilometrów od Berlina przybiera nazwę Dolnych i Górnych Łużyc. Mocno to skupiona wyspa słowiańska, która zachowała do dziś dnia swój obyczaj, swój strój, swoją mowę. Mowę, która jest słowo w słowo podobna do kaszubszczyzny, do języka polskiego. Zachowały swój język i odmienność słowiańską zwłaszcza Łużyce Górne o sporej ilości katolików. Protestanckie Łużyce Dolne łatwiej ulegają germanizacji.

Gdyśmy w sierpniu roku zeszłego jechali od Frankfurtu do Drezna, kusiło nas, aby zwiedzić Łużyce. Ale Łużyce akurat od owego sierpnia rozpoczynały swoją nową żałobę. Którą to z rzędu?! Znowu padł rozkaz: Zlikwidować ten żywy wyrzut sumienia! Roznieść Łużyce! Zamknęły się szkoły łużyckie, zanikły domy ludowe, stanęły maszyny drukarskie, zapełniły się więzienia; wielu Łużyczan poszło do obozów koncentracyjnych, z których nie wyszli do dziś.

Jest ich w Niemczech 200.000. Wydawałoby się, że państwo, które cały swój program oparło na pojęciu narodu, powinno mieć szacuneJ-: i ella tego narodu, który wykazał taką wytrwałość, takie bohaterstwo ducha. Ale znać, że liczą się tylko bohaterstwa liczebnych nilrodów. Swojego narodu. Cudzych narodów – nie!

Gdym opowiadał w Polsce o tych 200.000, ktoś podał profekt: wymienić za polskich Niemców, nie dać zginąć szczepowi, który jest korzeniom naszego narodu najbliższy. Projekt, który powinien pójść pod rozwagę. Mogliśmy przyjąć po wojnie pół miliona rosyjskich Żydów, czemu nie moglibyśmy przygarnąć Łużyczan?

Ale jakkolwiek jest, jakkolwiek będzie, na słowo Łużyce powinien bić apel, powinna padać komenda „baczność”.

Baczność! Prezentuj broń. Łużyce, lud, który za Chrobrego żył w granicach Polski, rozpoczął agonię.


Siedem stuleci temu, może o tej samej godzinie zbliżał się pod wały słowiańskiego grodziszcza Berlina inny pochód: Karol Boromeus Mueller na łaciatej chabecie zjawiał się we własnej kupieckiej osobie, aby nędzne paciorki i świecidła wymienić na bogactwa słowiańskiej ziemi.


„Niemiecki”-Germański kupiec pod słowańskim Berlinem


Siedem stuleci temu, może o tej samej godzinie zbliżał się pod wały słowiańskiego grodziszcza Berlina inny pochód: Karol Boromeus Mueller na łaciatej chabecie zjawiał się we własnej kupieckiej osobie, aby nędzne paciorki i świecidła wymienić na bogactwa słowiańskiej ziemi.


Wielka kultura rolnicza Prarodzic SłowiańszczyznyWielka kultura rolnicza – Prarodzic Słowiańszczyzny


1. W czworoboku o granicach: płd. brzeg Bałtyku – linia prosta od ujścia Łaby przez Czeski Las ku Dunajowi – Dunaj – Wisła trwa od końca neolitu wielka kultura rolnicza – prarodzic Słowiańszczyzny. Tu w II okresie epoki brązowej wyłania się jako zwarta i jednolita całość wybitnie rolnicza kultura cmentarzysk popielnicowych typu łużyckiego, z której wywodzimy się wraz z resztą Słowian. 2. Już od młodszej epoki brązowej poczynając uderzają w nas od zachodu przybyłe ze Skandynawii ludy koczownicze. Tym samym szlakiem idzie później poprzez całe wieki napór niemiecki.

3. Niektóre z tych ludów przejściowo zajmują nasze ziemie, ale opuszczają je niebawem, znęcone widokiem łupów i wygodniejszego życia na terytorium rozpadającego się cesarstwa rzymskiego.

S T Ą D     W N I O S K I

1. Na ziemiach tych siedzimy z górą… cztery tysiące lat (WP: 4 tysiące lat przed naszą erą). Wyrośliśmy z kultury rolniczej, która przede wszystkim tworzy cywilizację, a nie z włóczęgi.
2. Ziemie te zraszają dwie rzeki: Odra i Wisła. Rzeki te są odwiecznie nasze.
3. Na ziemiach tych byliśmy, jesteśmy i będziemy.

Nie jesteśmy tu od wczoraj. Sięgaliśmy daleko na zachód


Błyskawicznie spadł nalot niemczyzny (liczby ilustruja % Niemców)


Błyskawicznie spadł nalot niemczyzny (liczby ilustrują Niemców)


Kartograficzne wydawnictwa niemieckie oraz niemiecka literatura polityczna wprowadziły ,pojęcie "Zwangsgrenzen" - granic wymuszonych. Z tysiąca kilometrów granicy polsko-niemieckiej na swoim wschodzie uznają Niemcy [w 1939r.] tylko kilkudziesięciokilometrowy odcinek między Kępnem a Lublińcem. Reszta to "Zwangsgrenzen".


Kartograficzne wydawnictwa niemieckie oraz niemiecka literatura polityczna wprowadziły ,pojęcie „Zwangsgrenzen” – granic wymuszonych. Z tysiąca kilometrów granicy polsko-niemieckiej na swoim wschodzie uznają Niemcy [w 1939r.] tylko kilkudziesięciokilometrowy odcinek między Kępnem a Lublińcem. Reszta to „Zwangsgrenzen”.

SPÓR O GRANICĘ autor: Wacław Boratyński, poległ w 1939r.
DRANG NACH OSTEN. SPÓR O GRANICĘ autor: Wacław Boratyński, poległ w 1939r.

Inne fragmenty dzieła „Ziemia gromadzi prochy”
na stronie

Wytępienie Polaków w wypowiedziach niemieckich mężów stanu

A notion of Ausrottung in German and extermination in English,
a well established goal of German policy against non-Germans:

„Haut doch die Polen, dass sie am Leben verzagen. Ich habe alles Mitgefuehl fuer ihre Lage, aber wir koennen, wenn wir bestehn wollen, nichts andres thun, als sie ausrotten; der Wolf kann nicht dafuer, dass er von Gott geschaffen ist, wie er ist, und man schiesst ihn doch dafuer todt, wenn man kann.”

„Let’s beat the Poles until they despair of life. I have all pity for their situation, but we can do nothing else, if we want to subsist, than to exterminate them; the wolf cannot help having been made by God as it is, and yet one shoots him dead for it when one can.”

Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia. Współczuję sytuacji, w jakiej się znajdują. Jeżeli wszakże chcemy przetrwać, mamy tylko jedno wyjście – wytępić ich; wilk nic nie poradzi na to, że Bóg go stworzył jakim jest, a jednak do wilka strzela się, kiedy tylko można.”

Otto von Bismarck, a letter of 26 March 1861 to his sister Malwine, written from St Petersburg, Russia, where Bismarck was Prussian Ambassador. Source: „Gesammelte Werke”, XIV/I page 568, quoted in Hans Rothfels, „Bismarck, der Osten und das Reich”, page 75.

„Ich bitte Sie, das, was ich Ihnen in diesem Kreise sage, wirklich nur zu hören und nie darüber zu sprechen. Es trat an uns die Frage heran: Wie ist es mit den Frauen und Kindern? – Ich habe mich entschlossen, auch hier eine ganz klare Lösung zu finden. Ich hielt mich nämlich nicht für berechtigt, die Männer auszurotten – sprich also, umzubringen oder umbringen zu lassen – und die Rächer in Gestalt der Kinder für unsere Söhne und Enkel groß werden zu lassen. Es mußte der schwere Entschluß gefaßt werden, dieses Volk von der Erde verschwinden zu lassen.”
„I ask you that what I tell you in this circle you will really only hear and never talk about it. The question came up to us: What do to with the women and children? – I decided to find a very clear solution also in this respect. This because I didn’t consider myself entitled to exterminate the men – that is, to kill them or to have them killed – and to let the children grow up as avengers against our sons and grandsons. The difficult decision had to be taken to make this people disappear from the earth.”

Heinrich Himmler’s statement at his Poznan, Poland, speech on 6 October 1943.Source: Märthesheimer/Frenzel, Im Kreuzfeuer: Der Fernsehfilm Holocaust. Eine Nation ist betroffen, Fischer Taschenbuch Verlag GmbH Frankfurt am Main 1979, pages 112 to 114. Reference of quote: Heinrich Himmler, Geheimreden 1933 bis 1945, edited by Bradley F. Smith and Agnes F. Peterson, Berlin 1974, pages 169

Der Krieg würde bis
zur völligen Vernichtung Polens geführt
mit größter Brutalität und ohne Rücksichten.
Ansprache Hitlers
vor den Oberbefehlshabern der Wehrmacht
auf dem Obersalzberg 22. August 1939″Unsere Stärke ist unsere Schnelligkeit und unsere Brutalität. Dschingis Khan hat Millionen Frauen und Kinder in den Tod gejagt, bewußt und fröhlichen Herzens. Die Geschichte sieht in ihm nur den großen Staatengründer.  Was die schwache westeuropäische Zivilisation über mich behauptet, ist gleichgültig. Ich habe den Befehl gegeben – und ich lasse jeden füsilieren, der auch nur ein Wort der Kritik äußert – daß das Kriegsziel nicht im Erreichen von bestimmten Linien, sondern in der physischen Vernichtung des Gegners besteht.  So habe ich, einstweilen nur im Osten, meine Totenkopfverbände bereitgestellt mit dem Befehl, unbarmherzig und mitleidslos Mann, Weib und Kind polnischer Abstammung und Sprache in den Tod zu schicken. Nur so gewinnen wir den Lebensraum, den wir brauchen. Wer redet heute noch von der Vernichtung der Armenier?”Hitler
na odprawie dowódców formacji Wehrmacht
Obersalzberg, 22. sierpnia 1939

Naszą siłą jest nasza szybkość i brutalność.  Dżyngis Chan rzucił na śmierć miliony kobiet i dzieci świadomie i z lekkim sercem – historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państw. Nie ma znaczenia, co o mnie sądzi słaba cywilizacja zachodnioeuropejska. Wydałem rozkaz – i zastrzelę każdego, kto wyrazi choć jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja  wrogów. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf  (Z TRUPIĄ GŁÓWKĄ), dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową.  Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?

Hitler’s speech
to the WehrmachtCommanders-in-Chief,
at Obersalzberg, 22 August 1939. Our strength is our quickness and our brutality. Genghis Khan had millions of women and children hunted down and killed, deliberately and with a gay heart. History sees in him only the great founder of States.  What the weak Western European civilization alleges about me, does not matter. I have given the order – and will have everyone shot who utters but one word of criticism – that the aim of {translator: this} war does not consist in reaching certain {translator: geographical} lines, but in the enemies’ physical elimination. Thus, for the time being only in the east, I put ready my Death’s Head units, with the order to kill without pity or mercy all men, women, and children of the Polish race or language. Only thus will we gain the living space that we need. Who still talks nowadays of the extermination of the Armenians?

KL WARSCHAU

THE GERMAN KULTUR IN POLAND

Gustaf Kossinna – według prof. Józefa Kostrzewskiego – szowinista niemiecki, gloryfikator prahistorycznej kultury germańskiej i prekursor narodowego socjalizmu, był wysoko ceniony w Niemczech, zwłaszcza po zwycięstwie wyborczym Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec (NSDAP). Od 1933 do 1936 roku pojawiły się 3 wydania książki Kossinny „Die deutsche Vorgeschichte”

Wydanie siódme z 1936 r. (Ryc. 1.)  poprzedza przedmowa (Ryc. 2.) z obszerną wypowiedzią przewodniczącego Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec i kanclerza Rzeszy Niemieckiej Adolfa Hitlera (Ryc. 3.), w której uznano zasługi Kossinny dla uzasadnienia parcia Niemców na wschód.

Fałszerstwa interpretacyjne znalezisk archeologicznych w wykonaniu Kossinny ilustruje Ryc. 4., a  Ryc. 5.  jego oddanie niemal zrealizowanej przez Niemców pod wodzą Hitlera idei powrotu Germanów do ich ojczystych siedzib nad Wisłą (sic!).

Tekst i ryciny na stronie
PROFESOR JÓZEF KOSTRZEWSKI
NAJBARDZIEJ WYBITNY POLSKI ARCHEOLOG
ODKRYWCA PRASŁOWIAŃSKIEGO BISKUPINA
WZÓR PATRIOTY, SPOŁECZNIKA I NAUKOWCA

Józef Kostrzewski „Z mego życia. Pamiętnik”, Ossolineum 1970

wybór fragmentów –
Gustaf Kossinna


Historyczna nowa szkoła Historyczna nowa szkoła
Swą metodę badań ścisłą,
Sprowadzoną hurtem z Niemiec,
Rozpowszechnia ponad Wisłą
I, nabywszy pogląd świeży,
Nowym łokciem dzieje mierzy.
(…)
I tak dalej… i tak dalej…
Coraz śmielsze wnioski przędzie
I, nicując dawne sądy,
Nie powstrzyma się w zapędzie,
Aż dowiedzie, że król Herod
Dobroczyńcą był dla sierot.

Adam Asnyk


Uzasadniane fałszywymi danymi  o zasięgu języka niemieckiego rewindykacje terytorialne są dla Niemców trwale przydatnym pretekstem napaści na państwa sąsiednie w celu kradzieży cudzej własności, zwłaszcza ziemi oraz czystek etniczych w formie ludobójstwa dokonywanych w imię wyzwolenia Niemców spod urojonych prześladowań.więcej: THE STRUGGLES FOR POLAND, PART 4


 Richard Suchenwirth, "Deutsche Geschichte", Lipsk 1937

Ernst Frank, Sudetenland - Deutsches Land, Zgorzelec/Lipsk 1941

Ernst Frank, Sudetenland – Deutsches Land, Zgorzelec/Lipsk 1941


L'Illustration Paris, 2. lipca 1938r.L’Illustration Paris, 2. lipca 1938


Sudetští Němci už zase provokují! Pozor, ať nás nepopíchají, autor: Pavel Křepelka | Publikováno: 16.5.2005A máme je tu zas! Sudetští Němci stále poletují a dotírají jako obtížný hmyz. Tentokráte jim vadí vztyčení sochy Edvarda Beneše, bývalého československého prezidenta, před budovou Ministerstva zahraničí v Praze. „Měl by si dobře rozmyslet, zda se v pondělí zúčastní odhalení sochy Beneše,“ vzkázal českému premiéru Paroubkovi bavorský ministerský předseda Edmund Stoiber, který je tradičním hostem sjezdů sudetoněmeckého landsmanšaftu. Sudetští Němci jsou pro Česko stále latentním nebezpečím. www.hodinky.cz


Sudetendeutsches Schlesierland 1938

Sudetendeutsches Schlesierland 1938Sudetendeutsches Schlesierland 1938

Sudetendeutsches Schlesierland 1938


Sudetendeutsches Schlesierland 1938

Sudetendeutsches Schlesierland 1938

Sudetendeutsches Schlesierland 1938



Niemiecki Atlas Szkolny 1942 Deutscher Schulatlas 1942
Niemiecki Atlas Szkolny 1942 Deutscher Schulatlas 1942

Europa jako przestrzeń życiowa w październiku 1942 Europa als Lebensraum, Oktober 1942
Europa jako przestrzeń życiowa w październiku 1942 Europa als Lebensraum, Oktober 1942

Rozbudowa Rzeszy Wielkoniemieckiej od 1933r. Der Aufbau des Grossdetschen Reiches seit 1933

Rozbudowa Rzeszy Wielkoniemieckiej od 1933r. Der Aufbau des Grossdetschen Reiches seit 1933


Jednostki administracyjne Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec Die Gaueinteilung der NSDAP (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei)Jednostki administracyjne Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec
Die Gaueinteilung der NSDAP (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei)b

 


v
f


Country World War 2
Status
:Population
year 1939
Military killed Civilians
killed
Total
killed
Total
killed
per cent
of population
Civilians
killed
per cent
of
total
killed
Poland attacked by Germany
on September 1, 1939
invaded by Soviet Union
on September 17, 1939
35,339,000
850,000 6,000,000 6,850,000
19,3%
87,6%
Yugoslavia invaded by Germany
on April 6,1941
15,800,000
300,000
1,400,000
1,706,000
10,8%
82,1%
Greece  invaded by Italy
on October 28,1940
German occupation
from April 6, 1941
7,300,000
19,000
501,000
520,000
7,1%
96,3%
United Kingdom Allied Power
47,961,000
326,000
62,000
388,000
0,8%
15,9%
United States Allied Power
from December 1941
132,122,000
500,000
500,000
0,4%
0,0%
China at war with Japan since 1931
1,324,000
10,000,000
11,324,000
France surrendered to Germany
on June 22,1940
41,600,000
340,000
470,000
810,000
2,0%
58,0%
Union of Soviet Socialist Republics
( Soviet Union, USSR )
its successor is Russian Federation
invaded Poland
on September 17, 1939
and occupied 51,6% of Polish territory
till  June 1941attacked Finland
on November 30, 1939 and June 26, 1941invaded by Germany
on June 22, 1941
Allied Power
from June 1941
162,000,000
13,600,000
7,700,000
21,300,000
13,0%
36,7%
Germany incl. Austria Aggresive Axis Power 
76,008,000
3,630,000
3,955,000
7,585,000
10,0%
52,1%
Italy Aggresive Axis Power 
44,223,000
330,000
80,000
410,000
0,9%
19,5%
Japan Aggresive Axis Power 
71,400,000
? ? 2,000,000
2,8%
?
. .
Total 56,125,262

Felieton
29. czerwca 2000 r. Będąc zwykłymi ludźmi, nie umiemy przewidzieć przyszłości, nie za dobrze potrafimy zrozumieć znaczenia zdarzeń aktualnych, a o przeszłości wiemy tylko tyle, co powiedzą nam o niej inni.Jeszcze gorzej bywa z oceną wypowiedzi i postępowania osób nawet nam bliskich, ale jednak odrębnych, a tym bardziej takich, których wprawdzie osobiście nie znamy, ale jesteśmy od nich zależni, W megaskali od decyzji osób aktualnie sprawujących władze zależy nie tylko teraźniejszość i bliska przyszłość milionów ludzi, lecz także losy narodu i państwa w nieodgadnionej perspektywie nadchodzących dziejów świata. Intencje każdego człowieka są zagadką i nigdy nie wiadomo, jak odnieść się do czyichś słów i czynów, dopóki po upływie wielu nieraz lat nie doczeka się ich odległych skutków.

Długotrwałość procesów politycznych przekracza ludzkie możliwości obserwacji. Co to jest 60, 70, w najlepszym wypadku 80 lat świadomego życia, wobec zjawisk trwających po kilkaset i więcej lat. Możemy być świadkami tylko początkowego etapu jakiegoś ciągu zdarzeń. Dlatego rozsądek nakazuje korzystać z mądrości i doświadczenia, które zgromadziły nasze rodziny, a zwłaszcza rodzina rodzin, czyli w naród. Naród, jak każda rodzina, składa się z ludzi lojalnych i nielojalnych w stosunku do wyróżniającej tożsamości i wspólnoty interesów, gotowych do opowiedzenia się za wspólnym dobrem i obojętnych, a nawet wrogich, choćby deklarujących najszczersze oddanie wspólnocie.

Żyjąc pod jednym niebem, jak pod jednym dachem, początkowo obcy sobie ludzie stają się z reguły coraz sobie bliżsi, lepiej się rozumieją, unikają zadrażnień, uzupełniają się, a w chwili zagrożenia nie wbijają obrońcom wspólnego domu noża w plecy, nie wysługują się wrogom, nie zagarniają mienia bohaterów, nie dopuszczają się zdrady. Kryterium lojalności musi być stale przywoływane w Polsce, której położenie i cechy charakteru rdzennych mieszkańców wręcz zapraszają obcych do korzystania z przyjaźni ziemi i ludzi.Podczas drugiej wojny światowej zginął co piąty obywatel Polski, a co trzeci został dla Polski utracony. Gdyby nie druga wojna światowa, która odebrała Państwu Polskiemu 11 milionów 400 tysięcy obywateli, czyli 32,3%, w roku 2007 nasz kraj liczyłby o 27,5 miliona, czyli 41,7%, więcej obywateli niż obecne 38,5 miliona. Ostatnie wydarzenia polityczne wyraźnie dowodzą, że strata obywateli w żadnym razie nie ma znaczenia tylko historycznego, a jak najbardziej przekłada się na polityczno-gospodarczą teraźniejszość i najbliższą przyszłość. Należy często i wyraźnie powtarzać, że gdyby sojusz Niemiec, których spadkobiercą jest obecna Republika Federalna Niemiec i Sowietów, których następcą prawnym jest Federacja Rosyjska nie napadł na Polskę w 1939r., Polska liczyłaby obecnie 66 milionów ludzi.

Cytowane z lubością w Polsce opinie polakożerczych środków masowego przekazu ukazujących się w Niemczech i innych krajach dziwnej koalicji propagandowej stwarzają wrażenie, że dla Europejczyków wypominanie Niemcom ich zbrodni wojennych jest przejawem polskiego nacjonalizmu. Nic bardziej fałszywego. Oto na stronach internetowy brytyjskiego dziennika Daily Mail w dniu 22. czerwca pojawił się sondaż opinii publicznej, w którym należało odpowiedzieć tak lub nie na pytanie redakcji: Czy Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość? Dwóch na trzech biorących udział w sondażu Daily Mail odpowiedziało, że Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość. Należy sądzić, że wynik sondażu byłby jeszcze bardziej miażdżący dla rzeczników czerpania korzyści z niedawnej eksterminacji ludności Polski, gdyby wszyscy Europejczycy wiedzieli, że część uciekinierów przed karą za  wywołanie wojny domaga się zwrotu pozostawionego za sobą mienia i w tym zakresie znajduje poparcie polityków Republiki Federalnej Niemiec zajmujących najwyższe stanowiska i w tym państwie i w strukturach europejskich. Czyli doktryną Niemiec usiłujących narzucić swoją wolę całemu kontynentowi jest praktyczny rewizjonizm i konstytucyjnie umocowane roszczenia terytorialne do 1/3 obszaru państwa sąsiedniego, czyli Polski. Dlaczego o tym Europejczycy nie wiedzą? Dlaczego ewidentne łamanie praw człowieka w Niemczech, w których nie wolno używać języka polskiego w rozmowie rodziców z dziećmi, jest zagłuszane socjalistycznym rykiem w Europarlamencie przypisujących nam wyimaginowane cechy i winy? Gdzie są ludzie wynagradzani za kreowanie wizerunku Polski i Polaków, a gdzie lojalność mniejszości niemieckiej w Polsce, która – bez wzajemności w Bundestagu – ma zapewnione dwa miejsca w Sejmie?

W związku z przypomnieniem Niemcom ich potwornej przeszłości, nawet w Polsce odezwały się szydercze głosy Polaków, że sięganie do doświadczeń drugiej wojny światowej jest równie kompromitujące, jak przypominanie złowieszczej roli Krzyżaków w naszej części Europy. No cóż. dla odparcia argumentacji świadomych i mimowolnych członków stronnictwa pruskiego warto jednak w kilku słowach przypomnieć wydarzenia sprzed niemal ośmiuset lat, których konsekwencje do dzisiaj, jak się okazuje, zagrażają Polakom zagładą. Na początku XIII wieku Hermann von Salza, wielki mistrz zakonu krzyżackiego, doszedł do wniosku, że pobyt w Palestynie jest zbyt niebezpieczny i zaczął szukać miejsca w Europie. Po krótkim pobycie na Węgrzech, skąd został wypędzony za nielojalność, w 1226 r. Krzyżacy trafili na ziemię chełmińską zaproszeni przez Konrada Mazowieckiego namówionego przez Jadwigę, żonę Henryka Brodatego, a szwagierkę króla Węgier Andrzeja II, który to właśnie wypędził Krzyżaków za łamanie umów. Przyszła śląska święta nie wiedziała, że  następstwem jej rekomendacji, będzie sprowadzenie na Polaków i ludy nam najbliższe sprawców bezlitosnej grabieży, rozpasanego okrucieństwa,  mordowania kobiet i dzieci. Od roku 1308 do 1945, przez 637 lat Polacy masowo ginęli z rąk Krzyżaków i ich ideologicznych następców z łupieżcą Śląska Fryderykiem II, katem Polaków Bismarckiem i ludobójcą Hitlerem na czele. O tym na zachodzie Europy wielu słuchać nie chce. Widać wśród piewców tolerancji wykorzystywanej do propagandowych nagonek na Polskę nadal obowiązuje rasistowska zasada SLAVICA NON LEGUNTUR – pism słowiańskich nie czyta się.dr Zbigniew Hałat

Was Poland right to goad Germany over Nazi past?Latest story: Germany’s Nazi past has returned to haunt the EU summit. A vitriolic outburst by Poland’s prime minister revealed the Second World War bitterness that still strains the heart of Europe, accusing the Germans of „incomprehensible crimes” against his country


Was Poland right to goad Germany over Nazi past?


Was Poland right to goad Germany over Nazi past?


ks. dr Stanisław Dołęga-Kozierowski, "Atlas nazw geograficznych Słowiańszczyzny Zachodniej", Poznań 1934


ks. dr Stanisław Dołęga-Kozierowski, „Atlas nazw geograficznych Słowiańszczyzny Zachodniej”, Poznań 1934


Rzesza Karola Wielkiego R. Suchenwirth, "Deutsche Geschichte", Lipsk 1937


Rzesza Karola Wielkiego
R. Suchenwirth, „Deutsche Geschichte”, Lipsk 1937


Henryk Batowski, "Zwięzły zarys dziejów Słowiańszczyzny", Kraków 1948


Henryk Batowski, „Zwięzły zarys dziejów Słowiańszczyzny”, Kraków 1948


Zygmunt Sułowski, "Najstarsza granica zachodnia Polski", Poznań 1952 Plemiona Słowian Zachodnich


Plemiona Słowian Zachodnich
Zygmunt Sułowski, „Najstarsza granica zachodnia Polski”, Poznań 1952


Nadodrze w wiekach średnich Zygmunt Sułowski, "Najstarsza granica zachodnia Polski", Poznań 1952


Nadodrze w wiekach średnich
Zygmunt Sułowski, „Najstarsza granica zachodnia Polski”, Poznań 1952


Dziedzictwo Władysławowiczów Zdzisław Kaczmarczyk, "Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich", Warszawa 1946


Dziedzictwo Władysławowiczów
Zdzisław Kaczmarczyk, „Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich”, Warszawa 1946


Monarchia Henryków Zdzisław Kaczmarczyk, "Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich", Warszawa 1946


Monarchia Henryków
Zdzisław Kaczmarczyk, „Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich”, Warszawa 1946


Śląsk w XIV w. Zdzisław Kaczmarczyk, "Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich", Warszawa 1946
Śląsk w XIV w. Zdzisław Kaczmarczyk, „Krótkie dzieje Śląska w wiekach średnich”, Warszawa 1946

Gerard Labuda, "Polska granica zachodnia, tysiąc lat dziejów politycznych", Poznań 1974 Państwo Piastow i ziemie utracone XII XIVw


Państwo Piastow i ziemie utracone XII XIVw
Gerard Labuda, „Polska granica zachodnia, tysiąc lat dziejów politycznych”, Poznań 1974


Ekspansja niemiecka XII XIVw Gerard Labuda, "Polska granica zachodnia, tysiąc lat dziejów politycznych", Poznań 1974
Ekspansja niemiecka XII XIVw
Gerard Labuda, „Polska granica zachodnia, tysiąc lat dziejów politycznych”, Poznań 1974


Wojciech ze Starogrodu „Na tropach Słowian i Żermanów” Edinburgh 1944

(…)
Podobnie jak dzisiaj łamanie przez Niemców najbardziej uroczystych zapewnień i umów wywołało ogólną reakcję samoobronną ludów pokój i wolność kochających, tak po rzeziach dokonanych na Połabiu złączyły się najbliższe narody nie tyle może by nieść pomoc pobratymcom jak by wspólnym wysiłkiem odeprzeć wroga, szczerzącego ku nim zęby. Siły zbrojne Unji Czesko-Polskiej wyparły po zaciętych walkach Germanów poza Łabę. W 983. r. padł Hamburg, odcinający Słowian od dostępu do morza. Połabie było wolne; o Załabiu i o tamtejszych pobratymcach Słowianie już nie myśleli. Obca była im myśl zdobywania mieczem tak dalece, że nie myśleli nawet o wcieleniu oswobodzonych ziem pod swe panowanie. Zależało im jedynie na sprawiedliwych rządach, na ochronie ludu przed swawolą germańskich „rycerzy”. To też wierząc przyrzeczeniom cesarza Ottona III, że da ludności ochronę przed swym rycerstwem i uzna połabskich książąt dali mu Połabję w lenne, a Hamburg na własność.

Z kleszczów oprawców uwolniona Połabia odzyskała wkrótce swe siły. Książe Wiesław na Lubecku [Liubice] założył w r. 1048. „Hansę Lubecką”. Jej statut i pierwsze księgi w Lubecku-Luebeck były pisane wyłącznie po słowiańsku. Tak liberalne były zasady tego związku kupieckiego, że wkrótce przystąpiły doń właściwie wszystkie miasta handlowe nad Bałtykiem i Morzem Północnym. Nazwa” Hansa” stała się nie tylko „Gwarantką Wolności Morza” lecz także „Gwarantką Wolnego Handlu Lądowego”. Złamanie swawoli rycerstwa przez Słowian dało ziemiom cesarstwa niemieckiego możność do nadzwyczajnego rozkwitu po setkach lat strasznego upadku. To też chętnie zgłaszały swój akces do Hansy niemieckie miasta śródlądowe, a także Wenecja współpracowała z Hansą.

Olbrzymi rozwój Hansy spowodował konieczność decentralizacji celem sprężystszego załatwiania spraw w danym terytorium. Przez udzielenie w 13. wieku tej swobody samorządowej „gałęzi brytyjskiej” jako „Prawo Jednej Trzeciej”, nie zmienił się w niczym jej stosunek do Centrali Lubeckiej przez cały czas istnienia Hansy. Zupełnie inny obrót wynikł z udzielenia w r. 1356. tego samego prawa gałęzi niemieckiej. Już w r. 1360. odmówiła grupa niemiecka płacenia składek do Centrali i wprowadziła polityczne intrygi do Międzynarodowego Związku Kupieckiego.

Działo się to w ścisłym porozumieniu z Krzyżakami w Marienburgu. Ci osadziwszy się w Gdańsku i Toruniu (wycięcie r. 1308. w samym Gdańsku 10 000 Kaszubów), sparaliżowali zupełnie zagraniczny handel Polski przez pobieranie niezmiernych ceł tranzytowych, od których zwalniali kupców niemieckich. Spodziewając się tych samych ulg, przystąpiły przejściowo hanseackie miasta Hollandji do Niemiecko-Duńskiej Gałęzi Hansy. Porty Danji stały się miejscami wypadów dla piratów niemieckich przeciw Centrali. Przyszło do wojny domowej niesfornego ” Ramienia” z Organizacją Centralną.

Zwycięstwo Unji Polsko-Litewskiej w 1410 r. z udziałem Czech i Rusi nad germańskim rycerstwem wzmocniło pozycję Lubeki. Pierwsze słabnięcie Polski uwydatniło się zupełnym podupadkiem Hansy, a z początkim 18. stulecia nastąpił jej zupełny upadek.

Niemcy głoszą uparcie że Hansa była instytucją Germanów. Wskazują złudnie na Luebeck jako miasto niemieckie położone głęboko w terenach Rzeszy. Twierdzą, że to Fuerst Gottschalk auf Luebeck założył ten związek zwalczający piractwo. Dowodzą że Niemcy tępili rozbój morski na długo zanim Britanja o tym pomyślała i że Germani przodowali ustalając zasady Wolności Morza i innych nowoczesnych” Praw Morskich”.

Historja Hansy w całej swej rozciągłości zaprzecza kłamstwom niemieckim. Bezcenne dla Słowian księgi pierwszego Statutu Hansy zostały zapewne teraz zniszczone podczas bombardowania Lubeki.

„Bożym Błaznem” = Gottschalk” przezwali Niemcy księcia „Wiesława na Lubecku”. {św. Gottschalk, Godecalcus, syn Mściwoja władcy Wendów).


Ljubice 1897

Ljubice 1897


Ludwik Stasiak „Brandenburg – kraina słowiańskich mogił” Kraków 1946 – fragment

To grobowisko narodów. Całe narody wymarły. Język ich i pieśń ich umarła. Nawet pamięć po nich umarła.

Gdy bogaty mieszczanin milionowego miasta, rozkopując fundamenty swego domu, natrafił na czaszkę z amuletem i na urnę runiczną nie wie, że dom jego stoi na wielkim uroczysku [cmentarzu],  które nosiło imię: ‚Berlin; nie wie, że tam chowano władyków i wodzów Słowiańszczyzny.

Obcy zapomnieli i swoi zapomnieli.
Lecz w szumie trzcin na bagnach Braniboru dosłyszysz echa słowiańskiej pieśni, szelest kosaćców na błotach Haweli opowie ci o narodzie, który umarł.

Na tym olbrzymim słowiańskim cmentarzysku, w śpiewie słowika dzwoni rzewna nuta smutku, wicher jesienny wyje głosem mordowanych ludzi. Łka wicher i płacze, po raz tysiączny sypie żółte liście na słowiańskie mogiły. Letnim porankiem kwiecie na łąkach pokrywa się perłami łez wytępionego do szczętu narodu.

Nad brzegami i jeziorami Braniboru, plątające się tumany mgieł, mają kształty zakutych w jarzmo niewolników.

Widzisz jak się sosny na brzegu, Łaby, na polach łęczyńskich o zachodzie słońca czerwienią? Jakby je kto krwią oblał! One korzeniami swymi do dziś nie mogły wypić wszystkiej krwi setek tysięcy Słowian, kt6re tam w obronie swej ziemi poległy, Dziś jeszcze krwią się ich pnie barwią, choć tysiące lat mordu minęło.

Łaba się krwawi, a morze przy ujściu Mży, Trawny, Swartawy i Renu huczy tak smutno, jak smutną była pieśń ludu, który tu niegdyś mieszkał.


Krzyż zwyciężył.
Królowie rzymscy byli zawsze krzewicielami cywilizacji i apostołami wiary Chrystusowej.

Król Henryk Ptasznik wymordował pod Łęczyną dwieście tysięcy słowiańskiego chłopstwa. Pojmanych bezbronnych jeńców i obrońców zdobytej Łęczyny w pień wycięto. Co w Lubuszu swych domów bronili wybici, miasto z ziemią zrównane, kraina Milczan w pustynie zamieniona. Podbił Henryk Hawelów, a warowną moczarami stolicę ich Branibor, zdobył głodem, żelazem i mrozem. Po rzezi zatknięto na twierdzy braniborskiej krzyż. Ci co go ciosali, mieli ręce poplamione krwią bliźnich. Był on urągowiskiem i parodią krzyża, na którym skonał Bóg miłości, Bóg przebaczenia.

Zapłakał tam na szczytach gwiazd, gdy na pogorzeli Branibor zwycięzcy przyjmowali Ciało i Krew Pańską i śpiewali „Kyrie elejson”, klęcząc przed krzyżem, który na tle płonącego częstokołu twierdzy w oparach krwi ludzkiej się bielił. Gdy wojownicy polegli, gdy starców zabito, a dziewice poszły w niewolę, zaczęło się na ziemi słowiańskiej panowanie zwycięzców. Ksiądz Thiethmar pisze, że jeśli król srogi dla pogan „na czele legionów łotrów” nielitośne na Słowianach czynił łupiestwa, „tedy Bóg łaskawy mu to przebaczy”. Tak pisze ksiądz Thietmar, nazywając swoje własne wojska legionem łotrów.

I ustanowił Henryk także prawo, że wypuszczonym z loch6w rozbójnikom i oderżniętym od szubienicy mordercom wolno swobodnie chodzić po świecie, byleby oszczędzali domy swych rodaków, za co mogą na słowiańskim chłopie, jakie tylko chcą zbrodnie i łotrostwa czynić.
Umarł wreszcie ten krwawy Sas i leży w krypcie w Kwedlinhurgu, a w portrecie na pieczęci z wyłupionego jego straszliwego oka wyczytasz okrucieństwo i łakomstwo na krew ludzką..

Zgasł Henryk, ale nie zgasła z nim żądza podboju, łupiestwa i zbrodni, podszyta nikczemnie pod święty znak Chrystusowej wiary. Nastali jeszcze gorsi mordercy, niosący w świętokradzkiej dłoni sztandar świętego Kościoła. Mówią, że idą nawracać, a zabijali. Mówili, że idą uczyć miłości, a łupili, podpalali.

Mówiła o cywilizacji ta barbarzyńska, krwawa horda, idąc nawracać cichy, spokojny, łagodny słowiański lud. Zapanował nad Słowianami markgraf Gero, lis chytry i przebiegły, okrutnik i krzywoprzysiężca.

Ten postanowił wygubić do szczętu plemię słowiańskie. Zaprosił na ucztę trzydziestu książąt słowiańskich, którzy zawierzyli jego chrześcijańskiemu rycerskiemu słowu i w gościnę w jego progi przybyli. Pił z nimi i jadł i o przyjaźni swej zapewniał, zachęcając do wina i kielicha. Gdy upojeni trunkiem ręką już nie władali, rzucił się na nich wraz z swymi siepaczami i wymordował do jednego.

Zgotowawszy wojskom słowiańskim straszną nad Radską klęskę i zabiwszy naczelnego wodza, księcia Stoigniewa, wyciął w pień pojmane chłopstwo. Rzeź trwała do późnej nocy. Nazajutrz na wzniesionym krzyżu zawisła odcięta głowa poganina Stoigniewa na znak triumfu kultury i chrześcijaństwa. U stóp krzyża zamordowano siedemset starszyzny bez litości. Choć w głębi serca wielkiego markgrafa rzekomo była litość, wszak doradcę Stoigniewa puścił, jako przebaczający chrześcijanin, wolno… wyłupiwszy mu tylko oczy i wydarłszy język …

– I napełniła się ziemia słowiańska kościołami, księżmi, i Bogu poświęconych panieństwem – mówi kronikarz.

Sam Gero wystawił klasztor dla zakonnic wraz z kościołem. Ofiara ta dla Pana Boga wypadła mu bardzo tanio, bo pieniądze na nią ukradł i złupieżył w chatach, opolach i grodach słowiańskich.


Słowianie Połabscy

Jerzy Gąssowski, „Dzieje i kultura dawnych Słowian”, Warszawa 1964

Jednym z ważniejszych odcinków, na którym przejawiały się dążenia monarchii frankijskiej, było terytorium Słowian Połabskich. Już u schyłku VI w. zachodnie granice zwartego osadnictwa słowiańskiego dotarły do Łaby i ustabilizowały się nad tą rzeką w bezpośredniej bliskości takich ludów germańskich jak Turyngowie, Sasowie i Duńczycy. Mniejsze grupy Słowian przeszły na zachodni brzeg rzeki i zatrzymały się w głębi ziem germańskich.

W zapiskach karolińskich znajdujemy niekiedy wyraźne ślady dosyć daleko na zachód osiedlonych grup słowiańskich. Z dokumentu cesarza Ludwika Pobożnego wydanego dla biskupa Witrzburga w latach 826-830, a odwołującego się do wydarzeń z czasów Karola Wielkiego, znajdujemy wzmiankę o dwóch plemionach słowiańskich, nazwanych tu Moinvinidi i Radanzwinidi, mieszkających na terenie diecezji wiirzburskiej między rzekami Menem a Radencą. Słowianie ci byli ochrzczeni i zaleca się w dokumencie wybudowanie dla nich kościołów.

Dokument księcia Bawarskiego Tassilona, wystawiony w 777 r. dla klasztoru w Kremsmtinster, mówi o nadaniu klasztorowi danin z osad słowiańskich położonych w górnej Austrii koło dzisiejszego miasta Steyer. Mowa jest tam m. in. o trzech żupanach (książętach) słowiańskich, których imiona brzmią Taliup, Sparuna i Fisso.

Również roczniki klasztoru w Fuldzie wymieniają liczne grupy Słowian mieszkających obok Franków w różnych miejscowościach należących do klasztoru (m. in. Giesa, Sa1zungen, Hagen, Sommerda i in.) i płacących należną daninę. Wspomniane wyżej grupy ludności słowiańskiej żyły bądź to w zwartych grupach plemiennych pod przywództwem lokalnych książąt, bądź to rozproszone w osadach obok ludności germańskiej. Ludność ta nie była w stanie zachować odrębności politycznej, a jedynie przez długi czas zachowywała odrębność etniczną, językową i obyczajową. Nie przedstawiała też żadnej groźby dla Franków. Stopniowo przechodziła proces asymilacji, do czego przede wszystkim przyczyniało się walnie skłanianie jej do przyjmowania chrześcijaństwa.

Poważny problem dla monarchii Franków stanowiły nie owe daleko wysunięte na zachód i rozproszone osady słowiańskie, a zwarte ich osadnictwo na ziemi, którą Słowianie przywykli uważać za swoją, na prawym brzegu Łaby i Solawy.

Już w początkach VII w. trwały zabiegi Franków, zmierzające do podporządkowania sobie poszczególnych plemion czy związków plemiennych. Dowiadujemy się o tym ze wzmiankowanej już kilkakrotnie wiadomości o księciu związku plemiennego Serbów, Derwanie, w latach 30-tych VII w.

Z kroniki Fredegara wynika, że do czasu klęski Franków pod Wogastisburgiem Derwan był trybutariuszem tego państwa. Liczne plemiona, zasiedlające prawy brzeg Łaby występują już w najdawniejszych wzmiankach frankijskich w postaci trzech ugrupowań zwanych: Obodrytami, Wieletami i Serbami. Poszczególne związki plemion podlegały zmianom na przestrzeni czasu. Niektóre mniejsze plemiona widzimy raz w jednych, raz w drugich ugrupowaniach. Tyczy to zwłaszcza związku wieleckiego i obodryckiego. Niektóre plemiona występowały ze związku plemiennego i zyskiwały czasową niezależność. Wreszcie też niektóre związki plemienne rozpadały się na swoje części składowe, tworząc szereg równoległych sobie, nie związanych organizmów politycznych. Wobec pewnych luk w źródłach, jak i nie zawsze dokładnym rozeznaniu u kronikarzy, podane niżej zasięgi i składy związków plemiennych nie mogą być: przyjmowane z absolutną dokładnością.

Największe terytorium zajmował związek wielecki. Byli też Wieleci za czasów Karola Wielkiego uważani za najpotężniejszy lud nad południowym brzegiem Bałtyku. W źródłach karolińskich występują oni często pod nazwą Wiltzi, Vultzi, Welatabowie. Siedziby ich rozpościerały się nad środkową Łabą w górę od ujścia Eldeny. Na północy graniczyli ze związkiem obodryckim wzdłuż Stepienicy (prawego dopływu Łaby), Jeziora Moryckiego i rzeki Warnawy. Dalej granica szła brzegiem morza na wschód.

Wschodnie i południowe granice związku wieleckiego trudne są do bliższego sprecyzowania. Ulegały one zresztą pewnym zmianom na przestrzeni dziejów. Do ludów należących bezspornie do związku wieleckiego możemy zaliczyć: Nieletyków, Doszan, Wkrzan, Ratarów, Doleńców, Rzeczan, Czrezpienian i Chyżan. Każde z tych terytoriów plemiennych posiadało swój ośrodek, przeważnie w postaci obronnego grodu. Źródło karolińskie z połowy IX w., tzw. „Geograf Bawarski”, pisze, że na terytorium Wieletów znajduje się 95 grodów na obszarze 4 ziem plemiennych.

Związek obodrycki sąsiadował, jak już wspomnieliśmy, ze związkiem wieleckim. Jego granicą północną były wybrzeża Zatoki Lubeckiej, od ujścia Eldeny do rzeki Warnawy. Na wschodzie Obodryci sąsiadowali z Wieletami, na południu z Sasami. Na zachodzie najdalszy zasięg uzyskali w latach 804 do 809, kiedy to granica ich posiadłości docierała do Morza Północnego i ujścia Łaby. Podczas walk z Frankami granice te przesunęły się później na wschód. Na odcinku południowym granica, która osiągała dopływ Łaby, Stepienice, przesunęła się na północ aż do Eldeny. Stało się to wtedy, kiedy jedno z plemion związkowych, Glinianie, wystąpiło ze zrzeszenia. Właściwe ziemie związku ogarniały 4 plemiona: Wagrów, Połabian, Warnów i Obodrytów. W tym stanie mówi o nich w poł. IX w. „Geograf Bawarski” wyliczając im 53 grody, znajdujące się w posiadaniu ich książąt. W okresie wcześniejszym należały do związku plemiona Glinian, Smoleńców, Bytyńców i Morzyczan. „Geograf Bawarski” przypisuje Glinianom 7 grodów, a trzem pozostałym po 11. Wszystkie cztery wymienione tu plemiona wykazywały zawsze tendencje odśrodkowe wobec związku obodryckiego. W latach 811, 839 i 877 w wojnach Franków ze związkami Wieletów i Obodrytów plemiona Glinian i Bytyńców występowały oddzielnie.

Najsłabszym związkiem plemion był związek serbski (czy sorabski). Liczne plemiona tego związku widzimy tylko dwukrotnie zjednoczone pod jednolitą władzą. Pierwszy wypadek zresztą nie jest pewny. Tyczy to Derwana, o którym nie wiemy, czy władał wszystkimi plemionami związku. Pewniejszym faktem jest panowanie księcia Miliducha. O istnieniu tego księcia dowiadujemy się w roku jego śmierci – 806: „…Wtedy to został zabity Miliduch, król zarozumiały, który rządził u Serbów…” (Chronicon Moissiacense pod r. 806). Sami Serbowie siedzieli nad Łabą na wysokości i powyżej ujścia Sali. Pozostałe plemiona serbskie zajmowały międzyrzecze Łaby i Sali. Do plemion tam występujących trzeba zaliczyć Koledyczan, którzy w 839 r. mieli swojego księcia i oprócz stołecznego grodu jeszcze 11 mniejszych i Nieletyków, na terenie których znajdowały się jeszcze mniejsze plemiona Nudyków i Niżan, Głomaczów (Daleminców), Susłów i Chutyców. Największymi plemionami serbskimi byli Łużyczanie i Milczanie, siedzący w międzyrzeczu górnej Łaby i Nysy Łużyckiej.

„Geograf Bawarski” wyliczał na ziemi plemion związku serbskiego 50 grodów. Osobno uwzględnia 14 grodów na terytorium Głomaczów, Łużyczanom i Milczanom przypisuje po 30 grodów.

Na przestrzeni VIII i IX w. w oporze stawianym Frankom najważniejsza rola przypadła najpotężniejszemu związkowi wieleckiemu. Wieletowie nie tylko występowali przeciw Frankom, ale nękali również poważnie Obodrytów, którzy pozostawali na ogół wiernymi sojusznikami frankijskimi. Sytuacja taka była źródłem stałej troski Franków. W 789 r. Karol Wielki zebrał wojska Franków, Sasów i Fryzów oraz sprzymierzonych Serbów i Obodrytów, którymi dowodził książę Wacan. Armie lądowe przekroczyły Ren koło Kolonii, po czym przez ziemie saskie dotarły do Łaby, przez którą przerzucono dwa mosty, zabezpieczone konstrukcjami obronnymi drewniano-ziemnymi. Fryzowie wyruszyli drogą wodną wpływając na Hawelę. Wojska Karola Wielkiego wkroczyły na ziemie Wieletów, siejąc mord i pożogę.

Osaczeni ze wszystkich stron Wieleci nie zdołali wytrzymać długo naporu skoncentrowanego ataku, chociaż bronili się dzielnie. Walki toczyły się jednak do momentu, kiedy wojska najeźdźców zbliżały się do grodu Wielkiego Księcia, Drogowita. Drogowit, „który nad wszystkimi władcami Wiltzów (tj. Weletów – przyp. J. G.) górował tak szlachetnością rodu jak i powagą wieku” (Annales q. d. Einhardi), widząc bezsens dalszej walki, poddał swój gród, wydał Karolowi zakładników i złożył przysięgę na wierność Karolowi oraz Frankom. Za przykładem Drogowita poszli także i inni wielmoże oraz książęta plemion wieleckich.

Opisane w kronikach karolińskich wydarzenia z roku 789 pozwalają nam wysunąć szereg interesujących wniosków. Związek wielecki u schyłku VIII wieku należał nie wątpliwie do najsilniejszych organizmów politycznych na terenie Słowiańszczyzny. Rozmiar wojsk zgromadzonych przez Karola Wielkiego dla zwycięstwa nad Wieletami jest dobitnym. wyrazem siły związku plemiennego. Był to też niewątpliwie okres silnego wzrostu politycznego wewnątrz związku plemion. Postać Drogowita, wielkiego księcia, rysuje się jako wyraz tendencji zjednoczeniowych nurtujących wewnątrz związku. Działały tu jednak i siły wsteczne, opóźniające możliwość wzrostu jedynowładztwa. Rolę taką odgrywał wiec, posiadający rozległe uprawnienia.

W 823 roku dowiadujemy się o przybyciu przed oblicze Ludwika Pobożnego dwóch książąt wieleckich, pretendentów do tronu, Miłogosta i Całodroga. Byli oni synami księcia Liuba, który aczkolwiek otrzymał wraz ze swoimi braćmi władzę w związku plemiennym, sprawował ją sam z racji starszeństwa. Książę Liub zginął podczas walk prowadzonych ze wschodnim odłamem Obodrytów. Wtedy lud zgromadzony na wiecu powierzył władzę starszemu synowi Liuba – Miłogostowi. Rządy Miłogosta nie zadowoliły ludu, jako niezgodne z jego obyczajami. Został pozbawiony władzy przez lud, a tron książęcy oddano jego młodszemu bratu – Całodrogowi. Obydwaj bracia przedstawili cesarzowi prośbę o ostateczne rozpatrzenie sporu dynastycznego. Cesarz uznał jednak wolę wiecu i pozostawił przy władzy młodszego brata (Annales Regni Francorum, pod r. 823).

Wzmianka ta niedwuznacznie wskazuje, że polityka Franków zmierzała do podtrzymania roli wiecu. Dopóki wiec zachował uprawnienia do składania z tronu książąt, nie istniała możliwość wytworzenia się jednolitej, silnej władzy dynastycznej. Widzimy wszakże, że wiec dobierał księcia spośród najdostojniejszego rodu. Istniały więc przesłanki dla wytwarzania się władzy dynastycznej. Jednak polityczną rolę władzy książęcej ograniczał poważnie wpływ wiecu.

Wieletowie, jako związek plemion pozostających pod władzą wielkoksiążęcą występują wyraźniej w źródłach od 789 do 839 r. Po roku 839 aż do roku 937 nie posiadamy żadnych wiadomości o tych plemionach. Nie brały one udziału w walkach z Frankami, prowadzonych przez Obodrytów i Serbów. Jest to zastanawiające, skoro weźmiemy pod uwagę, że właśnie związek wielecki do roku 839 występował, najostrzej w walkach przeciw Germanom.

Kiedy w pierwszej połowie X wieku dowiadujemy się znowu o Wieletach, stanowią oni nadal związek plemion, ale już bez władzy wielkoksiążęcej. Być może, zamieszki wewnętrzne, wzrost tendencji odśrodkowych, spowodowały upadek władzy wielkich książąt a zarazem usunięcie się Wieletów z szerszej areny dziejowej.

Za czasów Karola Wielkiego związek Obodrytów występował stale jako bezpośredni wróg Wieletów a zarazem sprzymierzeniec Franków. W żywocie Karola Wielkiego, pióra Einharda, znajduje się wzmianka o wzajemnych stosunkach Obodrytów i Wieletów: „… Welatabowie dręczyli nieustannymi napadami Obodrytów, którzy z dawna byli sprzymierzeni z Frankami i żadne zakazy na to nie pomagały” (Einhardi, Vita Oaroli Magni, rozdz. 12).

Pierwszym znanym nam ze źródeł pisanych wielkim księciem Obodrytów był niejaki Wilczano. Panował on do roku 795, kiedy to zamordowali go Sasi, gdy przejeżdżał przez ich ziemie zdążając na dwór Karola Wielkiego. W roku 798 wymienia się wielkiego księcia Obodrytów Drożka, który był wiernym sprzymierzeńcem Franków. Podczas wojny, prowadzonej z sąsiednimi Duńczykami, Drożko został pobity. Nie mając posłuchu u swojego ludu zmuszony był opuścić swój kraj i udać się na dobrowolne wygnanie. Po jego ucieczce inny książę obodrycki, Godelaib sprawował władzę w związku plemiennym. Podczas dalszych walk z Duńczykami Godelaib został pojmany w niewolę i zabity za sprawą króla duńskiego Godofryda w 808 r. Po jego śmierci Drożko powrócił na tron i zawarł w 809 roku pokój z Duńczykami. Nie uchroniło go to jednak od śmierci z rąk wysłanników króla duńskiego.

W osiem lat później cesarz Ludwik interweniuje w sporze dynastycznym o stolec wielkoksiążęcy Obodrytów. Zasiadł na nim Sławomir, który powinien dzielić władzę z synem Drożka Czedrogiem. Sławomir pragnął zapewnić sobie jednowładztwo, a kiedy Ludwik, działając na rzecz miejscowego (słowiańskiego) obyczaju nakazał podział władzy, Sławomir wypowiedział Frankom posłuszeństwo. ,,I sprawa tak mocno go podrażniła, że zaczął zapewniać, iż nigdy odtąd nie przestąpi rzeki Łaby i nie przybędzie na dwór cesarski…” (Annales Regni Francorum, pod r. 817).

Sławomir przekroczył jednak Łabę, ale w zamiarach nieprzyjacielskich. W przymierzu z Duńczykami najechał północną Saksonię i razem z wojskami oraz flotą duńską oblegał bezskutecznie frankońską twierdzę Eselfeld. W 819 roku duża armia Franków i Sasów wkroczyła na ziemie Obodrytów i pojmała Sławomira. W Akwizgranie (Aachen), gdzie postawiono go przed sądem cesarza Ludwika, do oskarżycieli należeli także dostojnicy obodryccy, zarzucający mu wiele przestępstw, których dopuścił się jako władca swego ludu. Sławomir nie potrafił odeprzeć stawianych mu zarzutów i został przez Ludwika skazany na wygnanie.

Tron obodrycki przyznano za aprobatą cesarza Czedrogowi. Ale i rządy Czedroga nie zadowoliły Franków. Na zjeździe we Frankfurcie nad Menem w 823 r. zarzucono mu niewierność wobec Franków i nie stawienie się przed oblicze cesarskie. Posłowie cesarscy udali się do Czedroga i zażądali stawienia się jego przed Ludwikiem. Czedróg odwlekał jednak swój przyjazd dość długo, wreszcie w towarzystwie kilku dostojników stawił się przed obliczem cesarskim w Compiegne.

Fakt stawienia się uznano za dostateczne zadośćuczynienie i pozwolono mu wrócić do kraju. W 826 r. dostojnicy obodrzyccy złożyli skargę na Czedroga, któremu cesarz nakazał stawienie się przed sobą, pod rygorem surowych kar. Czedróg stawił się na sejmie w Ingelheim nad Renem. Cesarz zatrzymał go przy sobie, a pozostałym Obodrytom nakazał powrócić do kraju. Wysłał tam także swoich posłów, aby sprawdzili, czy lud życzy sobie nadal panowania Czedroga. Lud nie był w tej sprawie jednomyślny, ale cała starszyzna (książęta i dostojnicy) wypowiedziała się za Czedrogiem. Cesarz nakazał przywrócenie Czedroga do władzy i wziął zakładników, jako gwarancję wierności.

Stosunki wewnętrzne w związku Obodrytów przedstawiają się nieco odmiennie niż w związku wieleckim. Wyrażają się one przede wszystkim w innym stosunku księcia i tych wszystkich, których można uznać za wielmożów, do ludu. Tutaj konflikty interesów władzy i ludu zarysowują się znacznie wyraźniej, ale wiec ludowy nie ma możliwości złożenia księcia z tronu. Ostrość konfliktu doprowadziła jednak do sytuacji, kiedy Drożko w obawie przed gniewem ludu musiał opuścić kraj. Również stosunek wielkich książąt obodryckich do innych książąt i wielmożów związku jest bardziej niezależny, a często przeciwstawny.

Można przypuszczać, że związek plemienny Obodrytów miał charakter monarchii wojskowej, w której władza księcia była oparta na zaprawionej w boju drużynie, dającej możliwość przeciwstawienia się woli możnych i ludu. Wydaje się także, że w związku tym występowała hierarchia plemion, podporządkowanych hegemonii Obodrytów.

Kiedy podczas wojny z Godofrydem duńskim oderwały się od Obodrytów plemiona Smoteńców i Glinian, Drożko po zawarciu pokoju ruszył z posiłkami frankijskimi na główny gród Smoleńców. Po zdobyciu grodu podporządkował sobie zbuntowane plemiona.

Poważny wzrost znaczenia władzy wielkiego księcia jest tu świadectwem narastającego rozwoju stosunków plemiennych w państwowe. Tej sytuacji przyglądali się nie bez obawy Frankowie, dla których jedynowładztwo Obodrytów równałoby się powstaniu potęgi, zagrażającej wschodnim granicom cesarstwa.

Dlatego naturalnym odruchem było tu popieranie udzielnych książąt, reprezentujących poszczególne państewka związku obodrzykiego. Usunięci w cień za panowania Sławomira, zaczynają się pojawiać na widowni aktywnej działalności politycznej, już za rządów Czedroga. Po traktacie w Verdun i podziale monarchii karolińskiej (polityka Karolingów w tym względzie nie uległa zmianie. Nadal usiłowano rozbić potęgę wielkich książąt obodrzykich. Kiedy w 844 r. do Ludwika Niemieckiego dotarła wiadomość, że wielki książę Obodrytów, Gostomysł, zamierza zrzucić więzy zależności od państwa wschodnio-frankońskiego, król Franków wyprawił się z wojskiem na ziemie obodryckie. W walkach Obodryci zostali ciężko pobici a Gostomysł poległ na polu bitwy. Po poddaniu się książąt plemiennych, Ludwik nie wyznaczył osoby wielkiego księcia, pozostawiając jedynie u władzy lokalnych książąt.

Jednak zabiegi te nie starczyły na długo, skoro już w 862 r. podczas walk Franków z Obodrytami, na czele tych ostatnich stanął wielki książę Dobomysł. Był on chyba już ostatnim wielkim księciem Obodrytów. W drugiej połowie IX w. zwyciężyły tu tendencje odśrodkowe, które doprowadziły do powstania szeregu niezależnych księstw. Podobny obraz widzimy w relacji Geografa Bawarskiego oraz później w połowie X w. Można przypuszczać, że upadek władzy wielkich książąt nastąpił na skutek przyczyn natury wewnętrznej. Mogła tu oddziałać zasada konieczności udziału w rządach najbliższych męskich członków rodziny wielkiego księcia. Przemiany te odbywały się w warunkach osłabionego nacisku ze strony władców wschodnio-frankijskich, gdyż od czasu śmierci Ludwika Niemieckiego (876 r.), do objęcia tronu przez Henryka I (918 r.) monarchia wschodnich Franków przechodziła kryzysy wewnętrzne i nie przejmowała ekspansji zewnętrznej.

Położenie geopolityczne Obodrytów było znacznie trudniejsze, niż Wieletów. Sąsiadowali oni bezpośrednio z Sasami i Duńczykami, a na zapleczu mieli nieprzyjaznych sobie Wieletów, najpotężniejszych ze Słowian połabskich. Stąd konieczność szukania sojuszu, przede wszystkim z Frankami, jak to było za czasów Karola Wielkiego, lub z Duńczykami przeciw Frankom, jak to widzieliśmy później. Nie słyszymy jednak o sojuszu obodrycko-wieleckim. Widać korzenie waśni sięgały bardzo głęboko.

Plemiona serbskie (sorabskie) wykazały najmniej tendencji zjednoczeniowych. Być może Derwan był już wielkim księciem plemion serbskich. W 748 r. podczas wyprawy Pippina frankońskiego przeciw Sasom, wielu książąt serbskich pośpieszyło Frankom z pomocą.

W 805 r. wojska Franków i Sasów rozgromiły Siemila, księcia Głomaczów. Został on podporządkowany Frankom i musiał wydać swoich dwóch synów jako zakładników. Już w następnym roku nastąpiło uderzenie na plemiona serbskie, którym przewodniczył książę Miliduch. Sposób, w jaki wymieniają źródła karolińskie Miliducha, pozwala przypuszczać, że był on wielkim księciem plemion serbskich. Podczas walk książę Miliduch został zabity, a kraj jego spustoszony. Fakt ten spowodował poddanie się innych, pomniejszych książąt Frankom i wydanie im zakładników jako rękojmi przyszłej wierności. Od tej pory Frankowie często ingerowali w wewnętrzne sprawy plemion serbskich i czuwali nad ich lojalnością wobec siebie. Jeśli postępowanie jakiegoś władcy wydawało się Frankom podejrzane, natychmiast wzywany był do osobistego stawienia się przed cesarzem i wytłumaczenia się oraz oczyszczenia z zarzutów. Tak np. w 826 r. jeden z książąt serbskich Tęgło, został postawiony przed oblicze Ludwika i musiał bronić się przed stawianymi sobie zarzutami. Cesarz zezwolił mu na dalsze sprawowanie władzy, ale syn Tęgły pozostał na dworze cesarza jako zakładnik.

Jeszcze za panowania Ludwika Pobożnego, podczas wspomnianej już wyprawy na Wieletów i Glinian w 836 r. doszło także do starcia Franków z serbskim plemieniem Koledyczan. W czasie walk zdobyto siedzibę księcia Ciemysła oraz 11 innych grodów. Sam książę zginął. Natychmiast Koledyczanie wybrali nowego księcia, mimo nie zakończonej wojny. Ten zawarł pokój z Frankami, składając przysięgę na wierność cesarzowi, wydając zakładników i zgadzając się na płacenie wielkiej daniny.

Sądząc z tej wzmianki Koledyczanie należeli do silniejszych plemion w obrębie międzyrzecza Łaby i Sali. Nie byli oni jednak hegemonem wśród plemion serbskich. Poza jedynym Miliduchem nie widzimy żadnej postaci, która by mogła być uznana za wielkiego księcia, przewodniczącego związkowi plemion. Widzimy natomiast dostatecznie często plemiona serbskie, doraźnie zjednoczone do zaczepnych czy obronnych działań wojennych. Na tym jednak kończyło się ich współdziałanie. Nie znajdujemy też śladu istnienia stałego związku plemiennego, jak to widzieliśmy u Wieletów czy Obodrytów. W źródłach występują poszczególni książęta różnych plemion serbskich. W roku 856 rozmaici książęta serbscy występują jako sprzymierzeńcy Franków w wojnie przeciwko Głomaczom i Czechom. W roku 857 jeden z książąt serbskich Cześcibór, udziela schronienia księciu czeskiemu, który w wyniku sporów dynastycznych musiał opuścić swój kraj. Ten ostatni, dzięki interwencji Franków, zdołał odzyskać swoje dziedzictwo. Cześcibór był lojalnym współpracownikiem państwa wschodnio-frankońskiego (niemieckiego) i udzielenie azylu księciu czeskiemu musiało być aktem uzgodnionym politycznie z Niemcami.

W swej działalności stanął jednak na przekór dążeniom ludu, pragnącego wojny z Niemcami. W toku 858 zginął z rąk własnych współplemieńców. Dążenia antyniemieckie silne były u Serbów i wyrażały się w licznych wyprawach podejmowanych przez ich plemiona, często w sojuszu z sąsiadami. W 869 r. występują przeciw Niemcom wspólnie z Susłami i Czechami, w latach 874 i 877 najeżdżają Niemców razem z Susłami.

Wreszcie w roku 880 Serbowie brali aktywny udział w wielkiej wyprawie na Turyngię wraz z Głomaczami, Czechami i zapewne przy współudziale wojsk wielkomorawskich. Działo się to bowiem podczas panowania Świętopełka Morawskiego. Podczas owego najazdu zostały także spustoszone osady Słowian wiernych Niemcom nad brzegami Sali.

Z przytoczonych licznych wzmianek można sobie wyrobić pogląd o sposobie postępowania Franków, a później zwłaszcza wschodnich Franków, czyli Niemców, z ludami słowiańskimi. Politykom i władcom frankijskim nie obce były cechy ustrojowe Słowian w omawianym okresie. Potrafili oni doskonale rozgrywać wszystkie słabe strony tych ustrojów a także rozbicie na niewielkie grupy plemienne, a nadto wykorzystywane były i podsycane stare waśni między poszczególnymi ludami. Stara rzymska zasada „divide et impera” stosowana była w całej rozciągłości i z powodzeniem.

Sposób ujarzmiania poszczególnych ludów słowiańskich przebiegał według pewnych schematów, różniąc się jedynie wariantami konkretnych sytuacji.

Władca Franków organizował najazd na jedno z plemion czy związek plemion połabskich, wykorzystując aktualne jego osłabienie czy izolację wśród ludów sąsiednich. Zazwyczaj było to silne, skoncentrowane uderzenie, przy biernym czy aktywnym sojuszu Franków z otaczającymi atakowany lud plemionami. Podczas walk dążono przede wszystkim do zlikwidowania głównych ognisk oporu, istniejących w postaci umocnionych grodów. Najważniejszym aktem w tym względzie było zdobycie grodu, stanowiącego własność wielkiego księcia, czy też innego z książąt, odgrywającego najważniejszą rolę polityczną. Przy okazji trwała grabież, puszczanie z dymem osad, branie ludności w niewolę -mające na celu zarówno zastraszenie nieprzyjaciela jak i jego osłabienie ekonomiczne. Ważnym aktem politycznym w czasie wojny było dostanie w ręce napastników księcia oraz tych, których źródła określały wielmożami. W obliczu klęski wojennej i bezpośredniego zagrożenia swego życia książę zmuszony był do złożenia przysięgi na wierność cesarzowi, oddania kogoś ze swoich najbliższych jako zakładnika na dwór cesarski (zazwyczaj syna pierworodnego) i zobowiązania się do płacenia stałej – niejednokrotnie wysokiej – daniny. Zakładników pobierano także od tych wszystkich, którzy mogli mieć wpływ na rządy, ewentualnie pretendować do stolca książęcego.

Jeśli książe został zabity podczas walki lub odmawiał złożenia przysięgi, zdobywcy powodowali wybór na księcia takiego człowieka, który mając mir u swoich, godził się jednocześnie na warunki najeźdźców. W ramach polityki frankijskiej leżał więc interes utrzymania władzy książęcej, wyrastającej z miejscowej arystokracji.

Sądzić można, że w jakimś wymiarze utrzymanie na ziemiach uzależnionych władzy wielkoksiążęcej mieściło się w ramach polityki przynajmniej niektórych cesarzy frankijskich. Jednocześnie obserwowaliśmy zabiegi, zmierzające do możliwie jak największego osłabienia władzy książąt na rzecz książąt udzielnych.

Uzależniony książę musiał dosyć często, może nawet dorocznie, stawiać się przed oblicze cesarza, nie tylko wtedy, kiedy był wzywany w związku z podejrzeniami o nielojalność. Jednocześnie na dworze cesarskim znajdowali schronienie wszyscy potencjalni pretendenci do tronu książęcego, jeśli w ramach wewnętrznych sporów dynastycznych zmuszeni byli do ucieczki z kraju. Każdy niezadowolony z władzy księcia znajdował chętne posłuchanie u dworu cesarskiego.

Wysoki trybut, płacony przez księcia, ściągany był z owoców pracy całego społeczeństwa. Dla zniszczonych wojnami ziem był to często ciężar znaczny.

Uzależnienie pociągało za sobą form okupacji wojskowej, jak to można by sobie wyobrazić. Grody obronne nie bywały burzone. Pozostawiano podbitym ludom wiele zewnętrzno-formalnych cech niepodległości. Nie słyszymy także o próbach narzucania religii chrześcijańskiej uzależnionym Słowianom.

Niemniej formy i treści zależności były niezwykle uciążliwe. Wpływały one hamująco na gospodarczy, społeczny i polityczny rozwój uzależnionych ludów. Dlatego też widzimy ciągłe zrywanie się ludów połabskich do walki wyzwoleńczej. Co szczególnie interesujące – często był to wyraz woli ludu wbrew interesom księcia.

Należy jednak podkreślić, ze sposoby, jakie stosowali Frankowie wobec ludów słowiańskich przy ich podporządkowywaniu sobie, stosowane były także przez silniejsze państewka słowiańskie wobec słabszych. Nie jest wykluczone, że ten typ zależności zachodził w związku plemiennym Obodrytów. Pierwotnie rolę czynnika ujarzmiającego sprawowało zapewne plemię Obodrytów, później, w X w. rolę ich przejęło plemię Redarów.

Obok stosunków wojennych i dyplomatycznych łączyły Franków i Słowian także stosunki handlowe. Wzajemna wymiana handlowa, z której przeważające korzyści ciągnęli kupcy frankijscy, służyła jednak przyspieszeniu rozwoju gospodarczego Słowian.

Pewne aspekty tej działalności handlowej były jednak bardzo niewygodne dla władców frankijskich. Dążenia do zwiększenia kontroli nad tym handlem, a zwłaszcza chęć ukrócenia wywozu broni na ziemie słowiańskie, spowodowały wydanie przez Karola Wielkiego w 805 r. edyktu ogłoszonego w Diedenhofen.

Paragraf 7 tego edyktu wyznacza szereg punktów, do których wolno dochodzić kupcom frankijskim. Tymi miejscowościami m.in. są: Bardowik, Magdeburg, Erfurt, Forcheim, Regensburg i Lorch. „I niech nie wiodą broni ani zbroi na sprzedaż. Bo jeśli znajdzie się u nich przewożoną, to niech będzie im zabrany cały ich dobytek i niech połowa przypadnie na skarb pałacowy, a druga połowa niech zostanie podzielona między wspomnianych dowódców (komendantów garnizonów wymienionych miejscowości – przyp. J.G.) i znaleźcę” – brzmią surowe słowa rozporządzenia. Mamy powody do przypuszczenia, że ten surowy ustęp rozporządzenia nie zawsze był przestrzegany, skoro weźmiemy pod uwagę znaleziska broni frankijskiej na połabskich terytoriach słowiańskich.

W każdym jednak wypadku rozporządzenie z 805 r. kładło kres szerokiej i swobodnej wymianie handlowej między Frankami a Słowianami, stawiając rangę stosunków wojennych i politycznych na pierwszym miejscu.

Wyrazem obawy przed najazdami Słowian na wschodnie ziemie Franków było wybudowanie u wschodnich granic Saksonii, na lewym brzegu Łaby długiego pasa umocnień, sięgających od ujścia rzeki Enizy do Dunaju aż po wybrzeże Bałtyku. Umocnienia te zwane „Limes saxonicus” i „Limes sorabicus” były prawdopodobnie założone przez Karola Wielkiego. Zaczynały się one w okolicach dzisiejszego Linzu, biegły brzegiem Dunaju do Regensburga (Ratysbony), dalej kierowały się na północ i docierały do brzegów Regnicy w pobliżu Norymbergi. Dalej od ujścia Regnicy do Menu przecinały wielką wtedy puszczę – Las Frankoński – i dochodziły do Erfurtu. Od tego miejsca brzegami Sali i Łaby osiągały Bardowick, skąd zwracając się na północny wschód biegły brzegiem Traweny (dziś Trave) a dalej Święciany do Morza Bałtyckiego.

Wymienione już wyżej punkty, do których mogli docierać kupcy frankijscy były właśnie umocnionymi bastionami na Limes saxonicus, siedzibami dowódców poszczególnych garnizonów.

Pas umocnień dzielący posiadłości frankijskie od słowiańskich spowodował ostateczną stabilizację osadnictwa słowiańskiego nad Łabą i pohamował parcie Słowian na zachód. Stał się także wygodnym punktem wyjściowym dla agresywnych poczynań Franków w kierunku wschodnim. Dowódcy garnizonów pogranicznych czuwali nad „lojalnością” ujarzmionych plemion słowiańskich i prowadzili akcję szpiegowską na ich ziemiach.

Nie wiemy jak długo Limes saxonicus stanowił aktywną barierę militarną. Należy przypuszczać jednak, że już w 80 latach IX w. jego znaczenie zaczęło upadać. W połowie XI w., jak wiemy z relacji Adama Bremeńskiego (Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum II, 18), pamięć o limesie jeszcze nie zgasła i można było odszukać jego ślady w terenie. Nie posiadał on już jednak znaczenia militarnego, mimo że XI w. był okresem wielkiego wzrostu znaczenia politycznego i wojskowego Obodrytów i Wieletów.

Począwszy od wstąpienia na tron Henryka I (918 r.) rozpoczęła się nowa fala najazdów niemieckich, zapoczątkowanych kiedyś przez Karola Wielkiego i zaniechana po śmierci Ludwika Niemieckiego. Walki te, prowadzone ze zmiennym szczęściem przechylały szale zwycięstwa raz na stronę niemiecką, raz na słowiańską. W zasadzie jednak Słowianie znajdowali się w defensywie. W toku tych walk dochodziło do jednoczenia się przeciw Niemcom obydwu dawniej wrogich związków – wieleckiego i obodryckiego. Grupa plemion serbskich została jeszcze w pierwszej połowie X w. ujarzmiona całkowicie przez Niemców. Ważnym wrogiem Słowian zachodnich stało się około połowy X w. księstwo Polan, dążące do aneksji terytorialnej od strony wschodniej. Wieleci jednak jednoczyli się też z Niemcami w walce przeciw władcom Polan.

Dzieje upadku Słowian połabskich wykraczają chronologicznie poza ramy przyjęte w niniejszym opracowaniu. Ostateczny upadek ich następuje bowiem dopiero w XII w., aczkolwiek wyraźne jego znamiona zarysowały się u schyłku wieku XI. Przyczyn upadku i podboju Słowian połabskich dopatrywać się można przede wszystkim w ich słabości ustrojowej. Rozwijająca się początkowo instytucja wielkiego księstwa, powstająca w ramach związku plemion upadła już w połowie IX w. Umocniły się także siły odśrodkowe, na co wskazywaliśmy już wyżej. W obrębie poszczególnych związków plemion zarysowały się różnice zdań, prowadzące niekiedy do wojen pomiędzy poszczególnymi przedstawicielami związku. Czego nie mógł dokonać oręż wroga, czyniła waśń międzyplemienna. Nadmiernie rozbudowana rola wiecu ludowego była już w tych czasach zdecydowanym anachronizmem i powstrzymywała rozwój silnej, scentralizowanej władzy książęcej, która by mogła zapewnić Połabianom silną pozycję polityczną i militarną.

Aneksja niemiecka po połowie X wieku zmienia nieco swoje metody w porównaniu z epoką karolińską. Obok klasycznych sposobów ujarzmiania przez nakładanie trybutu i branie zakładników, mają tu miejsce i konkretne zabory terytorialne, w ślad za którymi następowali osadnicy niemieccy. Grody słowiańskie bywały obsadzane załogami niemieckimi, a świątynie pogańskie równane z ziemią.

Pogaństwo, system wierzeń religijnych Słowian połabskich, stanowiło niewątpliwie ten czynnik ideologiczny, który sprzyjał tendencjom odśrodkowym. Z relacji kronikarzy wiemy, że każde, najmniejsze plemię posiadało swoje odrębne bóstwo i jego świątynię. Podczas wypraw wojennych noszono posągi bóstw, otoczone specjalną opieką.

Zachowały się stosunkowo późne opisy świątyń i obrzędów pogańskich u Słowian nadłabskich, bo pochodzące z XI wieku. Biorąc pod uwagę konserwatywność kultów religijnych można odnieść charakterystykę tych kultów do czasów z VIII-IX w.

W okresie około połowy X w., kiedy w związku wieleckim zaczęło się wysuwać na czoło plemię Redarów, również bóstwo tego plemienia, Swarożyc, czczony w głównym ich grodzie Radogoszczy, uważany był za najważniejszego boga całego związku wieleckiego. Według relacji Thietmara Marseburskiego Radogoszcz leżała pośród wielkiego lasu nad brzegiem Jeziora Doleńskiego. Las był uważany za poświęcony bóstwu i przez to nietykalny. Do grodu prowadziły trzy bramy, z których dwie były powszechnie dostępne, a trzecia wychodziła na brzegi jeziora. Wewnątrz grodu była tylko świątynia drewniana, której ściany spoczywały na fundamentach z rogów dzikich zwierząt. Zewnętrzne ściany świątyni pokryte były staranną płaskorzeźbą, pokazującą wizerunki bogów i bogiń. Wewnątrz świątyni znajdowały się postaci bóstw, zbrojne w straszliwe hełmy i pancerze, a każdy miał wyryte u spodu imię. Pierwsze miejsce wśród tych bogów zajmował Swarożyc, cieszący się największym nabożeństwem. W świątyni przechowywano też sztandary bojowe, zabierane stąd jedynie podczas wypraw wojennych.

Dla sprawowania kultu powołani byli osobni kapłani. Podczas składania ofiar i sprawowania obrzędów religijnych tylko kapłanom wolno było pozostawać w pozycji siedzącej, podczas gdy wszyscy inni musieli stać. Dużą wagę przypisywano wynikom wróżb, sprawowanych przez kapłanów. Każde zamierzone przedsięwzięcie, jeśli nie uzyskało pomyślnej wróżby, było zaniechane. Uważano także, że ilekroć zagrażają im niebezpieczeństwa długiej wojny domowej, wychodzi z jeziora dzik o spienionym pysku i tarza się w nadbrzeżnych mokradłach.

Ważną rolę przy wróżbach spełniał święty koń. Motyw świętego konia odgrywał ważną rolę nie tylko u Słowian połabskich, ale także u plemion pomorskich, jak to widzimy z innych wzmianek.

Wojska wyruszające na wyprawę wojenną składały obowiązkowo cześć bóstwom, a po szczęśliwym powrocie obdarzały bóstwa darami zdobycznymi. Noszone w wyprawach wojennych posągi bóstw strzeżone były w sposób nadzwyczajny. W znanym wypadku, kiedy podczas przeprawy przez rzekę jeden z posągów utonął, zatonęło z nim razem 50 wojowników, mających na celu wyłączną obronę posągu bóstwa.

Ta ważna rola kultu religijnego spowodowała, że w walkach ze Słowianami starano się niszczyć przede wszystkim ich ważniejsze ośrodki kultowe. Zniszczenie świątyni Swarożyca w Radogoszczy w 1067 r. stało się przyczyną osłabienia ideologicznej przewagi Redarów a także jednym z czynników, który przyczynił się do upadku związku Wieletów.

O wierzeniach Słowian obodryckich pisze obszerniej Helmold, dziejopisarz z XII w. Jego zapiski odnoszą się do czasów wcześniejszych. Pisze on tak: „Prócz bowiem gajów i bogów domowych najpierwszą i szczególną cześć odbierali: Prowe, bóg ziemi stargardzkiej, Siwa, bogini Połabian i Radigost, bóg ziemi obodryckiej. Na służbę im poświęceni byli kapłani. Przynoszono im różne ofiary i rozmaitą cześć religijną im oddawano. Kapłan podług wskazania losów przeznaczał uroczystości, jakie na cześć tych bogów odprawiać miano. I wtedy schodzili się ludzie z żonami i dziećmi i bogom swym składali ofiary z wołów i owiec, a wielu i z ludzi chrześcijańskich, tych krew bowiem, jak tłumaczyli, szczególniej podobała się bogom. Po zabiciu bydlęcia kapłan krwi jego kosztował, by się zdolniejszym stać do przyjęcia wyroku boskiego; wielu bowiem mniema, że duchy diabelskie łatwiej krwią się wywołują. Po przyniesieniu ofiary podług zwyczaju lud oddaje się ucztom i weselu. Istnieje u Słowian dziwny przesąd; w czasie uczt bowiem i pijatyki obnoszą czarę ofiarną i na nią zlewają w imieniu bogów, to jest dobrego i złego słowa, nie powiem błogosławieństwa, lecz poddaństwa. Wyznają bowiem, że jak pomyślność od dobrego boga, tak nieszczęście od złego pochodzi. I dlatego też złego boga nazywają w swym języku Diabol albo Czerneboch, to jest czarny bóg”.

W późnych dziejach Słowian połabskich w XII w. doniosłą rolę odgrywała świątynia Światowita w Arkonie na Rugii, siedzibie plemienia Ranów. O plemieniu tym dowiadujemy się późno w źródłach pisanych, bo dopiero w XI w. Wcześniejsze milczenie źródeł na ten temat wynika z faktu, że Ranowie nie należeli do związku plemion obodryckich ani wieleckich i nie brali udziału w walkach przeciw Niemcom. Po raz pierwszy pojawili się zresztą w źródłach jako czasowi sprzymierzeńcy Niemców. Kult Światowita należał do wysoko zorganizowanych wierzeń pogańskich. Był on bóstwem państwowym, posiadającym stały, zorganizowany stan kapłański z arcykapłanem na czele. Rozwinęła się tam zresztą swoista odmiana teokracji, gdzie czynnikiem cementującym jedność plemion Ranów było bóstwo państwowe, Światowit. Posiadał on własną, doborową drużynę wojskową, biorącą w jego imieniu udział w walkach. Była więc to szczególnie żywa forma abstrakcji.

Znaczenie Światowita w ostatniej fazie dziejów Słowian zachodnich było olbrzymie. Wokół kultu tego bóstwa cementowała się świadomość narodowa tych ludów i ich wola oporu przeciw chrześcijaństwu oraz zaborowi germańskiemu. Miarą popularności bóstwa może być fakt, że nawet chrześcijański król Danii Swen (1146-1157) przysłał dary Światowitowi.

W roku 1168 Waldemar Duński zaatakował koncentrycznie Rugię, będącą zresztą groźnym gniazdem korsarstwa słowiańskiego na Bałtyku. Świątynia Światowita została zdobyta i zrównana z ziemią. Był to ostatni i decydujący cios zadany Słowianom zachodnim.

Na obszarze między Łabą i Salą a Odrą i Nysą Łużycką zachowały się po dzień dzisiejszy liczne nazwy miejscowości o słowiańskim brzmieniu, świadczące o pobycie tu ludności słowiańskiej. Jedynym żywym reliktem jest grupa słowiańskich Łużyczan, zamieszkujących na wschód od Drezna, wokół miejscowości Budziszyn (Bautzen). Ludność ta zachowała po dzień dzisiejszy swój język, wiele obyczajów a częściowo i kobiecy strój ludowy.

Wielowiekowa polityka wynarodowienia nie zdołała przełamać ludności łużyckiej. W Budziszynie nazwy ulic są dwujęzyczne – słowiańskie i niemieckie. Wychodzą książki i czasopisma łużyckie, istnieje specjalny Instytut Naukowy (Institut za Srbski Ludospyt), zespoły śpiewacze i taneczne w strojach ludowych.

Po innych grupach słowiańskich, wobec akcji germanizacyjnej zostały tylko wspomniane historyczne nazwy miejscowe i ślady archeologiczne.

W Niemczech wilhelmowskich i hitlerowskich niechętnie zwracano uwagę na słowiańskie zabytki międzyrzecza Łaby i Odry. Te, które bywały wykopywane, chowano w czeluściach magazynów muzealnych.

Zmiana w tym zakresie nastąpiła dopiero w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Przystąpiono tam do planowych badań nad starożytnościami słowiańskimi, rejestracji grodzisk i cmentarzysk.

Obraz, jaki rysuje się w świetle inwentaryzacji i naniesienia na mapę grodzisk z VIII, IX i X wieku jest bardzo interesujący. Na wszystkich terenach zasiedlonych przez ludy słowiańskie obserwujemy znaczne zagęszczenie drewniano-ziemnych grodów obronnych. Koncentrowały się one zwłaszcza na terenach nadających się do uprawy rolnej, omijając zwarte obszary puszczańskie i jałowe gleby.

Ilość zarejestrowanych grodzisk przekracza znacznie cyfry, podawane przez „Geografa Bawarskiego” dla poszczególnych plemion. Stąd można wnioskować, że owe grody („civitates” w tekście oryginalnym) oznaczają te ośrodki grodowe, które były istotnymi centrami administracyjnymi plemion połabskich.

Położenie grodów jest zazwyczaj wysoce obronne. Lokują się one na wyspach jezior, półwyspach, w rozlewiskach rzek, na kępach między bagnami.

Znamy również cmentarzyska. Są to prawie wyłącznie ciałopalne groby, zawierające skromne wyposażenie. Obok grobów płaskich spotykamy także groby kurhanowe. Na całym terenie międzyrzecza Łaby i Odry nie widzimy w VII-IX w. prawie żadnych materiałów, związanych z pobytem ludów germańskich, wyłączając importy, jakie dostawały się tu drogą handlu.

W materiałach archeologicznych żywioł germański najwcześniej zarysowuje się na odcinku między górną Łabą a Salą. W stwierdzonych wypadkach jest widocznym, jak zabytki germańskie nawarstwiają się na stare materiały słowiańskie. Proces ten odpowiada najzupełniej obrazowi, jaki widzimy w świetle źródeł pisanych.

Na terytorium między Dolną Łabą a Odrą zabytki germańskie pojawiały się znowu znacznie później. Obfity ich napływ możemy obserwować dopiero w XIII w. Od VI aż do schyłku XII wieku królują tu zdecydowanie materiały archeologiczne słowiańskie.


Stanisław Szczepanowski WALKA O BYT NARODU POLSKIEGO BYT
Stanisław Szczepanowski
WALKA O BYT NARODU POLSKIEGO BYT

[Uwaga! poniższy tekst zawiera zmiany w stosunku do archaicznej polszczyny oryginału]

Stanisław Szczepanowski WALKA O BYT NARODU POLSKIEGO BYT
Wydanie piąte, obozowe . – –
„MYŚLI O ODRODZENIU NARODOWEM”
wydał przy pomocy Polaków z Ameryki
Stanisław Wiktor Szczepanowski
LONDYN – 1943

(…)

WALKA NARODU POLSKIEGO O BYTArtykuł niniejszy, odnoszący się do przytoczonych wypadków, drukowany był w założonym w Kołomyi, przy współudziale Szczepanowskiego, piśmie „Pomoc własna”.

Z osobistej inicjatywy ks. Bismarka, wydał pruski minister spraw wewnętrznych v. Puttkammer dwa rozporządzenia banicyjne przeciw Polakom, niebędącym pruskimi obywatelami. Pierwsze z 26 marca 1885 r. zarządzało natychmiastowe wydalenie tych, którzy bez legitymacji przekroczyli pruską granicę. Drugie z 26 lipca 1885 r. godziło w pozostałych zupełnie prawnie na pruskim terytorium. Ogólna liczba objętych banicją dochodziła 40.000 osób. Niemiecka Rada Państwa wypowiedziała uchwałą z 6 stycznia 1886 r. swe przekonanie, „że zarządzone przez królewski pruski rząd wydalenia rosyjskich i austriackich poddanych co do swej rozciągłości i sposobu nie da się pogodzić z interesami poddanych państwa”. – W rozprawach na sejmie pruskim o tej sprawie użył Bismark słynnego wyrażenia: „powoływanie się na proklamację królewską z roku 1815 nie jest warte szeląga”; uzasadnić zaś usiłował rugowanie Polaków następującymi pozorami: słabą odpornością Niemców, „którzy od dawna nawykli wolność polskiej szlachty przenosić nad swoją pierwotną niemiecką krew”, rewolucyjnością szlachty polskiej, a następnie obawą przed obudzeniem się ruchu polskiego na Górnym Śląsku i przed dzielnością niewiast polskich. Inni mówcy niemieccy uderzyli głównie na postępy liczebne żywiołu polskiego, widoczne szczególnie w Prusach Zachodnich i w przyroście polskiej dziatwy szkolnej.

Rozporządzenia wykonane zostały z właściwą Prusakom bezwzględnością. Nie brano pod uwagę zasług dla sprawy pruskiej w wojnie położonych („patenty polskich oficerów obcego obywatelstwa zostały przez Jego Cesarską Mość po prostu podarte”), nie zważano na płeć ni na wiek, ani na chorobę. Siedmioletnie dziewczę. Mariannę Tomaszuk, odebrano matce i wywieziono. Zmuszano do podróży brzemienne kobiety i 70-letnie schorzałe staruszki. Akty banicyjne dotyczyły tylko Polaków. Niemiecko-protestanci i schizmatycy cudzoziemscy wyłączeni z nich zostali.

Pomimo pełnych godności mów Stablewskiego i Jażdżewskiego, pomimo świetnych wywodów Windhorsta i Rickerta uchwalono w sejmie rządowi absolutorium na „graniczące”, zdaniem cesarskiego Niemca Kayserlingka, „z potwornością” postępowanie i uchwalono gotowość przyznania mu funduszów na cele antypolskie. Uchwała ta stanowi zwrot zasadniczy w polityce polskiej rządu pruskiego.

W chwili wykonania średniowiecznego ukazu, skazującego na wygnanie z Prus wszystkie osoby polskiego pochodzenia, a przynależące do Austrii lub Rosji, zdaje mi się niezmiernie ważnym, ażebyśmy się nie oddawali wyłącznie uczuciom oburzenia na gwałt bezprzykładny w tym wieku, ale żebyśmy się starali zrozumieć całą doniosłość tego faktu w dziejach naszego narodowego męczeństwa i narodowego odrodzenia i ażebyśmy się zastanowili, jakie obowiązki praktyczne chwila obecna wkłada na nas i w jaki sposób powinniśmy przeciwdziałać wrogim żywiołom, które się na nas rozpasały.

Naprzód wypada zaznaczyć, do jakiego stopnia Bismark okazał się nieobeznanym z psychologią narodu polskiego. Wierny instynktowi niemieckiemu, ubóstwiającemu siłę i podnoszącemu fakt dokonany do wysokości zasady, z której tryska cała filozofia i religia, Bismark występuje przeciwko nam z całą bezwzględnością olbrzymich potęg materialnych najpotężniejszego mocarstwa chwili obecnej i chce nas przygnębić i dobić moralnie, dążąc bez litości, bez możliwości oporu, z nieubłaganą fatalnością sił niszczących przyrody do celu ostatecznego, to jest do zagłady naszej narodowości. Nie  wie, że  my  słabi  jesteśmy  wobec  pobłażania, sympatii,  ludzkości – a niezwyciężeni wobec niesprawiedliwości, ucisku i gwałtu. Dosyć przypomnieć sobie wziętość cara Pawła, tuż po wspomnieniach krwawych powstania Kościuszki, jeszcze większą wziętość cara Aleksandra za pierwszych czasów przyjaźni jego z Czartoryskim; dosyć przypomnieć te konferencje Puławskie z r. 1805, podczas których ważyło się na szali, azali nie nastąpi zbratanie Polski i Rosji w celu zjednoczenia odłamów rozdzielonej Ojczyzny pod berłem Romanowów. Dosyć przypomnieć sobie z obecnych czasów, jak drobnymi ustępstwami przemieniono w ostatnich 18 latach Galicję na najlojalniejszą prowincję austriacką. Jak samo okazanie zaufania i udzielenie skromnej miary samorządu, przeistoczyło usposobienie naszego społeczeństwa do tego stopnia, że kto Galicją znał z dawniejszych czasów, teraz już ani kraju, ani społeczeństwa nie poznaje. Pomimo, że kraj zawsze jeszcze cierpi, i to coraz dotkliwiej, na upośledzenie materialne i wyzyskiwanie finansowe – wszędzie rozwija się niekłamane przywiązanie do dynastii, około której nawet już zaczęły się krystalizować coraz wyraźniej nadzieje lepszej przyszłości w aureoli tradycji jagiellońskich. Fakty te aż nadto dowodzą, jak łatwo jest ująć sobie Polaków i z jaką łatwością Polacy w takim razie sami dobrowolnie naginają swoje życzenia do wymagań nakazanych przez okoliczności, i jak się starają przeobrażać nawet najdroższe swoje nadzieje, tak, ażeby być wiernymi zarazem i dawnej tradycji narodowej i nowo rozbudzonej lojalności. Im lepiej kto zna Galicję, tym bardziej się zadziwia, dostrzegając z jaką troskliwością Polacy sami czuwają nad tym, ażeby nawet pozoru nie było nadużycia tego zaufania, które się im okazało.

Ta sama natura polska jednak wzdryga się na samą myśl przymusu i nie licząc się z szansami zwycięstwa, staje do walki z niesprawiedliwością, w tym niezachwianym przekonaniu, że żadna przemoc nie usprawiedliwia bezprawia, i że najzupełniejszy nawet tryumf sił materialnych, może być tylko pozornym i krótkotrwałym i tylko odracza ostateczne zwycięstwo idei i prawa. Otóż, gwałcąc na każdym kroku te mimowolne uczucia każdego Polaka i poniewierając najdroższymi naszymi instynktami, Bismark wywołuje reakcję patriotyczną, potężniejszą od największego ucisku, który wywrzeć jest w stanie i rozbudza świadomość narodową i poczucie obowiązku narodowego, nawet tam, gdzie już od wieków uśpione były, – i tym samym staje się w istocie naszym najskuteczniejszym sprzymierzeńcem.

Jak istnemu Konradowi Wallenrodowi, wszystko co się od dwudziestu lat w Prusach ku wzmocnieniu naszej narodowości wydarzyło, mamy do zawdzięczenia nie naszym usiłowaniom, ale jemu i tylko jemu. Kto rozbudził poczucie narodowe na Śląsku do tego stopnia, że teraz już z pewnością ogarnie całość ludu polskiego, tej prastarej dzielnicy Piastów, jeżeli nie Bismark swoimi prawami kościelnymi i walką kulturową. Kto się najwięcej przyczynił do spotężnienia mieszczaństwa w Poznańskiem, tak, że z nielicznych jednostek bez znaczenia i wpływu, stan średni teraz się staje główną falangą naszą w walce z germanizmem, jeżeli nie Bismark, który Polakom wręcz zamknął karierę urzędniczą, do której tak są nadmiernie pochopni, i zmusił ich do imania się przemysłu i handlu, jako ostatecznych środków wyratowania się od nędzy i wyginięcia. Kto apostołuje z ewangelią polskości u Mazurów protestanckich w Prusach Wschodnich, jeżeli nie ten sam Bismark. Prześladując ich język ojczysty , w którym do niedawna chwalili tylko Boga na niebie a Hohenzollernów na ziemi, a o którym się teraz dowiadują, że jest znamieniem zbrodniczym, które skazuje nieszczęśliwe istoty, nacechowane przezeń na wykluczenie spod prawa narodów i na wydalenie jako trędowatych lub zarażonych. Zapomnieli Prusacy naukę ich własnego Herdera, że kto ludowi, wydziera jego język, ten się staje mordercą jego ducha, moralności, chwały, i wszelkich dążności szlachetniejszych.

Jeszcze większy dług wdzięczności winniśmy Bismarkowi za jego niezachwianą wiarę w siłę i żywotność naszego narodu. My sami zwątpiliśmy, ale Bismark wiedziony przeczuciem nienawiści, równie nieomylnym jak przeczucie miłości, odgaduje iskrę pod popiołem, i drży, żeby się znowu w płomień nie roznieciła. Ten kanclerz najpotężniejszego mocarstwa w Europie, przed którym korzą się królowie i narody, śledzi z natężoną uwagą każdy objaw zatajonego życia narodu, wykreślanego z karty Europy, i który już nawet nie jest tym, czym Włochy w czasach największego upadku zawsze jeszcze były, t. j. terminem geograficznym. Wobec potomków rycerzy spod Grunwaldu i wspaniałomyślnych mężów stanu. którzy za Jagiellonów uszanowali niepodległość zdradzieckiego lennika – zapomina on a całej swej teraźniejszej potędze i świetności, i czuje obrażoną dumę i próżność dawnego Krzyżaka, któremu nawet wspomnieć nie wolno o jego kiedyś poniżeniu. Herodot opowiada a powstaniu niewolników scytyjskich. którzy mężnie walczyli o swoją wolność dopóki panowie nie wyszli naprzeciwko nim, uzbrojeni nie w broń ale w baty, przed którymi z dawnego przyzwyczajenia, niewolnicy zaraz struchleli. Czym trzask bicza dla zbuntowanego niewolnika, tym dla spanoszonego Prusaka zdaje się być odgłos rogów litewskich. Dla tego Bismark zakazuje „Grażynę” i nakłada grzywnę na drukarza, żeby przypadkiem echo przeszłości, zmarłych znowu do życia nie ocuciło. – Drobny taki fakt lepiej maluje usposobienie, niż ważne jego edykty polityczne, bo namacalnie pokazuje zaślepienie i rozjątrzenie, które nie jest w stanie opamiętać się, że zakaz poematu polskiego o wypadkach, które się wydarzyły przed pięciuset laty, przecież historii nie zmieni, – i że każdy, któremu z rąk wytrącają Mickiewicza w niemieckim Herderze równie dobrze może wyczytać. że żaden lud nie był bardziej niewłaściwie wytępiony jak dawni Prusacy i że żaden kraj nie był rządzony z większą arogancją i uciskiem jak brzegi morza Bałtyckiego przez wyuzdane i rozpasane Krzyżactwo. Jak najmniejsza słomka pokazuje skąd wiatr wieje, tak drobny fakt tego rodzaju pokazuje, że Bismark nienawidzi Polski, jak się tylko tych nienawidzi, którym się śmiertelną krzywdę wyrządziło; nienawidzi jako wcielony wyrzut sumienia wiecznie natrętny, wiecznie gryzący. – Nie dość mu. że ofiara pokonana, chciałby pamięć o niej zatracić w oczekiwaniu, że własne sumienie przygłuszy.

Głos to sumienia, że minister właśnie tego kraju, którego rząd pierwszy podał myśl podziału Polski, nie może się zdobyć na tę wiarę, że to, co polityka od stu lat dokonała, jest nieodwołalnym, – ale podejrzewa, że podzielono nie trupa ale żywe ciało. Jego zmysłom zaostrzonym przez trwogę, widocznym jest, że rany podziału po stu latach nie zabliźniły się, ale ukazują się nie zagojone, krwawe, i przy lada sposobności dążące na powrót do zrośnięcia. Jak Makbetowi duch Banka, tak jemu ukazuje się najniespodziewaniej, – we Francji, -w Rzymie, – w Afryce, – w Kraszewskim umierającym, – w Czapskim i Ledóchowskim, w Rogozińskim wszędzie – mara Polski, krzyżująca jego zamiary… nie mara ale upiór błąkający się i pokutujący za swoje grzechy, i gotowy powrócić pomiędzy żywych, jak tylko nadejdzie chwila przebaczenia.  – Wobec tego zjawiska z krainy duchów, nieprzystępnej dla jego potęgi, używa, ażeby zażegnać grożące niebezpieczeństwo, coraz to nowych, lubo zawsze bezsilnych puklerzy i broni, których całe arsenały nie mogą go od tego . natrętnego ustrzec zjawiska.

Ta wiara Bismarka w sprawę polską jest godną tym większego zastanowienia, że po długiej przerwie jest on pierwszym mężem stanu, który się z nami liczy. Od nieszczęsnego r. 1846, – który całemu światu okazał rozbrat w społeczeństwie naszym, tę przepaść nieufności pomiędzy szlachtą i ludem, której cały nasz zapał i patriotyzm zapełnić nie były w stanie, – aż do Bismarka, nie było już męża stanu, któryby się z nami liczył, jako ze siłą, która może wpływać na losy Europy. Pozostaliśmy przedmiotem czułości sentymentalnej lub egzaltacyi rewolucyjnej, ale dla trzeźwych badaczy przestaliśmy istnieć. Okres ten czterdziestoletni od Metternicha do chwili obecnej, jest najsmutniejszą epoką dziejów naszych, okresem rozprzężenia i zwątpienia, przerwanym krótkim, bezsilnym szamotaniem się z nieubłaganą rzeczywistością, jest tym piekłem, przez które generacja  teraźniejsza przeszła, „jak Dante za życia”. Ale jeżeli rok 1846 przedstawia chwilę, w której się przerwała nić historyczna Polski tradycyjnej, w której to na zawsze umarło, co już do życia wrócić nie może – to rok 1885 przedstawia chwilę narodzenia się nowej Polski. Tak, jak w świecie zwierzęcym są istoty, które popadają w letarg, w czasie którego przechodzą w nową i wyższą fazę rozwoju, a po skończonym przeobrażeniu zrzucają z siebie starą, powłokę pojawiają się w nowym, doskonałym kształcie – tak naród polski, niby pogrążony w apatii, pracował wewnętrznie, przeobrażał się i teraz zaczyna zrzucać z siebie powłokę średniowieczną i pojawiać się w swoim prawdziwym kształcie narodu nowożytnego czerpiącego swe soki żywotne z nieprzebranych zdrojów cywilizacji powszechnej i gotowego do wypełnienia swej misji historycznej i do zabrania równorzędnego udziału wraz z innymi narodami w harmonii ogólnej rodu ludzkiego.

Podczas, gdy my sami, zawiedzeni już tak często w naszych oczekiwaniach, nie mieliśmy odwagi i zaufania, ażeby dostrzec tę jutrzenkę, zapowiadającą nowy okres naszej historii narodowej, Bismark, ten nieubłagany mąż stanu, liczący się tylko z faktami, a nie z mrzonkami, jest pierwszym, który nam daje świadectwo odrodzenia narodowego. Co przed 40 laty jeszcze było marzeniem, mrzonką, cudem, już jest faktem.

„Jeden tylko – jeden cud, z szlachtą polską polski lud”.
Od chwili, w której Bismark wymierzył swój ukaz nie przeciw szlachcie i nie przeciw księżom, lub agitatorom politycznym,  ale przeciw wszystkim osobom polskiego pochodzenia, wszelkich stanów i religii, przyznał się, że ma do walczenia z narodem jednolitym, przejętym jednym duchem narodowym i zadał kłam fałszerstwu historycznemu. które od stu lat usprawiedliwiało podział Polski doktryną, że podział ten był dobrodziejstwem dla ludu wyzwolonego od tyranii szlachty, i te późniejsze niepokoje i powstania były tylko usiłowaniami kasty ukróconej w swoich przywilejach i dążącej do odzyskania dawnej władzy. Mamy teraz świadectwo Bismarka, że ta doktryna jest tylko fałszem i hipokryzją. Dlatego też, ten sam edykt wygnańczy, który miał dobić nasze nadzieje przez uwidocznienie naszego odosobnienia w Europie i naszej bezsilności wobec gwałtu, wręcz przeciwnie podziałał jak ,~ pobudka przebudzająca siły narodowe z dwudziestoletniej  apatii. Nowa otucha wstąpiła w naród polski. Pomimo całej grozy tylu ofiar niewinnych, bezlitośnie pozbawionych chleba i bytu, pierwszym naszym uczuciem była nie litość nad ofiarami, nie oburzenie na gwałt, a tym mniej zrozpaczenie i uznanie niemożliwości dalszego oporu, – ale uczucie tryumfu, że posiadamy świadectwo odrodzenia się narodu, świadectwo, że wszyscy Polacy każdego stanu i wyznania są równie niebezpieczni. Wobec świadectwa ze strony tak wielkiego męża stanu, wszyscy zwątpili i małoduszni w naszym własnym gronie musieli od razu przycichnąć. Im bardziej nieubłaganym jest prześladowanie, na które jesteśmy wystawieni, tym głębszym nasze przekonanie, że jakaś niezmiernie ważna misja dziejowa musi być związana z losami naszego narodu, i że ta misja może i musi zwyciężyć.

Nic tej misji naszego narodu w zapasach Słowiańszczyzny z Niemieckością lepiej nie uwydatnia, jak porównanie położenia Polski i innych ludów słowiańskich wobec Niemców przed stu laty – za czasu podziału Polski – z teraźniejszością. Powołujemy się na świadectwo Niemca, ale Niemca z okresu odrodzenia się wielkiej literatury niemieckiej w końcu – XVIII wieku. Nic też nie uwydatnia bardziej zmiany, która nastąpiła od stu lat w usposobieniu Niemców, jak ustępy, którymi w swoich wiekopomnych „Pomysłach do filozofii historyi rodu ludzkiego” Herder opisuje Słowian: „Ludy słowiańskie zajmują na ziemi więcej miejsca niż w historyi, co się tłumaczy między innymi przyczynami i tym, że zamieszkując kraje odleglejsze od Rzymu. nie tak wcześnie się zetknęli z cywilizacją rzymską, jak Celtowie i Germanowie. Pomimo walecznych czynów tu i ówdzie, nie byli oni ludem wojowniczym i awanturniczym, jak dawni Germanowie, i tylko zajmowali kraje opuszczone przez tych pierwszych, podczas wędrówki ludów. Rozszerzyli się w ten sposób od Łaby do Donu i od Adriatyku do Bałtyku, najogromniejszy obszar kiedykolwiek w Europie zajęty przez jeden szczep. Ponieważ wszędzie oddawali się spokojnej pracy, rolnictwu i hodowli bydła, kolonizacja słowiańska stawała się niezmiernie użyteczną krajom wyniszczonym przez wojny i wędrówki germańskie. Oprócz rolnictwa i bydła mieli oni zamiłowanie do rozmaitych rzemiosł domowych, i garnęli się do handlu, który zasilali nadmiarem swej produkcji, i w tym celu pozakładali, miasta handlowe, jak Wineta  na wyspie Rugii, którą można nazwać słowiańską Wenecją; dalej założyli Kijów nad Dnieprem i Wielki Nowogród nad Wołchowem i łączyli tym sposobem północ Europy z wybrzeżem Czarnego morza. W Niemczech trudnili się górnictwem, wydobywaniem i topieniem kruszców, warzeniem soli, tkaniem płótna, wyrobem miodu i sadownictwem. Prowadzili w ten sposób spokojny, wesoły i śpiewny żywot. Charakteru łagodnego, gościnni do zbytku, zamiłowani w wolności i nie zależności sielskiej, posłuszni i karni, nienawidzili rozruchów i niepokoi. Wszystkie te właściwości nie uwalniały ich od ucisku. Przeciwnie, przyczyniały się do tego. Ponieważ Słowianie nigdy nie walczyli o panowanie nad światem i z początku nie mieli dziedzicznych wojowniczych książąt, i woleli raczej płacić daniny, byle dalej żyć w spokoju, to też wiele ludów, mianowicie niemieckich, ciężko wobec nich zgrzeszyło”.

„Już za Karola Wielkiego zaczęły się, pod pozorem nawracania do religii chrześcijańskiej, te wojny zaborcze – bo oczywiście, że bohaterskim Frankom wygodniej była ujarzmić i ciągnąć zyski z ludów oddanych rolnictwu, przemysłowi i handlowi, aniżeli się samym tych kunsztów wyuczyć i je praktykować. Co Frankowie zaczęli, tego Sasi dokonali. W całych prowincjach Słowianie zostali wytępieni albo uciemiężeni i ich ziemie podzielono pomiędzy szlachtę i biskupów niemieckich. Miasto Wineta zostało zniszczone przez Duńczyków, a położenie resztek tych niegdyś licznych i zamożnych ludów w Niemczech da się tylko przyrównać do położenia ucywilizowanych niegdyś a teraz zdziczałych Peruwiańczyków, którzy nawet już pamięć stracili, że olbrzymie gruzy dawnych świątyń i miast. fortecznych są spuścizną ich przodków i pamiątką świetnego stanu ich ojczyzny przed okrutnym podbojem hiszpańskim”.

„Cóż by było dziwnego, gdyby takie wiekowe uciemiężenie wyrobiło głębokie rozgoryczenie przeciwka ich panom, i gdyby łagodny i miękki charakter Słowian spaczył się na charakter podstępnych okrutnych i gnuśnych niewolników. A przecież wszędzie, gdzie przechowali jakiekolwiek swobody, ich pierwotny charakter utrzymał się w całej wyrazistości. Nieszczęściem tych ludów było, że przy ich zamiłowaniu do spokoju i życia sielskiego, nie umieli obie wytworzyć organizacji obronnej, chociaż nie zbywało im na waleczności w pojedynczych wypadkach. Nieszczęściem także było dla nich, że podczas, gdy z jednej strony byli wystawieni na zabory niemieckie, to z drugiej mieli plecy odkryte na napady tatarskie, mongolskie, pod którymi wieki wytrwali, wiele wycierpieli. Jednakowoż zmienne koło losu toczy się bez przerwy. A ponieważ ludy słowiańskie zamieszkują po większej części najżyźniejszą część Europy, i ponieważ należy się spodziewać, że postęp Europy coraz bardziej zależeć będzie od pielęgnowania nie usposobienia wojowniczego, ale spokojnej pracy i wzajemności handlowej i przemysłowej ludów – to też przyjdzie czas, gdzie i wy, niegdyś skrzętne i szczęśliwe a teraz tak bardzo podupadłe plemiona, ockniecie się z głębokiego letargu, uwolnicie się z kajdan niewolniczych, i zasiądziecie jako własność cudowne i obszerne ziemie wasze, i jak w prastarych czasach, będziecie się mogli oddawać już bez obawy sielskiemu szczęściu i pracy użytecznej!”

Herder zawsze był raczej psychologiem i krytykiem, aniżeli historykiem.  Prawda powyższego obrazu jest więc raczej poetycznie odczutą, aniżeli historycznie poprawną. Tak sama jak Tacyt w swoim opisie starożytnej Germanii, wobec zgnilizny Rzymu ówczesnego, dla kontrastu artystycznego, mimo woli uwydatnił wszystkie rysy szlachetne niezepsutych i mężnych barbarzyńców północy, jak Voltaire i pisarze XVIII-go wieku idealizowali czerwonoskórych Huronów i Irokezów, przeciwstawiając ich w myśli sztucznym i konwencjonalnym dworakom wersalskim – tak samo Herder przez kontrast do światoburczej i rozbójniczej awanturniczości plemion germańskich, może trochę przecenił zasługę Słowian pod względem rozwoju rolnictwa, przemysłu i górnictwa i na ich karb wziął niejedną oznakę pracy ludów jeszcze dawniejszych, celtycko-liguryjskich, a maże i fińskich, niegdyś szeroko rozsiedlanych w środkowej Europie. W całości swojej obraz jest jednak trafny i sympatyczny, a zarazem nastręczający ciekawe refleksje.

Widzimy, że świeże prześladowanie Bismarkowskie jest tylko dalszym ciągiem całego szeregu nieubłaganych i nielitościwych zaborów niemieckich, dokonywanych od tysiąca lat i tak wymownie potępianych przez przedstawiciela dobrego geniuszu Niemiec, to jest przez twórcę ich wielkiej i nieśmiertelnej literatury, tego. który popchnął Gaethego, Schillera i całą plejadę wielkich ludzi na tory, które zapewniły narodowi niemieckiemu na pół wieku panowanie umysłowe nad światem. Zestawienie zarazem tego prześladowania przez Niemców i jego potępienia także przez Niemca, jest ilustracją dwoistości duchowej każdego narodu.

Jak niegdyś z tego samego Cesarstwa Bizantyńskiego, nad którym panował Bazyli Bułgarobójca, wyszli Cyryl i, Metody apostołowie Bułgarów, tak i pogromiciel Słowian Henryk Ptasznik i także Otto III, przyjaciel św. Wojciecha i Chrobrego byli cesarzami niemieckimi. Za pośrednictwem tego samego narodu, który wytępił Słowian od Łaby do Odry i wydał gad krzyżacki, otrzymaliśmy cywilizację zachodnią. Niemcy zgermanizowali Pomorze i Śląsk, ale też na nowo zaludnili Polskę po strasznych napadach mongolskich w XIII wieku i jeszcze teraz zasilają naszą klasę mieszczańską i dali nam naszych Bandtkich, Lindych, Lelewelów, Polów i Bemów, Kremerów i Libeltów. Walka Arimana z Ormuzdem, potęgi ciemności i kłamstwa z potęgą światła i prawdy, szatana kusiciela z aniołem stróżem – stanowi odwieczną treść życia czy to jednostek, czy narodów i jednostka lub naród będzie wywierać wpływ zgubny lub zbawienny, będzie przekleństwem lub błogosławieństwem dla innych, stosownie do wpływu, który chwilowo zapanuje nad drugim. Sprzeczność ta ducha i materii, altruizmu i egoizmu, sumienia i chciwości, prawdziwego patriotyzmu, dążącego do uszlachetnienia i rozwoju własnego narodu bez krzywdy dla innych, a kosmopolityzmu lub szowinizmu, kierującego się tylko wyrachowaniem osobistym lub też zazdrością i nienawiścią plemienną – widoczna jest nawet równocześnie w jednym i tym samym narodzie, w jednym i tym samym czasie. Nie wolno nam zapomnieć, że wprawdzie Bismark wydał ukazy banicyjne i z pewnością je przeprowadzi – ale też, że większość parlamentu niemieckiego je potępiła. Nie wolna nam zapomnieć, że równocześnie z Fryderykiem II, godnym spadkobiercą margrabiów brandenburskich, szerzących mordy i pożogę w krajach słowiańskich, i Krzyżaków wymierzających kar ę śmierci za używanie języka litewskiego – z Fryderykiem, którego całe życie od pierwszego wypowiedzenia wojny przeciwka Maryi Teresie, aż do uknucia spisku na podział Polski, była nieprzerwanym szeregiem zdrady, wyrachowania i podstępu, u którego każdy środek był godziwy, byleby prowadził do celu, który z równą łatwością pisał Anti-Machiavela i bił fałszywą monetę – z Fryderykiem urągającym się własnemu narodowi, z Fryderykiem, który tylko mówił i pisał po francusku, utrzymując, że niemiecka mowa jest jedynie przydatną, dla psów i żołnierzy, gdy jednocześnie wymyślał te piekielne plany do wynaradawiania ziem polskich, za pomocą grabieży i wykupu dóbr ziemskich, kolonizacji niemieckiej, służby wojskowej i biurokratycznej, ucisku szkolnego, ekonomicznego i sądowego, których Bismark jest tylko spóźnionym wykonawcą, – z Fryderykiem, tym wcieleniem potwornym, ale olbrzymim, jak szatan Miltona, wszystkich potęg materialnych i umysłowych, ale pozbawionych sumienia i sprawiedliwości, – że równocześnie Niemcy wydały Herdera, tego wyznawcę czystego i idealnego patriotyzmu dla Niemiec, a zarazem apostoła prawdziwej ludzkości dla wszystkich ludów, który „potępia ducha zaborczego, jako demona wszystkiego złego” i pyta się „czy warto poświęcać życie własnych ziomków, ażeby zagarnąć podbojem obcoplemienne ludy. które niebawem tylko ciężarem będą dla kraju, do którego się nie chcą dobrowolnie przyłączyć”, – w którego pismach jest tyle ustępów przestrzegających własny naród przed próżnością plemienną, w których niejako proroczym głosem potępia hegemonów niemieckich chwili obecnej, tak że na przykład następujący ustęp można by zacytować jako sąd Herdera o Bismarku: „Historyk rodu ludzkiego powinien się wystrzegać stronniczości narodowej. Jeżeli swój własny lub jakikolwiek inny naród wybierze jako ulubiony i uprzywilejowany, to poniża tym sposobem szczepy, którym położenie odebrało sposobność do rozwoju i chwały. W swoim czasie Niemiec uczył się od Słowian. Kymrowie lub Łotysze, w innyem położeniu geograficznym mogliby się może byli rozwinąć na Greków. My Niemcy możemy wyrazić nasze zadowolenie z tego. że świat rzymski został zdobyty nie przez Hunów lub Bułgarów. ale przez tak zdrowe i szlachetne ludy jak starożytni Germanowie., – ale uważać ich potomków z tego powodu jako lud przez Boga jedynie wybrany do panowania nad ziemią i do ciemiężenia innych ludów. To by była duma nieszlachetna barbarzyńcy. Barbarzyńca ciemięży. Wykształcony zwycięzca podnosi i kształci”.

Niema wątpliwości, że gdyby Herder żył dzisiaj, toby Bismarka napiętnował mianem takiego barbarzyńcy, szkodliwego nie tylko ościennym narodom ale i własnemu, obniżającego poziom moralny własnego narodu, i ściągającego nań przekleństwa i nienawiści sąsiadów. – To też i w swoim czasie, chociaż byt współczesnym Fryderyka Wielkiego, rozszarpującego i wynaradawiającego jedynie niepodległe, czysto słowiańskie państwo natenczas istniejące, i naśladownika jego Józefa II, zakazującego języka czeskiego w Czechach – to Herder miał żywe poczucie świetnej cywilizacyjnej przyszłości Słowian, bo dostrzegł w nich ten mimowolny popęd towarzyski, nastrój sympatyczny, skłonność do wzajemności i do pracy pogodnej i użytecznej, która ich usposabia raczej do pokoju i cywilizacji, aniżeli do wojny i barbarzyństwa.

Nie zapominajmy, że przed stu. laty trzeba było proroczego oka wieszcza, ażeby uwierzyć w ogóle w możliwość oryginalnej i samoistnej cywilizacji słowiańskiej. Polska w okresie pomiędzy rozbiorami jeszcze nie wydała była ani Konstytucji Trzeciego Maja, dowodu dojrzałości politycznej – ani naszej literatury romantycznej, dowodu dojrzałości umysłowej, i była oszydzona i wyśmiewana przez wszystkich zwolenników filozofii „oświecenia” z wyjątkiem jedynego Rousseau’a, jako kraj anarchii i zacofania, nietolerancji i bigoterii, zabobonu, korupcji, średniowiecznych niedorzeczności i azjatyckiej swawoli.

W Rosji pod panowaniem Niemki cesarzowej i steku obcych awanturników, ledwie, że pod pokostem francusko-niemieckim, zaczęły się rozbudzać objawy samorodnego życia umysłowego.

W zamian za podarki pieniężne, Katarzyna mogła wprawdzie uzyskać hymny pochwalne o świetle cywilizacyjnym, które bije na Europę, z północy, ale w nie opłacanych wynurzeniach tych samych filozofów, mówiono o Rosji, jako o owocu, który zgnił zanim dojrzał.

O Czechach tak mało kto wiedział, jak o starodawnych Obodrytach, lub Łużyczanach. Jak teraz podróżni polscy spotykający nad Łabą, w Brandenburgii i Saksonii resztki dawnych Wendów i Serbów, donoszą z zadziwieniem o języku domorodnym słowiańskim, zasłyszanym na bruku drezdeńskim lub lipskim – tak przed stu laty nasz kardynał Albertrandi. przejeżdżając przez Czechy w swej podróży do Włoch, donosi do Warszawy, jako o dziwnym i zgoła niespodziewanym wypadku, że w okolicy Pragi spotkał lud mówiący językiem słowiańskim, podobnym do polskiego. Sama Praga, złota Praga była na pozór miastem czysto niemieckim i niepoślednim ogniskiem oświaty i literatury niemieckiej, i dumną z tego, że niejeden utwór Lessinga lub Schillera prędzej się ukazał w teatrze praskim, aniżeli w Wiedniu lub Berlinie. Jeszcze w czasach o wiele późniejszych, Goethe przysłuchiwał się z upodobaniem tłumaczeniom świeżo zebranych piosnek ludowych czeskich, porównując je do zabytków galickich w Szkocji, łotewskich w Prusach, lapońskich w Norwegii, lub hurońskich w Kanadzie i północnej Ameryce, nie przeczuwając, że zabawki antykwarskie etnologów i dyletantów brzemienne były odrodzeniem narodu czeskiego.

Cała: wschodnia Słowiańszczyzna zaledwie dawała znaki życia i w Niemczech słynęła tylko „zbójeckimi kroatami i pandurami” z wojny siedmioletniej, szacowanymi na równi z kirgizami, kałmukami i kozakami wojsk moskiewskich. Jeżeli wpływ tych niegdyś sławnych i bohaterskich ludów dawał się czuć, to chyba, na dworze sułtanów w Carogrodzie, na którym przewodzili begowie, bośniacy i pomakowie bułgarscy, da tego stopnia, że słowiańskie języki czasem przygłuszały turecki, arabski i perski, tak, że pewien współczesny pisarz indyjski, Mustafa Khan, skarży się, że na żadnym dworze muzułmańskim nic ma w użyciu języka narodowego, bo na dworze indyjskim mówią po persku, na dworze perskim po turecku, a na tureckim po słowiańsku.

Dosyć najpobieżniej porównać stan ten Słowiańszczyzny z przed stu lat ze stanem teraźniejszym, ażeby być zdumionym ogromem postępu. Nasamprzód rasa słowiańska jest wraz z angielską i hiszpańsko-portugalską jedną z trzech uniwersalnych ras, ogarniających niezmierzone przestrzenie kuli ziemskiej, otwierające również niezmierzone widoki przyszłego rozwoju wobec zaściankowych ludów francuskich. włoskich i niemieckich, zamkniętych w ciasnych granicach tradycyjnych, – ludów, które muszą prędzej czy później się zasklepić, o ile nie zdołają sobie otworzyć pola do ekspansji w Afryce północnej lub południowej. Co jeszcze ważniejsze, to jest, że podczas, gdy przed stu laty sama możliwość cywilizacji słowiańskiej przedstawiała się problematycznie, to tak wielki postęp umysłowy jest widoczny w kilku zaledwie generacjach, że wobec widocznego wyczerpania fermentu umysłowego we Francji i w Niemczech, już teraz można roztrząsać kwestę azali Słowiańszczyzna nie ma się stać spadkobierczynią cywilizacji zachodniej, tak samo, jak równocześnie środek ciężkości literatury angielskiej zdaje się coraz wyraźniej przenosić do Ameryki. Już teraz stosunek literatur słowiańskich do niemieckiej przedstawia się daleko korzystniej, aniżeli się mogła przedstawiać przed stu laty literatura niemiecka, literatura lokalna: Gottscheda. Klopstocka i Lessinga, wraz z niedowarzonymi początkami fantastycznej „Sturm und drang Periode” do wszechwładnej naówczas, dojrzałej i uniwersalnej literatury francuskiej, panującej zarówno w Paryżu, jak też w Berlinie i w Petersburgu. A jednak już wtenczas widocznym było, że metaforycznie mówiąc, Francuzi już wystrzelali byli wszystkie swoje naboje, to jest wyciągnęli byli wszystkie możliwe wnioski teoretyczne z ogólnych zasad sensualizmu, które natchnęły były wiek oświecenia, tak, że krom praktycznego zastosowania już wypracowanych teorii w rewolucji 1789 r. nic im nie pozostało do zrobienia na polu umysłowym. ,,Zawiązek przyszłości tkwił nie w racjonalizmie francuskim, ale w poezji i marzeniach niemieckich, i tylko kilka lat minęło, a berło umysłowe Europy przeniosło się z ojczyzny Voltaire’a do ojczyzny Goethego. I nawet we Francji XIX-go wieku, cały ruch umysłowy jest przeważnie tylko odblaskiem myśli i dążności niemieckich, przyodzianych w ponętną formę francuską.

Tak samo i, dzisiaj bardziej prawdopodobne jest, że kwiat przyszłej epoki cywilizacyjnej raczej się wyłoni z mrzonek i fantazji świeżej natury słowiańskiej, aniżeli z oschłego i prozaicznego materializmu, który teraz panuje w Niemczech po redukcji ad absurdum ich dawniejszych ideałów, którego się nowożytna szkoła pisarzy niemieckich chwyciła z taką samobójczą skwapliwością i z takim tryumfalnym skutkiem. Wskazówką pod tym względem najważniejszą dla przyszłości jest zmartwychwstanie narodu czeskiego.

Odrodzenie narodu czeskiego jest urzeczywistnieniem jednej z takich mrzonek. Kiedy z końcem przeszłego wieku biedny nauczyciel wiejski Dubrowski zabierał się do zbierania pieśni ludowych czeskich, to myśl, że z nielicznego chłopstwa może się w trzech pokoleniach na nowo odrodzić cały organizm narodowy z mieszczaństwem i szlachtą narodową, z ludem niezależnym i klasą wykształconą europejską, z literaturą i sztuką, szkołami. wszechnicami, teatrami i muzeami, akademiami i stowarzyszeniami, z samodzielną organizacją finansowo-przemysłową i jasno wytkniętymi celami politycznymi, – to myśl ta była taką mrzonką, jak gdyby ktoś przypuszczał, że zaledwie drgający kadłub ludzki może z własnej siły uzupełnić się i wyrobić sobie nową głowę i nowe członki i na nowo powrócić do życia. Należało się raczej spodziewać zbudzenia Fryderyka Barbarossy, uśpionego w zamku Kyffhausen, lub wskrzeszenia Karola Wielkiego, Rolanda z Ronceval i innych jego palladynów, spoczywających w tumie Akwizgrańskim, lub powrotu do życia króla Artura i jego dwunastu rycerzy, – aniżeli zmartwychwstania narodu, po takiej klęsce, jaką była Białogórska i po takim ucisku, jaki zapanował przez półtora wieku po tej bitwie, podczas którego nie przebaczano nawet książce drukowanej po czesku, bo każda była podejrzewaną i niszczoną jako kacerska.

Otóż ten cud, bezprzykładny w historii, spełnił się przed naszymi oczami, przed oczami generacji materialistycznej i utylitarnej, oceniającej wszystko podług niezawodnych reguł arytmetyki politycznej i tabliczki mnożenia ekonomicznej. Spełnił się tak stopniowo i prawidłowo, że straciliśmy nawet poczucie nadzwyczajności faktu w naszych oczach dokonanego. – A jednak tylko ten, kto mi wytłumaczy, jakim sposobem według paraboli ewangelicznej, z ziarnka gorczycy wyrosło drzewo rozłożyste, pod cieniem którego mieszkać mogły ptaki niebieskie, tylko ten, kto mi wytłumaczy tajemnicę życia i różnicę pomiędzy żyjącym organizmem i martwymi członkami ten organizm składającymi, ten może mi także wytłumaczyć, jakim sposobem z resztek niepozornych, na nowo odrósł cały naród. „Zmartwychwstaje się spod gromu, a nie zmartwychwstaje się spod sromu”. Nie arytmetyce politycznej, nie samolubnemu dążeniu tych lub owych polityków należy tę zatajoną żywotność przypisać, ale bezwiedne j sile i prężności moralnej tej szlachetnej rasy, zdeptanej bezprzykładnym uciskiem, a w której, pomimo pozornego. letargu,  zarodek życia zachowany został przez przetrwanie bezwiedne tych samych głębokich instynktów cywilizacyjnych, które w przeszłości wydały były świętego Wojciecha, Jana Husa i Amosa Komenskiego, a które są zapowiedzią i zapewnieniem. że na tym samym gruncie wyrosną dla cywilizacji i postępu nowe, równie cenne kwiaty i owoce.

To zmartwychwstanie narodu czeskiego ma jeszcze większą ważność, jako zapowiadające początki nowej epoki w stosunku świata słowiańskiego do niemieckiego. Od czasu wystąpienia Słowian na widownię historyczną, dzieje Czech były zawsze wskazówką prądu dziejowego dla całej Słowiańszczyzny. Czechy zawsze były tym Janem Chrzcicielem. który gotował drogę Pańską i prostował ścieżki przyszłego postępu. Pierwszym państwem słowiańskim, które stawiło zaporę rozszerzeniu się panowania Franków na wschód, było państwo Wielkomorawskie Samona, – dynastia Przemyślidów była pierwszą dynastią słowiańską, która przyjęła katolicyzm i feudalizm zachodni, i przygotowała wystąpienie naszych Bolesławów: Chrobrego i Krzywoustego przeciwko powodzi niemieckiej. Tak samo w początku XV-go wieku nasamprzód Husyci czescy odparli Niemców, zanim zjednoczona Polska i Litwa położyły na kilka wieków kres panowaniu niemieckiemu w bitwie pod Grunwaldem. Znowu klęska Czechów pod Białogórą tylko na jedną generację wyprzedziła poniżenie Rzeczypospolitej Polskiej za czasów Jana Kazimierza. – Czyż nie należy przypuszczać, że tak samo teraźniejsze odrodzenie się Czechów pod wpływem cywilizacji nowożytnej i na podstawie czysto ludowej, jest tylko wskazówką przeobrażenia mającego się niebawem dokonać w całej Słowiańszczyźnie?

U nas dotychczas najmniej w tym kierunku zdziałano.
Wszystkie nasze usiłowania przez tyle lat były skierowane wyłącznie do odzyskania niepodległości narodowej, jako warunku przedwstępnego zmian i przeobrażeń społecznych i najkrótszej drogi do ich osiągnięcia. Dopiero powoli wyrabia się przekonanie, że praca nad ludem, praca nad postępem społecznym, praca nad rozwojem wszystkich sił narodowych jest ważniejszą od form politycznych, bo te formy są zawsze i wszędzie tylko dojrzałym owocem, który sam spada z drzewa historii po urzeczywistnieniu wszystkich warunków przedwstępnych. – Otóż to. co nam najwięcej otuchy daje na przyszłość, jest fakt, że od piętnastu lat Wielkopolska wstępuje na tory Czech. że z politycznego i szlacheckiego ruch stał się ekonomicznym, społecznym i ludowym, i rozszerzył się poza granice traktatowe do granic etnicznych narodowości polskiej. – Ostatnie wypadki tylko mogą wzmocnić ten kierunek. Przy hucznych oklaskach większości sejmu pruskiego mamy zaręczenie, nie socjalisty lub nihilisty, ale Bismarka, największego bohatera i męża stanu narodu, który od wieków dumnym był ze swojej słowności i prawdomówności i bezwzględnego uszanowania przed prawem, że najświętsze traktaty są nieważne, jeżeli stoją na przeszkodzie urzeczywistnieniu jakichś chwilowych zawiści, – że najuroczystsze przyrzeczenia królewskie nie są warte złamanego szeląga, że minister, któryby nie przeprowadził swojego widzimisię nawet wbrew woli reprezentacji, byłby tchórzem, i że zależy od fantazji ministra, czy równouprawnienie wszystkich obywateli wobec prawa i ustaw ma być obowiązującym czy nie; – że jednym słowem słuszność mają nihiliści i dynamitardzi twierdząc, że traktaty, przyrzeczenia, prawo, sprawiedliwość stały się w naszych czasach tylko próżnym słowem, hipokryzją, że wszystkie nabytki wiekowej cywilizacji, religii i filozofii, prawa i ustroju społecznego stały się tylko fałszem i obłudą, że, jak za czasów Hunów i Gotów, pozostały tylko miecz, siła i bezwzględne korzystanie z praw zwycięstwa. Wobec takiego bezwstydnego paradowania własnym wiarołomstwem i chwalenia się własnym upadkiem moralnym ze strony Prusaków, nie mamy się czego oglądać na prawa historyczne i na przyrzeczenia, lub sprawiedliwość rządu. – Jedyną drogą na przyszłość jest wyzyskanie legalne w każdym poszczególnym wypadku wszelkich środków prawnych i konstytucyjnych, a zarazem nieugięta obrona każdego stanowiska ekonomicznego, lub też odzyskanie już straconych pozycji i wyrobienie tej spójni i solidarności narodowej, która jest większą siłą od wszelkich gwarancji  traktatów i przywilejów.

Zdaje się, że są pewne oznaki na przypuszczenie, iż właściwym powodem wydaleń było spostrzeżenie świeżo rozbudzonej i niespodziewanej siły ekonomicznej ludu polskiego. Słysząc o tysiącach i tysiącach robotników polskich, zatrudnionych w kopalniach węgla i antracytu w Pensylwanii w Ameryce i rugujących tam taniością, zdolnością, karnością i pracowitością robotników innych narodowości, jak się czyta o 50.000 ludności polskiej sprowadzonej do Westfalii do tamtejszych kopalń i fabryk, o robotnikach polskich, pracujących w torfiarniach i cegielniach koło Magdeburga i Berlina, lub o ludności fabrycznej Górnego Śląska, – zdaje się, że powracają czasy starodawnej pracowitości Słowian, opisane przez Herdera. Ta sama wyższość ekonomiczna, która robi robotnika polskiego pożądanym w Ameryce, Westfalii, Saksonii lub Śląsku, przecież również oddziaływa na jego zatrudnienie w Poznańskiem i w Prusach Królewskich i daje mu pewną korzyść nad Niemcem w nieubłaganej walce o byt. Kto poznał znakomite zalety robotnika mazurskiego w Galicji, ten się nie będzie dziwił dobrej reputacji robotników wielkopolskich lub śląskich, i tylko się będzie dziwił, że ich zalety dopiero od tak niedawna odkryte zostały.

Wprawdzie Bismark w swoich tłumaczeniach tła apostrofy Windharsta nie chciał się przyznać do tego, że jemu głównie przeszkadza chłop i robotnik polski, tylko wił się jak wąż przez cały szereg oszczerstw i niedorzeczności, ażeby całą winę zwalić na szlachtę polską. Ta biedna szlachta, na której się zawsze wszystko krupi. Bardzo dobrze wie on, że na 40.000 wydalonych nie znalazłoby się ani 40 szlachciców i ani jednej osoby, mającej jakiekolwiek znaczenie polityczne, tak sama jak wie bardzo dobrze, że ruch polski rozszerza się teraz na okolice, w których od wieków już nie ma szlachty polskiej i że ruch ten wzmaga się opierając się na całym ludzie, chociaż z każdym rokiem ubywa tej szlachty, przeciwko której od ponad stu lat cały nacisk rządu jest wywarty. Pokazuje to nawet w tym człowieku resztki sumienia, że nie może przyznać się otwarcie do brutalnego gwałtu, który popełnił, tylko, że on, junkier z junkrów, stara się upozorować płaszczykiem pseudoliberalnym wygnanie 40.000 członków najbiedniejszej części społeczeństwa, ludzi, którzy podług jego świadectwa tylko w pocie czoła na chleb swój uczciwie zarabiali, – i przedstawia je jako środek demokratyczny, użyty przeciwko szlachcie i arystokracji!


 

The Polish Commonwealth and neighbouring countries

The Polish Commonwealth and neighbouring countries – duży format powyższej mapy (w pdf)


POLACY I CZESI


 

Karol Stojanowski, 1946 "O reslawizację Wschodnich Niemiec"


Karol Stojanowski, 1946 „O reslawizację Wschodnich Niemiec”


1. Wschodnie Niemcy cmentarzyskiem słowiańskim

Niemcy nie są narodem tak jednolitym, jak np. Polacy. Poza zróżnicowaniem religijnym i językowym, odgrywa u nich bardzo poważną rolę zróżnicowanie szczepowe, czyli jak to się obecnie utarło, zróżnicowanie krwi. Narodowe terytorium niemieckie składa się z trzech zasadniczych części: germańskiej, celtoromańskiej i słowiańskiej. Germańskie terytorium w Niemczech obejmuje północno-zachodnie tereny na północ od Menu oraz na zachód od Łaby i Sali. Żywioł ściśle germański ekspandując ze swego terytorium zalał dzisiejsze południowe Niemcy, etnicznie przed tym celtyckie, oraz zgermanizował je. Terytorium południowych Niemiec uległo późniejszym wpływom rzymskim. Oba te terytoria razem połączone, przeprowadziły w średnich wiekach, znany ogólnie podbój zachodniej Słowiańszczyzny. Na skutek tego podboju powstało trzecie terytorium, tj. terytorium słowiańsko-niemieckie.

Jeszcze w średnich wiekach Słowiańszczyzna sięgała, jak wskazuje załączona mapa, bardzo daleko na zachód. Przekraczała ona Łabę oraz dochodziła do Sali. Na zachód od dzisiejszej polskiej granicy, tj. od dolnej Odry, Nysy Łużyckiej oraz na zachód od górskiego masywu czeskiego rozprzestrzeniały swe siedziby trzy wielkie ludy słowiańskie. Południe tego terytorium zamieszkiwali Serbowie Łużyccy zwani Łużyczanami. Nizinę nadbałtycką zajmowali na zachodzie po prawym i po lewym brzegu Łaby Obotryci [Obodryci]. Dalej zaś na wschód od Obotrytów aż do Odry rozciągały się siedziby Weletów, zwanych też Lutykami. Bardzo wyraziście unaocznia zasięg słowiański w Niemczech mapka, wyjęta z tajnego pisemka Wendischer Bote, wydawanego w czasie obecnej wojny [chodzi o II wojnę światową] przez „Związek Niemców Pochodzenia Słowiańskiego” (Verband der Deutschen slawischer Abstammung). Mapka ta wskazuje, że takie miasta, jak Hamburg, Kilonia, Lubeka, Magdeburg, Lipsk, nie mówiąc już o Berlinie, leżą na dawnych ziemiach słowiańskich, przy czym niektóre wyrazy są pochodzenia słowiańskiego (Lubeka, Lipsk, Berlin).

Napór germańsko-niemiecki na Słowian zaczął się jeszcze w VII w. po Chrystusie. Wtedy to Słowiańszczyźnie zagrażali germańscy Frankowie. W związku bodaj z tym naporem powstało najstarsze państwo Samona. Najpotężniejsze uderzenia spotkały Słowian w wieku X i XII. Akcję przeciwsłowiańską prowadziło dwóch monarchów z dynastii saskiej: Henryk I i Otton I w wieku X-tym oraz margrabia brandenburski Albrecht Niedźwiedź i książę saski Henryk Lew w wieku XII. Walki niemiecko–słowiańskie były bardzo krwawe i uporczywe. Słowianie bronili się bardzo dzielnie w wojnach obronnych i w powstaniach po podboju niezależnych państw słowiańskich. Na bohatera tych walk wyrósł zwłaszcza lud Weletów. Dramat słowiański za Odrą zakończył się w roku 1181, kiedy Pomorze Szczecińskie zdobyte dla Polski ponownie przez Bolesława Krzywoustego podporządkowało się Niemcom.

Podbój niemiecki był robiony z właściwym temu narodowi okrucieństwem. Ludność, zwłaszcza sfery zamożniejsze i kierownicze, masowo wyrzynano. Ze względów natury gospodarczej nie wszystkich Słowian wyniszczono fizycznie. Na skutek tego ludowa masa słowiańska na ogół pozostała przez długi czas słowiańską. W niektórych państewkach, które się Niemcom dobrowolnie podporządkowały, pozostawiono też słowiańską szlachtę, a nawet dynastie panujące przy życiu. Ziemie słowiańskie na zachód od Odry stały się po niemieckim podboju świadkiem drugiego procesu, tj. niemieckiej kolonizacji i germanizacji olbrzymich mas słowiańskich. Proces ten trwał nieprzerwanie od podboju obecnego niemieckiego wschodu aż do chwili dzisiejszej. Germanizacja posuwała się wprawdzie systematycznie, ale bardzo powoli i opornie. Jeszcze do dzisiejszego czasu nie zdołano zgermanizować Łużyczan, którzy przetrwali w ilości około 400 000 ludzi. Jeszcze w XVIII stuleciu resztki ludności słowiańskiej na zachód od Odry mówiły swoim językiem, który zachował się w pisanych zabytkach do dziś. Za czasów Lutra właściwie całe wschodnie Niemcy mówiły po słowiańsku. Jeszcze przy końcu XVIII stulecia w czasie rozbiorów Polski w tak zwanej kuźnicy kołłątajowskiej dyskutowano projekt połączenia dynastycznego Polski ze Saksonią. W ówczesnej bowiem Saksonii mieszkała wielka ilość Słowian, którą politycy polscy mieli zamiar obronić przed germanizacją.

Żywioł słowiański wewnątrz niemieckiego organizmu walczył nawet po zgermanizowaniu go. Był to typ walki zastępczej. Po prostu żywioł ten, któremu zniszczono jego kulturę i jego organizację społeczną, czuł się w niemieckich warunkach zbyt obco i starał się o zrzucenie jarzma niemieckiej kultury, walcząc z jej centrami czy też upostaciowaniami. Dziś uczeni badający historię Słowiańszczyzny wysuwają hipotezę, że średniowieczne wojny chłopskie były właściwie buntami chłopskiego elementu słowiańskiego przeciw niemieckim panom. Jest też wysoce prawdopodobne, że słowiańska krew była tym podłożem, które przyjęło niemiecki protestantyzm religijny. Trzeba bowiem pamiętać, że Niemcy nawrócili pogan połabskich gwałtem i wbrew ich woli na chrześcijaństwo. Skutek tego nawrócenia siłą na chrześcijaństwo był taki, że zgermanizowane elementy słowiańskie uważały chrześcijaństwo niejako instynktownie za wiarę obcą. Dawali tedy zgermanizowani Słowianie materiał do wszystkich rewolucyj religijnych, nie wyłączając ostatnich eksperymentów z niemieckim neopoganizmem współczesnym.

2. Nieco o ruchu reslawizacyjnym po wojnie światowej
Dopóki naród niemiecki był w okresie powodzenia, ekspansji i rozmachu, dopóty ta zgermanizowana masa słowiańska powiększała niemiecką potęgę. Nie miała ona najzupełniej, lub też posiadała bardzo rzadko świadomość swego słowiańskiego pochodzenia. Już jednakże po pierwszej wojnie światowej masa ta zaczęła się ruszać. Zaczęły się szerzyć nawet wewnątrz granic Rzeszy Niemieckiej bardzo ciekawe, choć dość sporadyczne, powroty do słowiańskiego pnia. (Oczywiście w Polsce i Czechosłowacji powroty te były bardzo liczne.) Działały w budzeniu się tego procesu rozmaite przyczyny. Przede wszystkim oddziaływała na wyobraźnię zniemczonych Słowian klęska Niemców i renesans polityczny Słowiańszczyzny, która posunęła była swe granice polityczne dość daleko na zachód. U wschodnich granic Niemiec pojawiły się nowe państwa słowiańskie, tj. państwo polskie i państwo czeskie, wydarte spod niemieckiego zaboru. Pojawienie się to przypominało zgermanizowanym Słowianom ich pochodzenie i zwracało uwagę na zmiany zaszłe w procesach etnicznych.

Bardzo ciekawym świadectwem literackim tych procesów jest książka niemieckiego dyplomaty Rudolfa Nadolnego. Jest to odpowiedź na książkę Masaryka, zatytułowaną „Nowa Europa”. Masaryk starał się w niej przekonać zarówno czeską, jak i też pozaczeską opinię publiczną, że Niemcy, podlegający doktrynie pangermańskiej, realizują od wieków program Drang nach Osten. Książka ta powstała w czasie pierwszej wojny światowej jako akt propagandy wewnętrznej i zewnętrznej późniejszego prezydenta republiki czechosłowackiej, a następnie po wojnie rozeszła się w kilku językach. Nadolny postanowił dać odpowiedź Masarykowi i w ten sposób powstała jego książka. Gruntowne jej streszczenie i omówienie znajdzie czytelnik w mojej książce dotyczącej niemieckiego rasizmu. Tutaj ograniczymy się jedynie do streszczenia końcowego rozdziału tej książki, zajmującego się przyszłością mieszanego niemiecko-słowiańskiego obszaru, położonego pomiędzy Wisłą a Karpatami, Łabą i Lasem Czeskim. Zadaje on sobie pytanie, czy kraj ten ulegnie dalszej slawizacji czy germanizacji, czy też powstanie tam coś nowego, tak jak to się dzieje dość często na terytoriach narodowo mieszanych. Niemiecki dyplomata wypowiada się za trzecią ewentualnością. Wierzy on poważnie w to, że na obszarze wschodnio-połabskim powstanie całkiem nowy naród, mianowicie naród wschodnio-połabski.

Przypatrzmy się tokowi myśli niemieckiego dyplomaty o słowiańskim nazwisku i słowiańskiej niewątpliwie krwi. Słowiańsko-niemieckie terytorium mieszane – powiada Nadolny – jest starym krajem niemieckim. Ludy słowiańskie są tam cudzoziemcami, ściśle mówiąc emigrantami na niemieckim obszarze. Mimo to, nie twierdzi Nadolny, że Słowianie nie mają na tym terenie praw obywatelskich. Prawa te są jednakże prawami imigrantów. Nawet jeśli Słowianie mieszkają na tych obszarach w masie, to nie mogą oni nadawać im swego wyglądu narodowego. Nadolny uważa za wielkie nieszczęście rozwój nadmiernego nacjonalizmu. Wedle niego tajemnicą rozwoju jest odnawianie się narodów i cywilizacji. Odnawianie się to jest rezultatem mieszania się rozmaitych elementów narodowych. Stosunki współżycia niemiecko-słowiańskiego oraz pierwsza wojna światowa doprowadziły do niesłychanego pomieszania narodowego na omawianym terytorium. Rewizja granic– oświadcza Nadolny – nic tu nie zdoła naprawić. Ludzie między Łabą i Wisłą są wymieszani na podobieństwo dwóch miar zboża. To, co w tej dziedzinie obserwujemy – powiada – wygląda właśnie na stadium rozwojowe jakiegoś nowego typu narodowego niemiecko-słowiańskiego.

Już dzisiaj – wywodzi autor – można z całą pewnością twierdzić, że istnieje odrębny typ człowieka wschodnio-połabskiego. Różni się on dość poważnie zarówno od zachodnio-połabskiego Niemca, jak też od czystego Słowianina zza Wisły. Nowy ten typ nie jest jeszcze jednolity. Zależy on od elementów, jakie się na niego złożyły. Typ ten cechują pewne zjawiska językowe, ogólno-cywilizacyjne, a zwłaszcza wspólne rysy charakteru narodowego. Na skutek tej mieszaniny w mieszanej sferze słowiańsko-niemieckiej obserwujemy wielką ilość wybitnych czynów i ludzi, a Berlin, Drezno i Praga są uznane nie bez powodu za ważne centra duchowe i polityczne.Specjalny, nowo powstający typ narodowy, jakim jest typ wschodnio-połabski, jeszcze się nie zdołał uświadomić, nie mówi się o nim ostatecznie ani też się go nie bada. Dzieje się to wedle autora z tego względu, że dotychczas rozpatrywano ludzi tej strefy geograficznej pod kątem przynależności do żywiołu niemieckiego albo słowiańskiego, pod kątem walki obu elementów etnicznych.

Tymczasem celem tych elementów nie jest wzajemne zwalczanie się, lecz wzajemne zjednoczenie się i stworzenie narodu.Oprócz tego każe Nadolny pamiętać, że nowo powstający typ narodowy nie jest wszędzie jednakowy. Dziś jeszcze można w tej strefie obserwować całą gamę typów począwszy od czysto niemieckiego aż po czysto słowiański. Mimo to jednak, bez względu na język, wiąże te typy pewne podobieństwo. Nie darmo np. Czechów nazywają słowiańskimi Prusakami. Tysiącletnie wpływy niemieckie doprowadziły Czechów do tego, że stali się oni podobni do Prusaków. To samo twierdzi Nadolny o polskich elementach na odcinku północnym i na Śląsku. Bez względu na to, czy mieszkają ci ludzie po tej, czy po tamtej stronie dzisiejszej granicy polsko-niemieckiej, stali się oni na skutek wielorakich wpływów niemieckich innymi ludźmi, nie podobnymi do Polaków ze wschodu.Najciekawsze jednak, że ten nowy naród wschodnio-połabski ma mówić po niemiecku, co więcej miałby mieć niemiecką kulturę. Uspokaja przytem autor prezydenta Masaryka, że to nie będzie żadna germanizacja żywiołu słowiańskiego. Od czegóż spekulacje prehistoryczne. Przecież omawiane terytoria były w bardzo dawnych okresach wedle Nadolnego germańskimi. A zatem Słowianie zaszedłszy tam zdobyli pewne prawa, ale tylko prawa do życia. Niemcy natomiast mają prawa gospodarza, prawa do swej mowy i kultury, do czego Słowianie musza się dostosować. Książkę swą kończy autor jakby manifestem wiary w wyższą wartość cywilizacyjną i rasową, nowego narodu wschodnio-połabskiego. Będzie on – powiada – kuźnią wielkich ludzi takich jak Hus, Herder, Wallenstein i Moltke, Kant i Kopernik.Książka Nadolnego jest dla naszego zagadnienia dokumentem pierwszorzędnej wagi. Cóż właściwie Nadolny proponuje? Oto ni mniej ni więcej tylko wy-tworzenie na wschód od Łaby nowego narodu mówiącego wprawdzie po niemiecku, ale mającego swoją własną a odrębną od reszty Niemców świadomość narodową. Istotą tej odrębności jest w przedstawieniu Nadolnego poczucie dużej przymieszki krwi słowiańskiej na terytorium niemieckim. Powstałby zatem naród mówiący wprawdzie po niemiecku, ale nawiązujący do słowiańskości, a co za tym idzie do Słowiańszczyzny.

Nasuwa się tu pytanie, czy była to ze strony autora fantastyczna utopia, czy też taki „naród wschodnio-połabski” mógł rzeczywiście powstać. Pytanie to ma charakter nie tylko czysto teoretyczny, akademicki. Pozytywna albo negatywna odpowiedz na to pytanie może mieć także znaczenie polityczne. Pozy­tywna odpowiedź na to pytanie może się stać ważną wskazówką etnogenetyczną wpływająca istotnie na sformowanie się obecnie na terytorium pomiędzy Odrą i Nysą, Łabą i Salą nowych a właściwie starych; słowiańskich elementów narodowych.

W rzeczywistości idea Nadolnego nie była ideą utopijną. Tego bowiem typu naród, o jakim myślał Nadolny, rzeczywiście istnieje, a nawet posiada swe własne państwo. Narodem tym jest naród irlandzki. Irlandczycy, należący do rodziny narodów celtyckich, różniący się od Anglików językiem, religią, obyczajami i kulturą, ulegli w ciągu swoich dziejów daleko idącej asymilacji na rzecz żywiołu angielskiego. Cała Irlandia, za wyjątkiem bardzo cieniutkiego skrawka zachodniego, mówiła i właściwie ciągle jeszcze mówi językiem angielskim. Jedynie w tym cieniutkim pasie nadmorskim językiem codziennego życia był celtycki język irlandzki. Mimo to Irlandczycy, mówiący językiem angielskim i żyjący kulturą angielską, podjęli długoletnią walkę polityczną, nie wyłączając walki zbrojnej ze swą angielską metropolią. Walka uwieńczona została zdobyciem własnej państwowości przez Irlandczyków. Dopiero po uzyskaniu swego własnego państwa Irlandczycy zaczęli receltyzowac swoją wyspę. 0 ile mi przy tym wiadomo, proces tej receltyzacji nie jest jeszcze zakończony, nawet na terytorium samodzielnej republiki irlandzkiej.

Czy Rudolf Nadolny zdawał sobie sprawę z tej irlandzkiej analogii, trudno dziś przesądzić. W ogóle trudno jest rozstrzygnąć na podstawie jego książki, jako pewnego rodzaju dokumentu psychologiczno-politycznego, czy był to twór polityka niemieckiego, czy ideologa słowiańskiego, czy też pewnego rodzaju spowiedź mieszańca słowiańsko-niemieckiego? Słowiańskie elementy są w książce bardzo mocne. Nadolny nie jest na tyle zgermanizowany, ażeby nie odczuwał w sobie słowiańskiej krwi. Krew ta jest u niego nawet powodem dumy. Książka Nadolnego jest irracjonalnym wyznaniem wiary mieszańca germańsko-słowiańskiego, świadomego swej odrębności wobec żywiołu niemieckiego.

Drugą przyczyną powodującą na niemieckim wschodzie ferment reslawizacyjny stał się niemiecki rasizm. Nie tu miejsce na gruntowną. analizę tego ze wszech miar interesującego prądu. Ciekawych czytelników odsyłam do dwóch moich książek poświęconych niemieckiemu rasizmowi. Ograniczę się tu tylko do stwierdzenia, że niemieccy rasiści w swych pracach idealizowali rasy zamieszkujące terytorium zachodnio-niemieckie tj. rasę nordyczną i falicką. Rasy natomiast wschodnio-bałtycką i wschodnią, tworzące wedle niemieckich rasistów podkład rasowy niemieckiego wschodu oceniali bardzo negatywnie. Stąd rasiści w stosunkach wewnętrznych stale drażnili zasymilowaną masę słowiańską, przypominając jej rzekomą niższość rasową. Rasizm wprowadził w Niemczech i bardzo szeroko spopularyzował zwyczaj badania historii rodzinnych. Niejeden Niemiec pochodzenia słowiańskiego został dzięki badaniom dziejów swej rodziny uświadomiony co do swego słowiańskiego pochodzenia. Ra­sizm też podniósł do wyżyn religijnych pojecie krwi. Ta mistyka krwi ogarniała w swoisty sposób nie tylko Niemców pochodzenia germańskiego, ale też i Niemców pochodzenia słowiańskiego.

Niebezpieczeństwo musiało być w tej dziedzinie dość poważne i dla wtajemniczonych dość widoczne, kiedy tu i ówdzie odzywały się dzwonki na alarm, a nawet próbowano stwarzać doktryny mające na celu zahamować i nie dopuścić do procesu reslawizacyjnego w Niemczech. Tak np. von Kappher w jednym z czasopism rasistowskich poświęca temu zagadnieniu cały artykuł. Autor podaje w tym artykule szkic historii zmagań niemiecko-słowiańskich. Zaznacza w nim w szczególności, że Pomorze jest najmniej zgermanizowane ze wszystkich dzielnic zniemczonej Słowiańszczyzny. Wyjmujemy z artykułu ciekawą dla naszego zagadnienia cytatę: Za wyjątkiem nielicznych wysp czysto niemieckich całe wschodnie Niemcy są przetkane słowiańskim elementem; przemieszany z germańskim, zgermanizowany lud słowiański i litewski [jest] wszędzie. Mówić jednak o polskości jest bardzo śmiało. Nie mówmy za wiele – przynajmniej tu na wschodzie – o naszej germańskości, lecz starajmy się o to, aby być dobrymi Aryjczykami.

Tezom niemieckiego ruchu rasowego przeciwstawiała się bardzo ciekawa książka dwóch docentów nie­mieckich Fr. Merkenschlagera i K. Sallera. Tytułu tej książce dostarczyła nazwa starożytnego miasta słowiańskiego u ujścia Odry „Vineta”. Autorzy twierdzą, że Niemcy nie są ani germańskie, ani słowiańskie, ani celtyckie, gdyż obecnie powstaje z tych elementów składowych nowa rasa niemiecka. Obaj uczeni w innych swych pracach wskazują na rozkładowy charakter niemieckiego rasizmu. Wysunęli tedy ideę tzw. rasy niemieckiej, mającej na celu bronić naród niemiecki przed rozbijaniem go na elementy składowe. Omawiana książka stara się przywiązać Niemców uczuciowo do idei rasy niemieckiej. Autorzy bardzo jed­nak wysoko cenią element słowiański, któremu poświęcają bardzo dużo miejsca. Książka ma coś w swej treści z idei i ducha Nadolnego. Propaguje ona dalszy podbój Słowiańszczyzny, ściślej mówiąc Polski i Czechosłowacji. W odróżnieniu od rasistów hitlerowskich autorzy „Vinety” chcieliby Słowian raczej zniemczyć niż wytępić. Książka ta została przez reżim hitlerowski skonfiskowana.

Jak te sprawy załamywały się w duszy poszczególnej jednostki, możemy się zorientować w przypadku barona Henryka v. Sprengera, właściciela Działynia pod Gnieznem. Wedle pewnej relacji ten właściciel około 12.000 morgów ziemi, nie znający języka polskiego, twierdził, że jest Słowianinem, gdyż rodzina jego wywodzi się z wyspy Rugii. Mimo, że sam byt protestantem, czuł dziwną słabość do katolickiego kleru. Na kilka lat przed obecną wojną zapisał majątek „Obora” biskupstwu gnieźnieńskiemu. Na przewłaszczenie tego majątku nie zgodziło się jednak województwo poznańskie. Córkę swą jedynaczkę chciał wychować w kulturze polskiej, na co nie zgodziła się żona, patriotka niemiecka, pochodząca z Berlina. Na tym tle małżeństwo się rozeszło i matka wychowała córkę na Niemkę. Sprenger na łożu śmierci w roku 1939 sprzedał cały majątek Polakowi-sąsiadowi. Ściśle mówiąc sprzedał mu za minimalna cenę, chcąc ominąć akt darowizny. Myślał on, że tą drogą zmusi swą córkę do wyjścia za mąż za Polaka, nabywcę majątku.

Ruch reslawizacyjny w Niemczech został zahamowany przez hitleryzm. Działał tu zarówno terror wewnętrzny, jak też przede wszystkim olbrzymie natężenie niemieckiego nacjonalizmu i olbrzymie powodzenie niemieckiej machiny wojennej. Mimo to jednak wydaje się, że ruch ten nie tyko nie zamarł, ale zaczął się właśnie organizować. Tak by przynajmniej należało sądzić po numerze tajnego pisma słowiańskiego wychodzącego w czasie wojny w języku niemieckim. Pismo nosi nazwę Wendischer Bote i wychodziło jako organ związku Niemców słowiańskiego pochodzenia. Pismo stoi na niskim, ludowym poziomie. Rzuca ono hasła skorzystania z niemieckiej klęski i oddzielenia całych wschodnich Niemiec od Rzeszy Niemieckiej. Oprócz odezwy „Związku Niemców Słowiańskiego Pochodzenia” 34 artykuliki o Obotrytach i Weletach. Poza tym mamy tam przedruk z pism Herdera, dotyczący słowiańskości Wschodnich Niemiec. Niestety na numerze pisma czy też może jednorazowej ulotki nie ma daty wydania.

Jak zatem widzimy, ruch reslawizacyjny robił w Niemczech pewne postępy. Wytwarzały się warunki do jego ugruntowania i rozszerzenia się. Wojna obecna posunęła zachodnie granice Słowiańszczyzny nad Odrą i za Odrą. To oczywiście powinno wzmóc ten ruch wydatnie. Uważamy, że ruchowi temu powinien przyjść z pomocą nie tyko świat słowiański, ale w ogóle cały świat cywilizowany, cała Organizacja Narodów Zjednoczonych. Powinno się umożliwić polityczną działalność reslawizacyjną tym elementom, które wykażą w tym kierunku chęci. Powinno się grupy mówiących dziś po niemiecku Słowian oddać pod ochronę międzynarodową i uchronić ich od niemieckiego terroru. Terenom zamieszkałym przez zgermanizowanych Słowian trzeba dać taką organizacje, aby w nich mogły się równocześnie wyżywać zarówno elementy słowiańskie jak też elementy ciążące do Niemców. To może się stać tyko w organizacjach państwowych niezależnych od Niemiec, a podległych Organizacji Narodów Zjednoczonych. Ze względu na szczepowe zróżnicowanie dawnych Słowian oraz ze względu na rożny stopień ich zgermanizowania wydaje mi się, że należałoby na północno-wschodnim terenie obecnych Niemiec stworzyć pod międzynarodową ochroną dwa państwa służące celom reslawizacji, a to państwo łużyckie i państwo połabskie.

3. Zagadnienie państwa łużyckiego
Południe terytorium słowiańskiego dzisiejszych Niemiec Wschodnich zamieszkiwali Łużyczanie. Była to, jak pisze dr Gołąbek, przestrzeń znaczna, Na południe mianowicie graniczyli Łużyczanie z Czechami, na północ sięgali daleko za Berlin, na wschodzie stykali się bezpośrednio z plemionami polskimi, na zachód rozciągali swe posiadłości aż do dzisiejszej Wirtembergii, czyli mówiąc dokładniej mieszkali miedzy Salą, Hawelą, Odrą, Bobrą, Kwisą i Górami Sudeckimi, skąd na zachód sięgali aż do Werry i Fuldy, na południe pod Jabłoniec i górę Jeszted. W owych odległych czasach zaliczano do Łużyczan jeszcze inne plemiona jak Chudiców, Głomaczów i Dalemińców nad Muldą, przy czym należy wiedzieć, że stosunkowo dość długo Łużyczanami nazywano tylko mieszkańców terenów nad Dolna Sprewą, czyli obecnych Dolnych Łużyczan, natomiast obecni Górni Łużyczanie nosili nazwę Milczan.

Dziś są Łużyczanie najmniejszym ludem słowiańskim. Resztki jego siedzą rozbite w królestwie saskim i pruskim, w regencjach budziszyńskiej, legnickiej i frankfurckiej. Oficjalna niemiecka statystyka za rok 1926 podaje na całym terytorium łużyckim tylko 71.000 Łużyczan. Jeszcze w roku 1910 ta sama statystyka podała 111.167 Łużyczan. Sami Łużyczanie oceniali swą liczebność w roku 1926 na 200.000 do 250.000 ludzi. Mimo wszystkich przeciwności losów Łużyczanie twardo trzymają się przy życiu. Ewald Müllerw książce wydanej w roku 1893 oblicza ilość Łużyczan na 63.000. Wysuwa on przypuszczenie, że za lat 60 Łużyczanie wymrą całkowicie, licząc się z przypuszczalnym ich rocznym ubytkiem 1000 ludzi. Tymczasem minęło lat 50 a Łużyczan raczej przybyło nawet, wedle niemieckich statystyk. Tenże sam autor przytacza w tym związku przewidywanie Niemców z czasów Lutra, wedle którego Łużyczanie mieli wymrzeć za lat sto. Minęły jednak cztery stulecia, a Łużyczanie żyją, trzymając się swego języka, a nawet w ostatnim ćwierćwieczu bardzo poważnie rozwinęli swe życie narodowe we wszystkich dziedzinach. Ostatnio zaś Łużycko-serbski Komitet Narodowy stwierdza na podstawie danych statystycznych z r. 1939, że liczba Łużyczan waha się od 400 do 500 tysięcy ludności.

Początkowo przed podbojem niemieckim żyli Łużyczanie swoim własnym życiem państwowym, rządzeni przez rodzimych książąt, których, potomkowie w linii żeńskiej żyją do dziś. Już Karol Wielki przez założenie marchii wschodnich, między którymi znajdowała się nad Salą Marchia Łużycka, dał początek idei podboju Łużyczan. Istotny podbój rozpoczął król Henryk I w roku 928, a zakończył margrabia Gero w roku 963. Łużyczanie po podbiciu robili szereg powstań przeciwniemieckich. W roku 1002 Bolesław Chrobry odebrał Łużyce Niemcom. Polacy walcząc z Niemcami byli w posiadaniu Łużyc do roku 1031. Od ustąpienia naszych przodków z Łużyc pozostali już w nich Niemcy aż do wkroczenia na terytorium łużyckie wojsk radzieckich i polskich w roku 1945. Wprawdzie były czasy, kiedy Łużyce należały do Czech, ale Czechy pozostawały w zależności od Niemiec.

Po niemieckim podboju zepchnięto Łużyczan do najniższych warstw społecznych, wyniszczając ich pod względem biologicznym, kulturalnym i narodowym. Łużyczanie przeżyli przez te z górą tysiąc lat prawdziwe piekło udręki i poniżenia. Mimo to utrzymali swą narodowość i swój język na szczątkowym terytorium, sterczącym jak dwie skaliste, małe wysepki, oblane niemieckim morzem. Uratowało Łużyczan kilka okresów wolnościowych, które Niemcy przeżywały. W tych to okresach zaczynali Łużyczanie pisać w swoim języku i uratowali w ten sposób swoją narodowa odrębność. Po raz pierwszy taką sposobność uzyskali Łużyczanie w czasie reformacji, która dała początek piśmiennictwa w języku łużyckim. Po tym duży krok naprzód postąpili w okresie romantyzmu. Niemiecki romantyzm, emocjonujący się wszystkim, co wybiegało poza dotychczasowy schemat, zainteresował się także Łużyczanami i podnosi w ten sposób dość wysoko sympatie dla łużyckich odrębności kulturalnych. Odbiły się także na możliwościach łużyckich lata 1848–1850. Najbardziej jednak brzemienna w następstwa była dla Łużyczan pierwsza wojna światowa. Wtenczas to Łużyczanami zainteresowali się Czesi, którzy chcieli włączyć do Czechosłowacji przynajmniej Górne Łużyce, przylegające do Czech. Czesi sfinansowali odpowiednią akcję polityczną i kulturalną na Łużycach. Łużyczanie wysłali nawet swego przedstawiciela na konferencję pokojową, oczywiście w charakterze nieoficjalnym. Ten cały okres został wzmocniony przez to, że Niemcy przeszły okres względnej swobody politycznej zakończony dopiero rewolucją hitlerowską. W tym okresie Łużyczanie zorganizowali się dość dobrze pod względem oświatowym, gospodarczym a nawet politycznym. Dopiero system hitlerowski tuż bezpośrednio przed wojna wyrządził Łużyczanom wielkie szkody, likwidując ich narodowy dorobek ostatnich dziesięcioleci.

Rozwiązanie zagadnienia państwa łużyckiego nie jest łatwe. Łużyczanie rozpatrywani jako lud mówiący swym własnym, słowiańskim językiem są narodem małym, po prostu malutkim. Sami nie mogliby oczywiście zorganizować i utrzymać swego własnego państwa. Terytorium ich składa się z dwu nie połączonych ze sobą wysp łużyckich, tj. Łużyc Górnych i Dolnych. Oba te terytoria różnią się pomiędzy sobą dość znacznie pod względem językowym i religijnym. Dolne, protestanckie Łużyce, mówią narzeczem bardziej zbliżonym do polszczyzny, podczas gdy Górne, przeważnie katolickie Łużyce zbliżają się językowo bardziej do czeszczyzny. U Łużyczan zaznaczają się wielkie sympatie słowiańskie. Starsze pokolenie budowało raczej na Czechach. Przed wojną zaczęła nurtować w młodym pokoleniu łużyckim myśl oparcia się o Polskę. Wynikało to przede wszystkim z tego, że Łużyczanie, żyli w Niemczech. razem z. Polakami i stad szły silniejsze wzajemne kontakty.

Do Łużyc, zwłaszcza Górnych, wysuwają pretensje Czesi, na zasadzie przynależności Łużyc w pewnym okresie do korony czeskiej. Rozwiązanie to miało po poprzedniej wojnie światowej nawet pewną rację. Śląsk miał należeć wtedy do Niemiec. Łużyce zatem nie mogłyby się utrzymać jako państwo samodzielne, będąc otoczone z trzech stron niemieckimi posiadłościami. Obecnie jednakże, kiedy Śląsk wrócił do polskiej macierzy takie same pretensje do Łużyc może wysuwać Polska na podstawie ich przynależności do Polski za czasów pierwszych Piastów. Zarówno jednak polska jak też czeska inkorporacja Łużyc nie byłaby na miejscu. Łużyczanie powinni otrzymać dla swego narodu odrębne państwo, gwarantowane przez Organizację Narodów Zjednoczonych.

Trudno byłoby mi tutaj dokładnie określać granice tego nowego państwa słowiańskiego. Chciałbym tylko zastanowić się nad głównymi zasadami tego tworu państwowego. Nie można i nie należy tworzyć malutkiego państwa ograniczonego do Łużyczan mówiących dziś po łużycku. Byłby to twór bardzo słaby. Należy obecnie stworzyć wielkie, najmniej dwumilionowe a nawet trzymilionowe państwo łużyckie podobne w swej strukturze i w swym charakterze socjologicznym do państwa irlandzkiego. W nowym państwie łużyckim Łużyczanie nie zgermanizowani musieliby posiąść możność reslawizacji swych zgermanizowanych ziomków. W ciągu lat kilkudziesięciu możnaby przez system szkolny nauczyć na powrót Łużyczan mówiących dziś po niemiecku, języka łużyckiego, tak jak uczy się dziś Irlandczyków mówiących po angielsku języka irlandzkiego. W związku z tą zasadą granice państwa łużyckiego i jego terytorium musza być tak ustalone, aby dzisiejszy ośrodek mówiących po łużycku Łużyczan mógł sprostać zadaniom reslawizacji państwa. Aby temu zadaniu Łużyczanie mogli sprostać, trzeba koniecznie doprowadzić do terytorialnego połączenia pomiędzy Łużyczanami Górnymi i Dolnymi. Z przestrzeni oddzielającej oba te szczepy należy wysiedlić Niemców, a na to miejsce osiedlić ludność łużycką. W ten sposób powstałoby jednolite terytorium, które by stanowiło już dość poważny ośrodek asymilacyjny dla części państwa, mówiącego obecnie po niemiecku.

4. O państwo reslawizacyjne Połabian
Na północ i północny-zachód od Łużyczan oraz na zachód od Odry mieszkały dwa ludy tzw. połabskie, tj. Obotryci na zachodzie i Weleci na wschodzie. Do grupy obotryckiej wchodziły następujące szczepy: Obotryci w ścisłym tego słowa znaczeniu, Warnowie i Wagrowie. Do grupy weleckiej należeli: Ratarowie, Doleńcy, Czrezpienianie, Chyzini, Morzyczanie, Linianie, Hawolanie albo Stodoranie, Sprewianie i prawdopodobnie Lubuszanie. Bardzo dla omawianych przez nas zagadnień ważni Drzewianie, mieszkający na zachód od Łaby wokół Lüneburga, należeli albo do Obotrytów, albo też do Weletów.

Niestety ta gałąź zachodnich Słowian uległa germanizacji o wiele szybciej i gruntowniej. Najdłużej opierali się jej kresowi, załabscy Drzewianie, których język zaginął w drugiej połowie XVIII stulecia. Wedle danych historyka Zachodniej Słowiańszczyzny Widajewicza Niemcy dopiero po wydaniu zakazu używania nienawistnej słowiańskiej mowy mogli zlikwidować tak daleko na zachód wysunięty cypel słowiański. Ale znamienna rola Drzewian nie kończy się na tak długim zachowaniu słowiańskości – pisze Widajewicz – jeszcze jeden szczegół z ich przeszłości godzien jest uwagi. Oto zostały po nich zabytki piśmienne, jedyne obszerne zabytki, jakie po dawnych Połabianach posiadamy. Odgrywają one rolę słowiańskiego testamentu, gdyż powstały w najostatniejszej fazie zaniku Drzewian. Mieszkaniec tych stron Jan Parum Schultze (1678—1734) opracował kronikę, w której opisał zwyczaje i tryb życia tamtejszych Słowian, a pastor Chrystian Hennig zestawił w początkach XVIII wieku słownik ich mowy. Dla badaczy języka połabskich Słowian są to zabytki nieocenionej wartości. Dziad i ojciec Schultzego znali dobrze ojczystą mowę, siostra rozumiała niewiele, a młodszy brat nic już nie pojmował. Zapisał więc Schultze znamienną uwagę: „Gdy ja i je­szcze ze trzy osoby umrzemy, nikt już wiedzieć nie będzie, jak po słowiańsku nawet psa nazwać”.

Mimo tego, że Słowiańszczyznę połabską zgermanizowano szybciej i bez reszty, nie zanikła tam świadomość słowiańska. Jest ona rozlana dość szeroko. Kto był po wojnie światowej u tzw. Wendów Lüneburskich, tj. właśnie u Drzewian, ten wic o tym, że ci Wendowie posiadają świadomość swej przynależności szczepowej w bardzo wybitnym stopniu. Swą wendyjską przynależnością wyraźnie się szczycą i chlubią. To samo jest w Meklemburgii, gdzie świadomość słowiańska utrzymała się specjalnie u szlachty, dawniej słowiańskiej, a dziś zgermanizowanej. Podobno u szla­chty tej od jakiegoś czasu utrwala się zwyczaj, że je­den ze synów w rodzinie uczy się jakiegoś żyjącego języka słowiańskiego. Poważną też świadomość słowiańską posiada Rugia, pomimo to, że najprędzej dała się zgermanizować. A poza tym rozbudza się ta świadomość na całym terytorium słowiańskim, dawniej zamieszkałym przez Połabian. Przed wojną obecną np. przyszedł do Instytutu Zachodnio–Słowiańskiego w Poznaniu list od Niemca z Kilonii, donoszący o tym, że piszący list doszedł na podstawie badań nad historią swojej rodziny do przekonania, że w nim nie płynie ani kropla krwi niemieckiej. Wobec tego autor listu prosi o wskazówki, jak ma się nauczyć języka polskiego, jako najbliższego języka dawnych jego przodków, który to język bez śladów zaginął.

Oczywiście tak prosto zagadnienia połabskiego rozwiązać nie można, jak to zrobił ów Kilończyk. Myśląc o reslawizacji Połabian, można się oprzeć jedynie o testament językowy upartych Drzewian. Po prostu musi się znaleźć pewna ilość Słowian połabskich, która wróci do swego zamarłego już języka, a następnie stanie się kadrą reslawizacyjną na terenie zamieszkałym przez Słowian połabskich mówiących dziś po niemiecku. Nonsensowna utopia – powie niejeden – naród, który przestał mówić swoim językiem nie wraca już do niego. Otóż nie! Znowu jesteśmy obecnie świadkami takiego niezmiernie ciekawego zjawiska socjologicznego. Dowodu na możliwość powrotu do swego starego języka dostarczają nam Żydzi palestyńscy, którzy w pokaźnej ilości wrócili do języka hebrajskiego, wymarłego o wiele dawniej, aniżeli język słowiańskich Drzewian. Zapewne, że świadomość narodowa Żydów jest o wiele większa, aniżeli świadomość narodowa Połabian. Ale i ta ostatnia istnieje przynajmniej w zarodku, na co starałem się przytoczyć dowody. Państwo zatem Połabian, będące instrumentem reslawizacji, byłoby państwem ilustrującym proces powstawania państwa żydowskiego w Palestynie. W skład państwa połabskiego, które można by nazwać państwem Wendow (Wendland), powinnyby wejść wszystkie ziemie Obotrytow i Lutykow oraz te skrawki dawnej Słowiańszczyzny, które nie wejdą ewentualnie w skład państwa łużyckiego albo czeskiego. Byłoby to państwo duże, oparte o Morze Niemieckie i Bałtyckie, graniczące z Polską, Łużycami, Niemcami i Danią. W państwie tym znajdowałyby się tak wielkie miasta, jak Berlin, Magdeburg, Lubeka, Kilonia i Hamburg. Przez długi jeszcze czas językiem potocznym a nawet urzędowym w państwie połabskim byłby język niemiecki. Język połabski dopiero by powoli wprowadzano. Wprowadzono by go najpierw ochotniczo, a w miarę upowszechnienia wprowadzono by go do urzędów. Organizacja Zjednoczonych Narodów byłaby protektorem państwa połabskiego, pilnując, aby elementy chcące się reslawizować nie były narażone na terror i szykany Niemców o hitlerowskim poglądzie na świat.

5. Reslawizacja jedyną gwarancją uspokojenia Niemiec
Na zakończenie tej broszury chcę się zastanowić nad wpływem, jaki wywarłoby stworzenie państwa łużyckiego i państwa połabskiego na niemieckie możliwości zaborcze. Zarówno poprzednia, jak i obecna wojna światowa, wykazały, że Niemcy są narodem niebezpiecznym dla pokoju światowego. W obu tych wojnach wykazały one niesłychanie zaborczy charakter, który oczywiście nie tak prędko się zmieni i który będzie ich pchał do dalszych awantur wojennych, o ile tylko zmienią się warunki dzisiejsze. Pokuszę się tu o odpowiedź na pytanie, dlaczego niemiecki charakter narodowy ma tak silne rysy zaborczości.Za pierwszą i najważniejszą przyczynę zaborczości niemieckiej uważam właśnie udany zabór ziemi słowiańskiej. Najpierw zabór ten niesłychanie powiększał niemiecki potencjał narodowy, co dawało Niemcom przewagę ilościową nad innymi narodami europejskimi, a zatem nie tylko ufność we własne siły, ale też możność prowadzenia zwycięskich wojen zaborczych. Niezmiernie też ważną przyczyną niemieckiej zaborczości była kompletna bezkarność podboju Zachodnich Słowian. Każdy niemiecki polityk myślał, że jeśli udały się dotychczasowe podboje, to udadzą się następne. Obecnie wprawdzie ponieśli Niemcy wielką klęskę militarną, ale nie jest pewne, czy sprowadzi to w ich charakterze narodowym takie zmiany, że zaniechają oni na przyszłość polityki podboju.

Stworzenie w ostatecznym traktacie pokojowym dwu projektowanych tutaj państw reslawizacyjnych, pomniejszyłoby przede wszystkim bardzo poważnie niemiecki potencjał wojenny. Niemcy staliby się narodem tak wielkim jak europejscy Anglicy, Francuzi, czy też Włosi. Wielkość ta gwarantowałaby Niemcom narodowy i państwowy byt oraz możliwości poważnej twórczości cywilizacyjnej, odbierałaby im natomiast realne możliwości podboju innych sąsiednich narodów. Powstanie państw zachodnio-słowiańskich byłoby wreszcie widocznym zadośćuczynieniem za krzywdy, jakie Niemcy Słowiańszczyźnie wyrządzili. To odstręczałoby w przyszłości od wszelkich zamysłów zdobywczych oraz powstrzymywałoby ich od rzucania hasła Drang nach Osten.

Po powstaniu państw zachodnio-słowiańskich za Odrą upadłby raz na zawsze, bez jakiejkolwiek możliwości odrodzenia się, najpotworniejszy twór historii, tj. państwo pruskie. Z państwem tym zniknęłyby z terenów Europy tradycje Hohenzollernów, tradycje Fryderyka zwanego Wielkim, Bismarcka, Wilhelma i ich najwszechstronniejszego wcielenia, tj. Hitlera. Niemcy ograniczone do zachodniego i południowego swego terytorium straciłyby wiele ze swej zaborczej psychiki. Jeżeli w najbliższym traktacie pokojowym nie powstaną projektowane zachodnio-słowiańskie państwa reslawizacyjne, to Niemcy wywołać mogą trzecią wojnę światową.

Mówi się dzisiaj bardzo wiele na temat moralności politycznej. Postulat moralności w polityce jest postulatem słusznym. Rozpatrując wysunięte tu projekty na terenie wschodnich Niemiec dwóch państw reslawizacyjnych musimy stwierdzić, że projekty te są moralnie uprawnione. Są one bowiem ze wszechmiar sprawiedliwe. Przecież Niemcy podbili te kraje, stosując takie same metody wojowania, jakie stosowali w obecnej wojnie. Potem zasymilowali element słowiański przy pomocy siły i gwałtu. Jest tedy ważną sprawą moralno-polityczną umożliwienie Słowianom powrotu do ich własnej narodowości. Powrót ten będzie tylko wypełnieniem się dziejowej sprawiedliwości na terenie Wschodnich Niemiec.

Niniejsza rozprawa ukazała się w roku 1946, u schyłku życia wrocławskiego naukowca. Profesor Karol Stojanowski (1903 – 1947), w latach międzywojennych związany ze Stronnictwem Narodowym (od roku 1935 członek Komitetu Głównego tej partii) orędownik współpracy narodów słowiańskich (przede wszystkim gorący przyjaciel Czechów i Słowaków), w czasie wojny redaktor Państwa Narodowego, na którego łamach postulował jako jeden z pierwszych polskich polityków granicę zachodnią odrodzonej Polski na Odrze i Nysie, po powstaniu warszawskim był zwolennikiem ugody z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego, co umożliwiło mu w pierwszych latach po wyzwoleniu publikowanie szeregu prac z zakresu historii i antropologii.


 

Přisłowa a přisłowne hrónčka a wusłowa Hornjołužiskich Serbow Zběrał a zhromadźił Dr. Ernst Muka Dorjadował a wudał Jan Radyserb Wjela Budyšin. Z nakladom dra. E. Muki. 1902
Přisłowa a přisłowne hrónčka a wusłowa Hornjołužiskich Serbow Zběrał a zhromadźił  Dr. Ernst Muka Dorjadował a wudał Jan Radyserb Wjela Budyšin. Z nakladom dra. E. Muki. 1902 Přisłowa

Hornjoserbska gramatika
Gramatyka górnoserbska


Przesłanie i wariość argumentacyjna świetnej mowy posła Wojciecha Korfantego wygłoszonej w pruskim Landtagu są niedościgłym wzorem dla tych, którzy obecnie mienią się reprezentantami Polaków i polskiego interesu narodowego w Sejmie i Europarlamencie. Tylko ortografia i interpunkcja zapisu sprzed 100 lat jest już dzisiaj nieaktualna.


Dobrodziejstwa pruskie w oświetleniu historycznem. Mowa posła Wojciecha Korfantego,
Dobrodziejstwa pruskie w oświetleniu historycznem. Mowa posła Wojciecha Korfantego.

Wydawnictw Straży Nr. 14
Czytanek zeszyt VII.
Dobrodziejstwa pruskie w oświetleniu historycznem.

Mowa posła Wojciecha Korfantego,
wypowiedziana
w sejmie pruskim dnia 23 kwietnia 1913 r.
(w odpowiedzi na mowę posła v. Kardorffa w obszernem streszczeniu).

POZNAŃ.
Nakładem Wydziału kulturalnego Straży
Czcionkami Drukarni Dziennika Poznańskiego.
1913.

Podczas obrad w Sejmie pruskim, dnia 22 i 23 kwietnia 1913 r. oświadczył poseł v. Kardorff, że należałoby nareszcie stwierdzić, czy zarzuty czynione rządowi pruskiemu z powodu obecnej polityki pruskiej wobec Polaków są uzasadnione czy nie. Przytacza poseł v. K. słowa posła Korfantego, jakoby polityka ta „wywoływała nienawiść, zawziętość, zaciętość i pogardę”, zaznacza, że poseł Korfanty mówił o „katach i dręczycielach polskiego narodu”, że zaś poseł Trąmpczyński twierdził, iż „wszelkie pojęcie moralności przez tę politykę zniweczone zostały”; v. Kardorff uznając wywody te za obrażające – czyta dalej ustęp artykułu z „Gazety Grudziądzkiej”, krytykujący w ostry sposób politykę rządu. – Wobec tego uważa poseł v. K. za potrzebne zestawić wszystkie dobrodziejstwa Prus wobec Polaków od czasu okupacyi, tj. od 1815 r.

Wspomniawszy o okropnym stanie, w jakim się znajdowały wówczas Wielkie Księstwo Poznańskie i Prusy Zachodnie – że nie było dotąd tak zaniedbanego państwa – jak państwo polskie – przytacza na dowód tego słowa pewnego Francuza. Polska nie byłaby wstanie stworzyć takiego państwa, jakiem są dzisiaj Prusy. Polacy stali się członkami państwa pruskiego, które zawsze było państwem wolności i sprawiedliwości. W żadnem innem państwie nie byłoby Polakom możliwem takiej rozwijać agitacyi – jak w Prusiech. Tem, czem dziś są Polacy, nie stali się dzięki własnej pracy i pilności, tylko zawdzięczają to państwu pruskiemu, które ziemie dawniejsze polskie podniosło materyalnie i kulturalnie. 41 000 chłopów zostało uwłaszczonych, v. K. porównuje dalej Wielkie Księstwo Poznańskie z Galicyą i Królestwem Polskiem i stwierdza wielką różnicę stosunków tam a tutaj.

W Galicyi ogranicza się działalność Polaków do tego, by uciskać Rusinów. Protestuje dalej przeciwko mieszaniu się sejmu we Lwowie do spraw wewnętrznych pruskich.

Polityka pojednawcza wobec Polaków zrobiła fiasco – dla tego wracać do niej rząd nie może.

Nawet katolickie pismo jak „Germania” wystąpiło energicznie przeciwko agitacyi polskiej z powodu ogłoszenia bojkotu katolickiego Kościoła [przypis dolny: prawdopodobnie miał v. K. na myśli postanowienia Polaków w Wilhelmsburgu n. Łabą, żeby nie uczęszczać do kościoła tak długo. dopóki nie zostaną uwzględnione słuszne ich żądania co do nabożeństw w polskim języku]. – Agitacyę wielkopolską uprawiają przeważnie młodzi księża polscy. Niemieckich katolików się upośledza.

v. Kardorff widzi całe niebezpieczeństwo w istnieniu seminaryów w Poznaniu i w Gnieźnie. Rząd prowadzi walkę tylko przeciwko podżegaczom, przeciwko adwokatom i księżom.

Poświęciwszy ostatnią część mowy działalności zbawiennej komisyi kolonizacyjnej. i nowej ustawie, żądającej 230 milionów, zapewnia rząd, że on i jego stronnictwo zawsze rząd popierać będzie tam, gdzie chodzi o wzmocnienie niemczyzny.
(Brawo na prawicy.)

Po przemówieniach posłów Kindlera, Trąmpczyńskiego, Borchardta oraz ministrów barona Schorlemera i Lentzego, zabrał nazajutrz głos poseł Korfanty, aby odpowiedzieć posłowi v. Kardorffowi na część jego mowy, mającej na celu wykazanie dobrodziejstw rządu pruskiego wobec Polaków.

Poseł Korfanty:
Panowie! P. von Kardorff, baron Zedlitz i inni mówcy, szczególnie w tym roku, kilka razy podkreślali niesłychane rzekomo stosunki w Polsce przed rozbiorami, piętnowali brak ładu i porządku w dawnej Polsce, obrażali naszą przeszłość narodową, wychwalając natomiast ojcowskie rządy Prus na ziemiach polskich, a nas ciężko oskarżając o niewdzięczność za tyle dobrodziejstw i wierności, doznanych przez 1 i pól wieku ze strony Prus. Poseł v. Kardarff zwłaszcza od 2 tygodni przechwalał się w sejmie, że przedsięweźmie generalny obrachunek z nami i postawi przed nami lustro, w którem będziemy magli zobaczyć się w całej okropności. Stękająca góra zrodziła jednak śmieszną myszkę. Bo wczoraj p. Kardarff powtórzył tylko stare bajki o rzekomym nieładzie polskim, a ucisku chłopów polskich i o niewdzięczności naszej względem królów i rządów pruskich.

Niepodobna nam wysłuchiwać wciąż spokojnie tych obelg i bajek i nareszcie trzeba tu w aktach sejmu złożyć na wieczne czasy dokumenty tych „ojcowskich rządów pruskich”. Zmuszają nas do tego bezustanne prowokacye panów.

P. Kardorff odczytał nam tu wczoraj wrażenia z podróży po Polsce jakiegoś Francuza, opisującego. ucisk chłopa w Polsce. Jeśli poddaństwa w Polsce było ciężkie podobnie jak w całej Europie, to jednak zaznaczyć wypada. że w Niemczech panujący książęta sprzedawali swych poddanych jako pokarm dla armat obcym państwom i brali zapłatę za każdego poległego chłopa. A gorzej świadczy o nich jeszcze ta okoliczność, że swym oficerom ci dobrodzieje gorzkie robili wymówki za ta, że za mało chłopów w tej walce poległo, ponieważ brali wynagrodzenie za każdego poległego. (Wielka prawda! – u Polaków). Takich panów Polska nie miała. (Bardzo słusznie! u Polaków).

P. Kardorffowi jednak przeciwstawiać muszę opis położenia chłopa w Polsce, pochodzący z pod pióra wysokiego urzędnika królewskiego pruskiego p. A. C. v. Holsche, który był pruskim tajnym radcą sprawiedliwości i dyrektorem sądu w Białymstoku. Tenże powiada wyraźnie: „Krzywdzą szlachtę polską ci, którzy twierdzą, że obchodzi się ona z chłopami jak z niewolnikami (słuchajcie! – u Polaków), że chłopi jej nie mają żadnej własności, że cały swój czas muszą zużywać na odrabianie pańszczyzny, że pan im wszystko może odebrać i robić z nimi, co mu się podoba. Chociaż mógłby to czynić na mocy ustawy, jednak inny porządek rzeczy ukształtował się. Poddani w Niemczech, szczególnie w Westfalii, w tern zrozumieniu są daleko większymi niewolnikami swych panów, niż chłopi polscy. (Słuchajcie! u Polaków). Położenie poddanych w Westfalii jest w rzeczywistości daleko cięższe, niż chłopów polskich a mimo to okrzyczano rzekomą niewolę chłopów w Polsce. (Słuchajcie! – u Polaków).”

Tak pisze wysoki urzędnik pruski, a mam nadzieję, że tak patryotyczny mąż, jak P. Kardorff, większą wagę przykładać będzie do świadectwa pruskiego urzędnika, aniżeli jakiegoś tam Francuza.

P. Kardorff i inni mówcy wciąż zarzucają nam niewdzięczność, chociaż królowie pruscy i rząd pruski okazali nam tyle wierności, tyle ojcowskiego serca i tyle dobrodziejstw. Bezustannie powtarzającego się zarzutu tego znieść nam dłużej nie podobna i dla tego źródłowo tę rzecz muszę rozebrać i bajki te rozproszyć.

Nie przeczymy, że o ile chodzi o słowa, to ze strony królów i rządów pruskich doznawaliśmy bardzo wiele ojcowskiej pieczy i wierności, lecz czyny ich niestety były zawsze inne. Król Fryderyk II zagarniając ziemie polskie pławił się wprost w przyrzeczeniach ojcowskiej opieki, wierności, poszanowania naszych praw i naszej własności. W patencie wydanym do ludności polskiej dnia 13 września 1772 z powodu pierwszego rozbioru ziem polskich między innemi powiada: „Chcemy i mocnośmy postanowili i zaręczamy też to, że stanom i mieszkańcom Prus i Pomorza, które należały dotychczas do korony polskiej oraz i obwodów po tej stronie Noteci, należących dotąd do Wielkopolski, w zupełności pozostawimy ich stan posiadania oraz prawa, tak duchowne jak i świeckie, szczególnie też damy zupełną swobodę i opiekę ludności rzymsko-katolickiej (słuchajcie! – u Polaków), jak w ogóle krajem rządzić będziemy tak, że ludność rozsądna i. dobrze myśląca będzie mogła być szczęśliwą i nie będzie miała przyczyny żałować zmiany rządu. „Takie obietnice dawał Fryderyk, gdy chodziło o słowo, (słuchajcie! – u Polaków).

W traktacie zaś zawartym przez niego dnia 18 września 1773 r. z Polską w artykule VI powiada: „Natomiast Jego król. Mość, król pruski wyrzeka się niniejszym traktatem dla siebie, swoich spadkobierców i potomków obojej płci, jak najwyraźniej i najuroczyściej wszelkich pretensyi, pod jakimkolwiek pozorem by je roszczono do Królestwa i Wielkiego Księstwa Litewskiego (słuchajcie! u Polaków)”, a w artykule VIII tego traktatu Fryderyk przejął następujące zobowiązanie: Rzymscy katolicy w prowincyach, tym traktatem odstąpionych, mają zatrzymać wszystkie swe posiadłości tak świeckie jak duchowne i bez ograniczeń ich używać. Mają pozostać w status quo (Słuchajcie! – u Polaków).

Tak mówił Fryderyk w sierpniu 1772 r. i 1773 roku. Ale przygotowując zabór ziem polskich już w roku 1771 a mianowicie 6 października wydał zasady, według których miał być przeprowadzony nowy ustrój w prowincyach zabranych. W tych zasadach rozporządził co następuje: „Co do starostw i biskupstw, to dobra te zabiorę i wydzierżawię je jako domeny państwowe. a trzeba się będzie potem porozumieć z biskupem i kanonikami co do pewnej sumy, którą im się będzie płaciło miesięcznie lub kwartalnie. Co do starostw, to starostom wypłaci się pewną kwotę”.

A więc już w roku 1771 Fryderyk II zamierzał zabrać i skonfiskować starostwa i dobra duchowne, a w 1772 i w 1773 r. uroczyście obiecywał me tykać żadnej posiadłości polskiej, ani świeckiej, ani duchownej (słuchajcie! – u Polaków). Moralny wyrok o takiem postępowaniu pozostawiam każdemu uczciwemu człowiekowi. (Bardzo dobrze! – u Polaków). W marcu 1772 r. w rozkazie gabinetowym Fryderyk II po raz drugi nakazuje zabranie i odebranie w administracyę dóbr duchownych a wypłacenie pewnej sumy ich właścicielom, „aby im odjąć troskę zajmowania się rzeczami świeckimi.” (Słuchajcie! – u Polaków).

„Starostwa wszystkie” powiada dalej, mają być administrowane, aby poznać ich dochody a potem na św. Trójcę 1773 r. wydzierżawione. Tak chciano szanować własność i prawa obywateli polskich, którym to publicznie przyrzekano uroczyście. Fryderyk wcale nie przebierał. gdy chodziło o wzbogacenie się. Szczególnie ciekawą jest jego instrukcya dana dnia 6 czerwca 1772 roku jenerał-lejtnantowi v. Stutterheim i prezydentowi izby Domhardtowi, gdy chodziło o zewezwanie stanów polskich do złożenia mu przysięgi hołdowniczej. Ciekawy ten dokument zasługuje na uwiecznienie w aktach tej izby. Fryderyk pisze do wyżej wymienionych urzędników: „W dniu w patencie moim oznaczonym dla hołdowania, w którym stany wszystkie mają przybyć do Malborga, jenerał-lejtnant v. Stutterheim w mojem imieniu każe sobie złożyć hołd a ministrowi Rhodemu nakażę, by zwykłą w takich razach mowę wygłoszono do stanów. Prezydent kamery v. Domhardt przedtem jednak każe namówić wojewodów i starostów (słuchajcie! – u Polaków), by pod pozorem, że Rzeczpospolita nie zezwoliła na odstąpienie ziem, albo do Malborga nie przybyli (słuchajcie! – u Polaków), lub robili trudności w poddaniu się i złożeniu przysięgi hołdowniczej. (Słuchajcie! – u Polaków), ponieważ wtedy będziemy mogli od razu ich województwa i starostwa skonfiskować i nasadzić administratorów. (Słuchajcie! – u Polaków). Przytem hrabia Kayserlingk (słuchajcie! – u Polaków) będzie mógł nam wyświadczyć największą przysługę, jeśli jako pierwszy będzie się wzbraniał poddać i złożyć przysięgę hołdowniczą. (Słuchajcie! – u Polaków). Mimo to ja się już z nim porozumiem, tak, że nic na tern nie straci.”

Hr. Kayserlingk, ten nakłaniany przez Fryderyka do haniebnej zdrady polski urzędnik państwowy; ten zdrajca ojczyzny, za tę hańbę od Fryderyka otrzymał potem miesięczną pensyę w wysokości 500 talarów. (Okrzyk: Grosz Judaszowy!). Syn jego zastał kamerjunkrem i szambelanem z pensyą (słuchajcie! – u Polaków) 1200 talarów, a później podarowano mu cztery majątki, dające rocznie 6000 talarów dochodu. Pytam was się, jak oceniacie ten czyn waszego wielkiego króla, podburzającego ludność, by módz ją pozbawić jej mienia, podbechtującego urzędników do haniebnej zbrodni. (Słuchajcie! Bardzo dobrze! – u Polaków).

Tak wyglądają ojcowska wierność i ojcowska opieka królów pruskich względem Polaków. (Bardzo dobrze! – u Polaków).

Gdy Fryderyk II zagarnął ziemie polskie, ustanowił od razu kontrybucyę. Chłopi musieli płacić 33% proc. od czystego dochodu, szlachta 25, a duchowieństwo, które kochał szczególnie (wesołość), 50 proc. Ale szlachcie ewangelickiej opuścił 5 proc., tak, że płaciła tylko 20 proc., samo się to rozumie ukróla, który po zagarnięciu Śląska od razu poodbierał urzędy wszystkim wyższym urzędnikom katolikom.

Mimo, że Fryderyk w traktacie z Rzeczpospolitą polską uroczyście się wyrzekał wszelkich pretensyi do Polski, 2 razy jeszcze posuwał kordony swe w granice Rzeczpospolitej w lutym 1773 i w styczniu 1774 r., a wykonującym jego wolę zalecał tylko, by to wykonywali bez wielkiego rozgłosu. (Słuchajcie! – u Polaków).

Panowie mówicie tu wciąż o nieładzie polskim w owych czasach i wmawiacie nam, że powinniśmy uważać za największe szczęście ten fakt, że dostaliśmy się pod panowanie pruskie. Już kolega Trąmpczyński wykazywał wczoraj, że o ile ten nieład w Polsce istniał, działo się to z winy Prus i ich przyjaciółki Rossyi. Ci dwaj sojuszniicy dokładali wszelkich sił, aby Polska nie zaprowadziła u siebie ładu i porządku. (Wielka prawda! – u Polaków). Przypominam tajny traktat Fryderyka z Rosyą z 11 względnie 31 marca 1764 r. zawarty w tym celu, by w Polsce nie zniesiono liberum veta, nie zaprowadzona tronu dziedzicznego oraz potrzebnych reform. Nieład w Polsce był im potrzebny dla ich interesów. (Słuchajcie! – u Polaków). Kolega Trąmpczyński przytaczał tu wczoraj list Fryderyka, pisany do brata Henryka, w którym król pruski wypowiada, że zabrane polskie prowincye są znakomitym nabytkiem, lecz aby nie wzbudzać podejrzeń Europy już i bez tego powstającej na zachłanność Prus, mówi publicznie wszędzie a piaskach i ziemiach spustoszonych i dzikich. (Słuchajcie! – u Polaków). A ten deklamujący a pustyniach i dzikich prowincyach polskich Fryderyk już dnia 6 października w liście da prezesa kamery królewskiej Damhardta wyliczał, że Prusy królewskie, Pomorze i obwód notecki powinny dać rocznie 580,000 talarów na utrzymanie wojska (słuchajcie! – u Polaków) a czystego. dochodu rocznego ogółem 1,200,000 talarów. (Słuchajcie! – u Polaków.)

W liście z dnia 19 kwietnia 1772 raku, wylicza, że roczny dochód tych krajów wynosić powinien 1,600,000 talarów, a nie oszukam się, przypuszczając to, dodaje w swym liście. (Słuchajcie! – u Polaków.) I nie szukał się. Tak wyglądały w rzeczywistości te spustoszałe i zaniedbane ziemie polskie, a to wyciskanie tych olbrzymich sum z tych biednych krajów świadczy, doskonale o ojcowskiej pieczy króla względem Polaków. Panu te przypamnienia przeszłości są nieprzyjemne, panie Pappenheim.
Wierzę, ale, prowokowani musimy nareszcie stan rzeczy stwierdzić, by więcej nam tych baśni nie powtarzano. Nie dosyć na tem. Fryderyk nowych swych poddanych polskich lżył i oczerniał przed całym światem. Marszałek powołuje mówcę do porządku za ten zarzut uczyniony królowi pruskiemu. Korfanty : To są fakta historyczne, a dotychczas przecież wolno było je przytaczać, a na dowód odczytuję tu dokumenty i listy tego króla.

W liście pisanym 19 czerwca 1775 roku do d’Alemberta król powiada: „Byli (Montmerency i inni) ze mną w tym kraju, który nazywam naszą Kanadą na Pomorzu. Otworzyłem tam teraz 180 szkół i uważam siebie za Likurga lub Solona tych barbarzyńców. Tylko z biegiem czasu przez wychowanie młodzieży zdołamy ucywilizować tych Irokezów”. (Słuchajcie! – u Polaków.)

Takiemi przezwiskami obdarzał król swych nowych poddanych.
Zresztą nieprawdą jest, aby król w tym czasie był utworzył na ziemiach polskich 180 szkól. Albowiem dopiero w rozkazie gabinetowym z dnia 20 stycznia 1776 roku król nakazuje rządom prowincyonalnym powołanie 180 nauczycieli, i na propozycyę Brenkenhoffa jako nauczycieli powołano pozasłużbowych żołnierzy i podoficerów.

Nie wypowiadam tu zdania własnego o moralnej wartości ówczesnych żołnierzy pruskich. Przytaczam jednak zdanie Preussa z jego dzieła: „Życie Fryderyka Wielkiego”. Preuss powiada: „Według ówczesnych pojęć służba wojskowa dla zwyczajnego człowieka nie była honorem. Obcy przybysze, wyrzutki kraju i biedni ludzie przeważnie służyli w wojsku pod rozkazami szlacheckich oficerów. Przysłowie znamienne dla moralnej wartości żołnierzy: „Kto nie chce słuchać ojca i matki, musi iść do wojska” było uzasadnione. Już w roku 1693, gdy w Brandenburgii nakazano wybierać rekrutów, polecono władzom wybierać pod broń szczególnie „szkodliwą hołotę”. A za czasów Fryderyka II było tak samo, aż do 1806 r. Wtedy tokarzy bursztynu zwolniono z obowiązku służby wojskowej, z wyjątkiem łajdaków tego cechu. (Słuchajcie! – u Polaków.)

A w rozkazie gabinetowym z dnia 6 listopada 1778 roku, wystosowanym do generała Tauentziena, Fryderyk powiada: „Zamierzam dalej, aby takich więźniów, którzy uważają się za ludzi bez czci i są pachołkami katów i hyclów, odsyłano zawsze do Brzega do nowo tworzącego się batalionu ochotników”. (Słuchajcie! – u Polaków.) I ludzi tego pokroju przysyłano na ziemie polskie jako wychowawców młodzieży. (Słuchajcie! – u Polaków.) Płacono im po 10 talarów za nauczanie 12 dzieci języka niemieckiego w pierwszym, po 20 talarów w drugim, a po 30 talarów w trzecim roku. A więc i wasze nagrody dla nauczycieli za skuteczne krzewienie niemczyzny nie są żadną nowością. To wszystko już było.

O ojcowskiem sercu Fryderyka dla Polaków przytaczam jeszcze następujące fakta: Angielski ambasador przy dworze warszawskim pisze w 1763 roku: „Fryderyk II kazał zabierać cale polskie rodziny i gwałtem je transportować do Brandenburgii i Prus dla zaludnienia tych opustoszonych okolic”.

A Janssen powiada w swej rozprawie o rozbiorze Polski: „Kradzież kościołów, klasztorów i dóbr szlacheckich, popełniona wówczas• przez Prusaków na Polsce, obliczają na 3 miliony dukatów”. (Słuchajcie! – u Polaków).
Tak wyglądał ten spustoszony i opuszczony kraj polski w rzeczywistości! (Słuchajcie! u Polaków).

Janssen powiada na innem miejscu swej rozprawy: Młodzieńcy polscy w zabranych polskich prowincyach musieli iść do wojska, dorosłym córkom swym lud musiał dawać wyprawę przepisaną w bydle, pieniędzach i sprzętach, Wywożono je potem do Pomorza, i oddawano zamąż tym mężczyznom, którzy ich pożądali. (Słuchajcie! – u Polaków.)

A jak się Fryderyk zapatrywał na rozbiór Polski, który parlament francuski nazwał hańbą, dowodzi list pisany przez niego do brata Henryka 9 kwietnia 1772 r. Fryderyk pisze: „Podział Polski zjednoczy trzy religie: grecką, rzymską i kalwińską. a my będziemy komunikować się tą eucharystyą, jaką jest Polska. Jeżeli zaś to naszym duszom nie przyniesie zbawienia, będzie to jednak poważnym czynnikiem dla dobra państwa naszego”. (Słuchajcie! u Polaków.)

Wstrzymuję się od wszelkiej krytyki tych słów, sąd o nich pozostawiam szczególnie tym, którzy żądają od nas wdzięczności za ojcowskie uczucia Fryderyka względem nas.

A czy następcy Fryderyka II obchodzili się lepiej z nami? Ich postępowanie wyświetlę dokumentami i aktami dyplomatycznymi. Nadzwyczajny poseł pruski przy dworze warszawskim, Buchholz, w oświadczeniu, zdanem o rzeczypospolitej polskiej dnia 12 października 1788 r., między innemi powiada: „Stany i sejm polski mogą być święcie przekonane, że jego król. mość ks. pruski udzieli im jak najskuteczniejszego poparcia, aby utrzymać niezawisłość, wolność i bezpieczeństwo Polski”. A w mowie z dnia 19 listopada 1788 roku ten sam poseł pruski donosi rzeczypospolitej: „Król pruski ma niezłomną wolę wobec prześwietnej Rzeczypospolitej spełnić wszystkie obowiązki sojusznika, szczególnie gwarantuje jej niezależność, nie mieszając się w jej sprawy wewnętrzne i nie ścieśniając jej swobody uchwal i postanowień”.

Wskutek tych rokowań doszło do traktatu pomiędzy Fryderykiem Wilhelmem II a Polską, podpisanym przez strony dnia 29 marca 1790 r. W artykule 3 tego traktatu sojusznicy zobowiązują się do wzajemnej pomocy wojskowej na wypadek wojny. Wyliczają dokładnie wojskowe posiłki, jakie sojusznicy mają sobie przysłać. W artykule 6 zaś król pruski święcie zobowiązuje się nieść Polsce pomoc zbrojną na wypadek, gdyby jakie trzecie państwo wmięszało się w je sprawy wewnętrzne lub zaatakowało jej granice. W początkach 1791 r. rozeszła się pogłoska, że Prusy zdradzają swego sojusznika polskiego. Fryderyk Wilhelm wobec tego na dniu 23 marca 1791 r. pisze list do swego ówczesnego posła warszawskiego von der Goltza, w którym powiada: „Moją wolą jest, aby pan natychmiast zaręczył, że wieści te są fałszywe i bezpodstawne. Czyń to pan przy każdej nadarzającej się sposobności, oświadczając jak najuroczyściej, że wieść ta jest złośliwym wymysłem, aby mnie z sejmem polskim poróżnić i wzbudzić nieufność narodu do mnie. Nikt nie może mnie udowodnić, żeby pomiędzy mną a dworem wiedeńskim było co zaszło, coby mogło takie podejrzenie usprawiedliwić. Jego królewska mość król polski i Rzeczpospolita niech będą przekonani, że nigdy nie miałem najmniejszego zamiaru żądać od nich jakichkolwiek ofiar”. Wieści te nazywa potem obrazą osobistą.

Mówi się tyle o ówczesnym nieładzie polskim. Ale przypominam, że dnia 3 maja 1791 r. naród polski nadał sobie konstytucyę, która wówczas była wzorem dla Europy, i o której wy jeszcze nie marzyliście. (Słuchajcie! u Polaków.)

Zaprowadzała ona zrównanie stanów i wyznań, oswobadzała chłopów i mieszczan , znosiła liberum veto i zaprowadzała tron dziedziczny, Fryderyk Wilhelm zlecił swemu posłowi warszawskiemu Goltzowi, aby powinszował sejmowi i królowi polskiemu tego znakomitego dzieła. (Słuchajcie! – u Polaków.) Wyrażał sam swoją radość z tak szczęśliwego obrotu rzeczy i z uporządkowania stosunków. Oprócz tego wysłał jeszcze depeszę do sejmu polskiego, w której powiada: Godzę się i pochwalam ten olbrzymi krok, który naród zrobił i który uważam jako istotny warunek jego szczęścia. Posłowi swemu zaleca złożyć życzenia królowi, marszałkom i wszystkim, którzy pracowali nad term wielkiem dziełem.

W liście pisanym do króla polskiego Stanisława Augusta składa mu życzenia i wyraża radość z konstytucyi. Tymczasem zmieniła się sytuacya międzynarodowa. Fryderyk Wilhelm II zdołał się porozumieć z Rosyą co do drugiego podziału Polski. Dotąd wygłasza piękne słowa o przyjaźni i wierności. Teraz nastąpiły czyny. Dnia 25 maja 1792 r. poseł pruski przy dworze warszawskim Lucchesini w odpowiedzi na notę polską przypominającą Prusom traktat z dnia 29 marca 1790 r. powiada:
„Te moje oświadczenia, zgodne z wszystkiemi mojemi deklaracyami od czasu mojego powrotu do Warszawy i od czasu rewolucyi z dnia 3 maja 1791 r., są nowym dowodem znanej rzetelności mojego króla”.

Odmawia spełnienia obowiązków sojusznika. Konstytucyę 3 maja, wychwalaną przez Fryderyka Wilhelma II jako wielkie dzieło, nazywa rewolucyą mimo gratulacyi swego króla z powodu „tej rewolucyi”, wysłanych do Polski przed rokiem. (Słuchajcie! – u Polaków.) Tak wygląda wierność pruska w czynach Fryderyka Wilhelma H. Potem w liście z dnia 8 czerwca 1792 roku do króla Stanisława Augusta oświadcza, że z powodu konstytucyi 3 maja nie może dotrzymać zobowiązań traktatu z 1790 r. Ale za to razem z Rosyą dokonał drugiego rozbioru Polski.

A znów posypały się do ziem zagarniętych słowa ojcowskiej opieki, obietnice poszanowania praw i własności. W dekrecie okupacyjnym z dnia 25 marca 1793 l’. powiada:
Postanowiliśmy mocno. i uroczyście to przyrzekamy, że stany i mieszkańcy tych nowych prowincyi, bez wyjątku, mają pozostać przy swych prawach i swej własności, w sprawach świeckich i duchownych, szczególnie rzymscy katolicy mają mieć swobodę religijną, będziemy ich bronili a w ogóle w kraj u będziemy rządzili tak, że rozsądni i• dobrze myś1ący mieszkańcy mogą być szczęśliwi i zadowoleni i nie będą mieli przyczyny żałować zmiany rządów. W traktacie zawartym z dnia• 25 września 1793 roku w Grodnie z królem polskim Fryderyk Wilhelm II w art. 5 wyrzeka się dla siebie i dla swoich potomków jakichkolwiek pretensyi do Polski, zobowiązuje się do gwarantowania niezawisłości pozostałych Polsce krajów, swym poddanym polskim zagarniętym przez drugi rozbiór Polski przyrzeka powtórnie nienaruszalność praw mienia i wyznania. Te przyrzeczenia uroczyste były tylko słowami o wierności i ojcowskiej pieczy względem Polaków. Czyny wkrótce wykazały coś innego. Już 25 lutego 1794 r. wydaje król patent o administracyi starostw w zagarniętych prowincyach, który tysiące ludzi zamienił na żebraków, odbierając im mienie i kawałek chleba. Dnia 8 maja 1793 r. wydaje patent o reorganizacyi sądów na ziemiach polskich i ruguje nasz język ojczysty z wszystkich sądów i urzędów. (Słuchajcie! u Polaków.) Powiada on: „Żądamy, aby w naszych rządach i w poddanych im sądach, wogóle w wszystkich sprawach publicznych od tego czasu wszystko załatwiano w języku niemieckim a nie władający tym językiem musi posługiwać się tłumaczem w sądach i gdy otrzyma nakazy i rozporządzenia”. (Słuchajcie! – u Polaków.)

Rozporządzeniem królewskim z dnia 28 lipca 1796 r. skonfiskowano starostwa i dobra duchowne. Daremnie minister Hoym przypominał królowi obietnice dane Polakom przy zagarnięciu kraju. Gdyby przynajmniej użyto tych dóbr dla dobra mieszkańców!  Lecz wiadomo powszechnie, że dobra te w najpodlejszy sposób roztrwoniono. Roztrwoniono wówczas według świadectw historyków pruskich 241 dóbr wielkich za cenę 3 1/2 miliona talarów chociaż prawdziwa ich wartość wynosiła 20 milionów talarów. (Słuchajcie! – u Polaków.)

O gospodarce wysłanych do tych prowincyi urzędników pruskich ja nie wydaję wyroku, ale przytaczam sąd pruskiego ministra Schoena:
„Wiadomo powszechnie, że administracya Hoyma w południowych Prusach wykazała istnienie najgorszych nadużyć. Wielka liczba nicponiów i ludzi dwuznacznych, którzy gdzieindziej utrzymać się nie mogli, rozlała się po nowych prowincyach i zatruła od razu admnistracyę. Zachodziły najpodlejsze oszustwa”. A historyk Prus Mans powiada: „Berlińscy oberżyści, u których zamieszkiwali wszyscy urzędnicy, wystawiali im małe rachunki w nadziei otrzymania nagrody w postaci dóbr w prowincyach polskich”. Ani słowa do tej krytyki dodawać nie potrzebuję. Skonfiskowane majątki rozdarowywano pomiędzy zauszników króla a wiadomo, że nawet lokaj króla Rietzen, urzędowy mąż królewskiej kochanki, późniejszy hr. Lichtenau, takie dekrety o darowiznach królewskich wygotowywał i królowi do podpisywania podsuwał. Minister Hoym obłowił się temi dobrami w sposób haniebny; Używał ich nawet jako środka przekupstwa. Prezydent miasta Berlina Eisenberg, otrzymuje zlecenie pojechania do Wrocławia dla zbadania rozruchów wybuchłych tam przeciw Hoymowi, otrzymał od niego za 23,000 talarów cztery wielkie majątki, wartości 40,000 talarów, aby korzystne dla Hoyma wygotował sprawozdania. Jenerał•lejtnant v. Bischofswerder obłowił się wówczas wielką ilością majątków. Otrzymał między innemi cztery majątki w powiatach radziejowskim i brzeskim za cenę 18,000 talarów, które sprzedał natychmiast za 25,000 frydrychsdorów hr. Luettichau. (Słuchajcie! – u Polaków.)

Major v. Huehnerbein otrzymał 10 majątków za cenę 100,000 talarów. Ich wartość rzeczywista wynosiła przeszło 300,000 talarów. Okoliczności, wśród których mu te dobra przyznano, zasługują na upamiętnienie. Pruski wyższy urzędnik Coelin powiada: „Huehnerbein był amantem pięknej Knobelsdorfównej, damy dworskiej żony księcia, Ludwiki. Księżniczka bawiła’ razem z królem w Piemoncie. Pewnego razu król był na śniadaniu u księżniczki, gdy Knobelsdorfówna przechodziła przez pokój, Wyrwały mu się słowa: „Piękna dziewczyna, księżniczko!” ;,Tak”, odpowiedziała, „ma już nawet narzeczonego”. „Kogo?” zapytał król, „p. Huehnerbein”, odpowiedziała. „ale to związek prawdziwej miłości, bo oboje nic nie mają”. „Niech się pobiorą, podaruję im dobra”, odrzekł król. Wysłano natychmiast sztafetę do Huehnerbeina z zawezwaniem, by na ręce księżniczki przysłał prośbę do króla i prosił o majątek. Huehnerbein wybrał sobie majątek klasztoru Obra, wartości 200 000 talarów. I otrzymał go. Tak obchodzono się z majątkami świeckimi i duchownymi zabranymi Polakom. Taki osobnik jak v. Triebenfeld. który jako lokaj oszukiwał swych panów polskich, a później został uszlachcony i piastował wysokie godności państwowe. otrzymał 8 majątków za cenę 51,000 talarów, które w 1797 roku oceniono na 700,000 talarów. Triebenfeld sprzedał te majątki natychmiast za 400,000 talarów (Słuchajcie! u Polaków) księciu Jerzemu Hessen-Darmsztadt a ten je sprzedał dalej za 750,000 talarów. (Słuchajcie! – u Polaków.)
Tak wyglądała ojcowska opieka Prus. Czy sądzicie, że my te zbrodnie zapomnimy? Nasze podręczniki historyczne nie wymażą z naszej pamięci tych zbrodni.

Obecny rząd królewski uważał za swój obowiązek kazać badać, kto pierwszy u nas rozpoczął bojkot. Podczas drugiego czytania etatu minister dowodził nam tu, że Polacy pierwsi rozpoczęli bojkot i przytaczał jako dowód głos jakiegoś pisma polskiego z 1840 r. czy 1850 r.

Ale bojkotowanie Polaków przez rząd pruski jest daleko starsze. Rozpoczęło się z zagarnięciem ziem polskich przez Prusy. Istnieje rozkaz ówczesnego ministra Hoyma z 1796 r., który zabrania Polakom kupować i dzierżawić dóbr, przez państwo skonfiskowanych. (Słuchajcie! – u Polaków.)
To pierwszy dokument urzędowego bojkotu (Słuchajcie! – u Polaków.)

Cyrkularz rządowy z 1800 r. opiewa, że nie wolno sprzedawać dóbr w południowych Prusach Polakom. W 1801 r. wydano reskrypt podobny.

Fryderyk II zaś już dawniej wydał cały szereg rozkazów gabinetowych, aby Polakom nie robiono żadnych ułatwień. Pozwalał on nawet w przeciwieństwie do ustaw pruskich, aby na ziemiach polskich nawet mieszczanie niemieccy mogli nabywać majątki, bo powiada: ,.Mieszczanin jest mu o wiele milszy, niż ta cała hołota polska”. (Słuchajcie! – u Polaków.).

Rząd królewski zadał sobie teraz pracę i zarządził badania historyczne, by wykazać Polakom, że oni pierwsi rozpoczęli bojkotowanie Niemców. Podczas drugiego czytania etatu minister powoływał się na glosy prasy polskiej i 1840, 48 i 1850 r. Nie wchodzę w prawdziwość wyniku badań rządowych, lecz stwierdzam, że bojkotowanie Polaków przez rząd pruski sięga daleko dawniejszych czasów. Rozpoczął się on z chwilą zajęcia ziem polskich. Mam tu przed sobą reskrypt ministra Hoyma z 1796 L, do kamery domen w Warszawie, który zabrania wydzierżawiania i sprzedawania Polakom skonfiskowanych przez rząd majątków. (Słuchajcie! – u Polaków). Jest to bodaj pierwszy dokument urzędowego bojkotu. (Słuchajcie! u Polaków). W reskrypcie z 1800 r. zabrania się również wydzierżawiania dóbr Polakom. W 1801 r. wydano reskrypt podobny, a Fryderyk II wydał cały szereg podobnych rozporządzeń. Jego nienawiść do Polaków była tak wielka, że na ziemiach polskich pozwalał nawet mieszczanom nabywać majątki szlacheckie, chociaż to w całem państwie było nie dozwolone, ale mieszczanin był mu przyjemniejszy, niż ta cała polska hołota. (Słuchajcie!u Polaków).

Już przed rokiem wskazywaliśmy na to. jak haniebnie postąpiono z przodkami naszymi przy zaprowadzeniu towarzystwa kredytowego ziemskiego na ziemiach polskich. Przez agentów żydowskich i niemieckich namawiano polskich właścicieli do zaciągania licznych długów na swe majątki w powziętym z góry zamiarze, by im je w chwili stosownej wypowiedzieć. Spełniono ten zamiar i zrujnowano setki polskich rodzin. (Słuchajcie! – u Polaków). Tak wygląda ojcowska opieka i wierność Prus względem nas Polaków.

Niemcy pod niebiosa wychwalają działalność kolonizacyjną Fryderyka II i Fryderyka Wilhelma II i mówią zawsze, że monarchowie ci poświęcili olbrzymie sumy na cele kolonizacyjne. Jest to nieprawdą, bo wszystkie te sumy ściągane były z dochodów z zabranych ziem polskich, a z funduszów własnych nic nie dali. Wartość zaś tych na ziemie polskie sprowadzanych kolonistów oceniają najlepiej sami Niemcy. Szczególnie nieliczni uczciwi urzędnicy pruscy. Jeden z nich tak opisuje kolonistów:
„Sprowadzani koloniści są złymi i niepewnymi poddanymi, którzy swem złem usposobieniem psują dobre obyczaje ludności tubylczej”. Jeśli zaś nie znajdą poszukiwanych złotych gór, uciekają z kraju, zabierając z sobą co mogą, bo  pracować im się nie chce. Dla władzy zaś natrętni ci ludzie są ciężarem nienawistnym …. Liczba żebraków w ten sposób do kraju ściągniętych była wielka. Nie przynoszą niczego• ze sobą oprócz wielkiej liczby dzieci, zapomogi królewskie im nie wystarczają, bo są przeważnie próżniakami niezręcznymi i niezdolnymi do pracy.

Te słowa przypominają wiele wywodów w czasach dzisiejszych. P. Wentzel w komisyi budżetowej też wywodził, że Polacy są pracowici, oszczędni i zabiegliwi. Niemcy zaś nieraz niezdolni i nie stoją na wysokości zadania. Nie chcę tego porównania dalej rozprowadzać. Wielu teraz operuje hasłem, żądającem gęstszego zaludnienia wschodu i to wyłącznie Niemcami. Hasło to nie nowe, bo znał je już Fryderyk II, mówiący wciąż o zaludnianiu ziem polskich Niemcami, a zalecający w swych rozkazach gabinetowych nawet ułatwiane rozwodów, powiada bowiem, że nie powinno się robić zbyt wielkich trudności przy rozwodach, bo to przeszkadza zaludnieniu. (Słuchajcie! u Polaków i wesołość), jeśli pomiędzy małżonkami nie ma już harmonii.

A jaki los spotkał naszych przodków, którzy dostali się pod panowanie pruskie. Holsche, pruski tajny radca sprawiedliwości i dyrektor kamery, ubolewa nad ich biednem położeniem, podkreślając natomiast zuchwałe i nieuczciwe bogacenie się niemieckich przybyszów. Powiada między innemi: „Dzierżawcy i urzędnicy pragną się tylko wzbogacić na dobrach królewskich, a jeśli już tyle sobie odłożyli, że mogą sobie kupić własne majątki, opuszczają kraj, bo obojętne im jest, gdzie osiądą”…

Zupełnie jak: w czasach dzisiejszych, nie prawdaż panie Wentzel? (Wesołość – u Polaków). I dziś, jeśli Niemcy u nas doszli do majątku, opuszczają ziemie polskie. Tak wygląda ich patryotyzm. Widać, że nic nowego pod słońcem! Napłynęło do nas wówczas bez liku ludzi złych, którzy w swej ojczyźnie do niczego dojść nie mogli, u nas byli urzędnikami, notaryuszami, sędziami. Urzędnik pruski Coelln tak opisuje kulturalną działalność tych przybyszów: „Rozległy skargi Polaków pozbawionych chleba, zastąpionych przez Niemców. Widziałem pożądliwość zgłodniałych Prusaków, którzy urząd uważali jako środek do, zbogacenia i napchania sobie kieszeni”. A łIolsche powiada:
„Nie byli to sędziowie i obrońcy sprawiedliwości, opiekujący się niewinnymi, broniący mienia wdów i sierót… była to zgraja bezwstydnych kreatur i łotrów, którzy ludzi podburzali, sprawy wikłali, a potem resztę majątku, nawet wdów i sierót, dzielili pomiędzy siebie.” Voss w „Beitrag zur naheren Geschichte”. powiada: „,Że taka zewsząd zebrana hołota odznaczała się bezczelnością i zuchwałością, że obrażała dumę uczciwych Polaków. Że mężom, żonom, synom i córkom nie pozwalała przebywać w tern towarzystwie, chyba zbytecznem jest dowodzić.” Tak wygląda ta ojcowska opieka Prus, za którą mamy być wdzięczni. A czy lepiej nam było za czasów Fryderyka Wilhelma III? Znowu rozbrzmiewały do nas piękne słowa o ojcowskiej opiece, o nienaruszalności naszych praw narodowych, obywatelskich i religijnych. „I wy macie ojczyznę!” wolał król ten do nas, zabierając ziemie nasze po kongresie wiedeńskim. Czynów zaś w myśl tych obietnic nie widzieliśmy. Czy staliśmy się niegodnymi ich przez jakie zbrodnie? Przecież niczegośmy nie popełnili. W roku 1848 walczyliśmy w jednych szeregach z Niemcami o wolność i konstytucyę i wiele krwi polskiej popłynęło po to, abyście mogli tu zasiadać w tej Izbie. (Bardzo słusznie! – u Polaków).
A gdzie jest nasze równouprawnienie? (Słuchajcie! – u Polaków).

A w nowszych czasach wydaliście przeszło miliard z kasy państwowej, do której i my płacić musimy, na nasze wytępienie. Podczas walki kulturnej, która u nas najsrożej szalała. podnieśliście rękę przeciw religii naszej. (Wielka prawda! – u Polaków). Polityką kolonizacyjną burzycie kościoły katolickie i niszczycie całe parafie, wznosząc na ich miejsce ewangelickie. (Wielka prawda! – u Polaków). Naruszyliście nawet własność naszą wywłaszczając nas w sposób zbliżony do konfiskaty. Wasze deklamacye, że nie chcecie nas wytępić, umiemy oceniać należycie po naszem półtora wiekowem męczeństwie, którego krótki przegląd wam dałem. (Bardzo dobrze! – u Polaków).

Jak uzasadniacie swoje postępowanie?
Wycinkami z gazet lub opowiadaniem o rewolucyach, których nigdy u nas nie było. Sięgacie do GaIicyi i Królestwa Polskiego po rzekomy materyał obciążający. A gdy to wszystko nie starczy, to powiadacie, jak w tym roku: Polacy są oszczędni, pracowici (słuchajcie! – u Polaków). Niemcy natomiast słabi, nie mogą się utrzymać, mimo pomocy państwowej, mimo, że nieomal wszyscy są już pensyonaryuszami państwa. (Słuchajcie! – u Polaków).

I dla tego ustawy wyjątkowe przeciwko nam! Wypędzacie nas z ziemi, bojkotujecie kupca, przemysłowca polskiego, pozbawiacie chleba naszego robotnika, a Niemcom dajecie zapomogi, by łatwiej mogli nas pokonać w spółzawodnictwie. (Słuchajcie! – u Polaków). Urzędnicy wasi, lekarze, adwokaci, biorą zapomogi państwowe, by mogli uprawiać nieuczciwą konkurencyę. (Słuchajcie! – u Polaków). Ale tak było już za Fryderyka II i później. Odczytałem tu obietnice królów, zapewniające nam prawo do języka ojczystego! A gdzież jest dziś równouprawnienie naszego języka? W sądach? Język polski tam wykluczony, obcy jest dla sędziów, a sądownictwo jest też przeciwko nam, bo sędziowie, wyrokując nie mogą się wyzwolić z pod wpływów hakatystycznych. Bojkot jest teraz głównym argumentem waszym. My nie bojkotujemy (śmiech na prawicy).

Bronimy tylko naszego posiadania, bronimy naszej ojczyzny i naszych praw, a tylko mogę litować się nad panem, panie Pappenheim, jeśli nie masz zrozumienia dla tego, jako konserwatysta. (Bardzo dobrze! – u Polaków).

Wskazujecie wciąż na to, że dobrobyt ziem polskich wzrósł. Nie przeczymy temu, ale stało się to wbrew „opiece” państwa. Czyście wy założyli chociaż jedną szkołę dla potrzeb naszych? (Słuchajcie! – u Polaków). Nie, wy zakładaliście szkoły, aby mieć środek germanizatorski, (wielka prawda! – u Polaków), aby osiągnąć łatwiej swój cel, a tym jest wymazanie imienia polskiego (wielka prawda! – u Polaków). Czyście zbudowali, aby kilometr kolei dla dobra naszego? Nie, czyniliście to, ze względów na Niemców, albo z przyczyn fiskalnych lub militarnych (bardzo słusznie! – u Polaków). A my przyglądać się musimy, jak Niemcy u nas bogacą się, jak pobierają zapomogi od państwa, jak się panoszą u nas.

Nie my was uciskamy, ale wy nas prześladujecie na każdym kroku. Poseł Kardorff zarzucał nam nasz apel do świata cywilizowanego, wskazując na nieład Polski. Do tego apelu do świata cywilizowanego my mamy prawo. Czyż sądzicie, że świat cywilizowany czyny ostatnich 150 lat, których krótki przegląd wam dałem, może pochwalić? Czy są to czyny, które mogą pomnożyć waszą sławę? Czy to jest kultura, czy to owoce waszego chrześcijańskiego poglądu na świat? (Bardzo słusznie! – u Polaków). My nie potrzebujemy apelować do świata cywilizowanego, bo czyny wasze mówią za nas. (Bardzo słusznie! – u Polaków). A czyny te nie są kartą bohaterstwa w dziejach pruskich, nie są one sławą, lecz hańbą. Marszałek powołuje mówcę do porządku (konserwatyści krzyczą: brawo!). Czy sądzicie, że wasze oklaski zdołają te czyny wasze upiększyć? (Bardzo dobrze! – u Polaków). Pozostaną tem czem są. Przegląd ojcowskiej troski i wierności Prus, który wam dałem, a za które od nas żądacie wdzięczności, chyba odbierze wam chęć zarzucania nam znowu tak rychło braku wdzięczności za ojcowską opiekę i wierność Prus. Najpóźniejsze pokolenia nasze będą wspominały ze wstrętem i wzgardą tę wierność i pieczę ojcowską Prus, których doznajemy. (Oklaski u Polaków).

W odpowiedzi na powyższą mowę wystąpił poseł Winckler – protestując energicznie przeciwko sposobowi, w jaki poseł Korfanty zohydził ojcowską opiekę, której doznało Wielkie Księstwo Poznańskie i Prusy Zachodnie, oraz osobę i politykę króla Fryderyka W. Mowa jego nie zmieni historyi, która wykazała, w jakim stanie ziemie te dawniej się znajdowały i jak je podnieśli pruscy królowie. Działalność kolonizacyjna przedstawia wspaniałą kartę w historyi tego króla i pruskiego państwa. Ówczesna ludność polska uznawała dobrodziejstwo Prus, a Polacy sami prosili o wcielenie ich dóbr do państwa pruskiego. Uwzględniano mowę i zwyczaj Polaków – dopóki byli lojalnymi. Że nimi być przestali – tego dowodem mowa posła Koriantego. W odpowiedzi na ojcowską opiekę rządu stali się Polacy niewdzięcznikami, opornymi i urządzali powstania. Uprawiając dzisiejszą politykę wobec Polaków – idziemy śladami Fryderyka W., – którego imię zohydzają bezskutecznie poseł K. i jego przyjaciele. (Brawo! – na prawicy).

W osobistej wzmiance na wywody te stwierdził poseł Korfanty. że przytaczał w swej mowie wyjątki z akt dyplomatycznych, z rozkazów gabinetowych Fryderyka W. i jego prywatnych listów – i zaznaczył, że jeżeli własne wywody Fryderyka W. jego pamięć zohydzają – to to nie jest jego winą.

Wojciech Korfanty Dobrodziejstwa pruskie
Wojciech Korfanty „Dobrodziejstwa pruskie”

WOJCIECH KORFANTY


Gazeta Poranna, 25. sierpnia 1919r. Nic się nie zmienia w postępowaniu Niemiec
Gazeta Poranna, 25. sierpnia 1919r.
Nic się nie zmienia w postępowaniu Niemiec


Felieton17. października 2008r.Ks. Karol Wojtyła wkroczył na arenę dziejów świata na długo przed 16. października 1978r.

Jego wcześniejsza aktywność aż tak spodobała się Chrystusowi, że uczynił Go Swoim namiestnikiem na całej Ziemi. Piękna karta w księdze Jego zasług dla Boga i ludzi nosi tytuł „Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim” datowane w Rzymie 18. listopada 1965 r. Podczas obrad Soboru Watykańskiego II orędzie podpisało 34 polskich biskupów, m.in. kardynał Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Autorem i inicjatorem listu był arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek. Orędzie do dnia dzisiejszego jest używane w formie propagandowej maczugi przez ludzi usiłujących roztrzaskać głowy polskim katolikom, a wpisujących się w retorykę Władysława Gomułki, bądź też – odwrotnie – będących rzecznikami bezwarunkowego rozgrzeszenia zbrodniarzy. Zbrodniarz, który nie przyznaje się do winy i nie śpieszy z odpowiednim zadośćuczynieniem musi przegrać duchową walkę dobra ze złem. Wykorzysta też każdą okazję do nowej zbrodni. Wie o tym dobrze federalny minister spraw wewnętrznych Niemiec, pan Wolfgang Schaeuble (CDU). Oto słowa ministra Schaeuble opublikowane na łamach prestiżowego tygodnika DER SPIEGEL nr 41/2008 z 6. października 2008 r.: „Wir wissen von der Weltwirtschaftskrise der zwanziger Jahre, dass aus einer wirtschaftlichen Krise eine unglaubliche Bedrohung für die gesamte Gesellschaft erwachsen kann. Die Folgen dieser Depression waren Adolf Hitler und indirekt der Zweite Weltkrieg und Auschwitz” („Ze światowego kryzysu gospodarczego lat dwudziestych wiemy, że z kryzysu ekonomicznego może wyłonić się niewiarygodne zagrożenie dla całego społeczeństwa. Następstwem tamtej depresji był Adolf Hitler, a pośrednio druga wojna światowa i Auschwitz”, w tłumaczeniu na angielski, które warto rozpowszechniać, abyśmy znowu nie zostali sami: “We know from the world economic crisis of the twenties that from an economic crisis an unbelievable threat for the entire society can arise. The consequences of this depression were Adolf Hitler and indirectly the second world war and Auschwitz”). 

Alarm podniesiony przez osobę najbardziej ze wszystkich kompetentną w sprawach dzisiejszych zagrożeń ze strony niezadowolonych Niemców musi być dostrzeżony w Polsce, która w wyniku erupcji poprzedniego niezadowolenia sąsiadów straciła bez jakiejkolwiek kompensacji jedną trzecią swoich obywateli i jedną piątą swojego terytorium. 31. sierpnia 1939 r. 35,3 mln obywateli  Polski zajmowało 389,7 km kw., a 14. lutego 1946 r. doliczono się zaledwie 23,9 mln na obszarze 311,7 km kw. Polski w nowych granicach.

A jednak. A jednak…

W orędziu, pod którym 18. listopada 1965 r. złożył podpis arcybiskup Karol Wojtyła znajdują się następujące akapity:

„Z terenów, na których osiedlili się Krzyżacy, zrodzili się następnie ci Prusacy, którzy doprowadzili do powszechnego skompromitowania na ziemiach polskich wszystkiego, co niemieckie. W dziejowym rozwoju reprezentują ich następujące nazwiska: Albert Pruski, Fryderyk zwany Wielkim, Bismarck i wreszcie Hitler jako punkt szczytowy. Fryderyk II uchodzi w oczach całego Narodu polskiego za głównego inicjatora rozbiorów Polski, i to bez wątpienia nie bez racji.

„Po krótkiej, bo około 20 lat trwającej niepodległości (1918-1939 r.), rozpętało się bez jego winy nad Narodem polskim coś, co eufemistycznie nazywa się drugą wojną światową, co jednak było dla nas, Polaków, pomyślane jako akt totalnego zniszczenia i wytępienia. Nad naszą biedną Ojczyzną zapadła strasznie ciemna noc, jakiej nie doznaliśmy od pokoleń. Powszechnie nazywa się ona u nas okresem „niemieckiej okupacji” i pod tą nazwą weszła do polskiej historii. Wszyscy byliśmy bezsilni i bezbronni. Kraj pokryty był obozami koncentracyjnymi, z których dniem i nocą dymiły kominy krematoriów. Ponad 6 milionów obywateli polskich, w większości pochodzenia żydowskiego, musiało zapłacić życiem za ten okres okupacji. Kierownicza warstwa inteligencji została po prostu zniszczona; (…) Każdy niemiecki mundur SS nie tylko napawał Polaków upiornym strachem, ale stał się przedmiotem nienawiści do Niemców. Wszystkie rodziny polskie musiały opłakiwać tych, którzy padli ich ofiarą. Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia… Staramy się zapomnieć. Mamy nadzieję, że czas – ten wielki boski kairos – pozwoli zagoić duchowe rany. (…)

Drodzy Bracia niemieccy, nie bierzcie nam za złe wyliczanie tego, co wydarzyło się w ostatnim odcinku czasu naszego tysiąclecia. Ma to być nie tyle oskarżenie, co raczej własne usprawiedliwienie. Wiemy doskonale, jak wielka część ludności niemieckiej znajdowała się pod nieludzką, narodowosocjalistyczną presją. (…)

I mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji, czcigodni Bracia, wołamy do Was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, ale początek dialogu, do jakiego dziś dąży wszędzie Sobór i Papież Paweł VI. Jeśli po obu stronach znajdzie się dobra wola – a w to nie trzeba chyba wątpić – to poważny dialog musi się udać i z czasem wydać dobre owoce, mimo wszystko, mimo „gorącego żelaza”.

Prosimy Was, katoliccy Pasterze Narodu niemieckiego, abyście na własny sposób obchodzili z nami nasze chrześcijańskie Millenium: czy to przez modlitwy, czy przez ustanowienie w tym celu odpowiedniego dnia. Za każdy taki gest będziemy Wam wdzięczni. I prosimy Was też, abyście przekazali nasze pozdrowienia i wyrazy wdzięczności niemieckim Braciom Ewangelikom, którzy wraz z Wami i z nami trudzą się nad znalezieniem rozwiązania naszych trudności.

W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy, niemieccy biskupi i Ojcowie Soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millenium w sposób jak najbardziej chrześcijański.”

Warto dobrze poznać pełny tekst orędzia i biorąc jego logikę za wzór chrześcijańskiego postępowania własnymi czynami stawiać pomniki Jana Pawła II.

dr Zbigniew Hałat


Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim

Przewielebni Bracia Soborowi!

Niech nam wolno będzie,czcigodni Bracia, zanim jeszcze Sobór zostanie zamknięty, ogłosić Wam, naszym najbliższym zachodnim sąsiadom, radosną wieść, iż w przyszłym roku – w roku Pańskim 1966 – Kościół Chrystusowy w Polsce, a wraz z nim cały Naród polski, obchodzić będzie Millenium swego chrztu, a jednocześnie Tysiąclecie swego narodowego i państwowego istnienia.

Niniejszym zapraszamy Was w sposób braterski, a zarazem najbardziej uroczysty, do udziału w uroczystościach kościelnych polskiego Millenium. Punkt kulminacyjny polskiego Te Deum laudamus przypadnie na początek maja 1966 r. na Jasnej Górze, u Matki Bożej, Królowej Polski.

Następujące wywody niechaj posłużą jako historyczny i równocześnie bardzo aktualny komentarz do naszego Millenium, a może nawet przy pomocy Bożej jeszcze bardziej zbliżą, one oba nasze Narody do siebie w drodze wzajemnego dialogu.

Jest faktem historycznym, że w roku 966 książę polski Mieszko I pod wpływem swej małżonki, czeskiej królewny Dąbrówki, przyjął jako pierwszy książę polski wraz ze swoim dworem święty sakrament chrztu. Od tej chwili szerzyło się chrześcijańskie dzieło misyjne -już od pokoleń w naszym kraju prowadzone przez chrześcijańskich apostołów na całym obszarze Polski. Syn i następca Mieszka, Bolesław Chrobry, prowadził dalej dzieło chrystianizacji rozpoczęte przez jego ojca i uzyskał od ówczesnego Papieża Sylwestra II zgodę na utworzenie własnej, polskiej hierarchii z pierwszą metropolią w Gnieźnie i trzema jej sufraganiami: w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Aż do 1821 r. Gnieznu jako metropolii bez przerwy podlegało biskupstwo wrocławskie.

W roku 1000 ówczesny władca Rzymskiego Imperium, cesarz Otton III, udał się wraz z Bolesławem Chrobrym jako pielgrzym do grobu męczennika św. Wojciecha, który kilka lat przedtem poniósł śmierć męczeńską wśród bałtyckich Prusów. Obaj władcy, rzymski i przyszły polski król (był on na krótko przed swoją śmiercią koronowany na króla), odbyli długi odcinek drogi boso do świętych relikwii w Gnieźnie, które uczcili z wielką pobożnością i wewnętrznym wzruszeniem.

Takie są dziejowe początki Polski chrześcijańskiej i zarazem początki narodowej i państwowej jedności. Na tych podstawach ową jedność w sensie chrześcijańskim, kościelnym, narodowym i zarazem państwowym, poprzez wszystkie pokolenia rozbudowywali dalej władcy, królowie, biskupi i kapłani przez 1000 lat. Symbioza chrześcijańska Kościoła i państwa istniała w Polsce od początku i nigdy właściwie nie uległa zerwaniu. Doprowadziło to z czasem do powszechnego niemal wśród Polaków sposobu myślenia: co „polskie”, to i „katolickie”. Z niego to zrodził się także polski styl religijny, w którym od początku czynnik religijny jest ściśle spleciony i zrośnięty z czynnikiem narodowym, z wszystkimi pozytywnymi, ale również i negatywnymi stronami tego problemu.

Do tego religijnego stylu życia należy również od dawien dawna -jako główny jego wyraz – polski kult maryjny. Najstarsze polskie kościoły poświęcone są Matce Boskiej (między innymi również gnieźnieńska katedra metropolitalna); najstarszą polską pieśnią, można powiedzieć „kołysanką Narodu polskiego”, jest do dziś śpiewana pieśń maryjna „Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryja”. Tradycja wiąże jej powstanie ze św. Wojciechem, podobnie jak legenda łączy polskie białe orły z gnieźnieńskim gniazdem. Takie i tym podobne tradycje i legendy ludowe, które oplatają jak powój wydarzenia dziejowe, splotły tak ściśle ze sobą czynnik narodowy i chrześcijański, że nie da się ich po prostu bez szkody od siebie oddzielić. One to właśnie naświetlają, a nawet w dużej mierze nadają swe piętno całym późniejszym dziejom polskiej kultury, całemu rozwojowi narodowemu i kulturalnemu.

Najnowsza historiografia niemiecka nadaje naszym początkom następujące polityczne i kulturalne znaczenie: „Przez zetknięcie się z imperium Ottona Wielkiego przed tysiącem lat Polska weszła do łacińskiej społeczności chrześcijańskiej, a dzięki podziwu godnej zręczności politycznej Mieszka I, a następnie Bolesława Chrobrego, Polska stała się równouprawnionym członkiem imperium Ottona III, imperium opartego na uniwersalnej koncepcji – objęcia całego niebizantyjskiego świata, przez co wniosła decydujący wkład do ukształtowania się Europy wschodniej”. Tym samym dano podstawę i stworzono warunki do przyszłych owocnych stosunków niemiecko-polskich oraz do szerzenia kultury zachodniej.

Niestety, w późniejszym toku dziejów stosunki niemiecko-polskie nie zawsze pozostały owocne, a w ostatnich stuleciach przekształciły się w swego rodzaju dziedziczną wrogość sąsiedzką, o czym będzie mowa później.

Związanie nowego polskiego królestwa z Zachodem, i to w oparciu o papiestwo, któremu królowie polscy stale oddawali się do dyspozycji, spowodowało w średniowieczu żywą pod każdym względem i nad wyraz bogatą wymianę między Polską i narodami zachodnimi, szczególnie z krajami południowo-niemieckimi, ale również i z Burgundią, Flandrią, Włochami, a później z Austrią, Francją oraz morskimi państwami okresu Odrodzenia. Przy czym, naturalnie, Polska, jako młodszy twór państwowy – najmłodszy wśród starszych braci chrześcijańskiej Europy – początkowo była stroną bardziej biorącą niż dającą. Pomiędzy Kaliszem i Krakowem, królewską stolicą w średniowieczu, a Bambergią, Spirą, Moguncją, Pragą, Paryżem, Kolonią, Lyonem, Clairvaux i Gandawą dokonywała się nie tylko wymiana towarów. Z Zachodu przybywali benedyktyni, cystersi, a później zakony żebracze, i natychmiast osiągali w Polsce, kraju dopiero co zdobytym dla chrześcijaństwa, wspaniały rozrost.

W średniowieczu doszło do tego niemieckie prawo magdeburskie, które oddało wielkie usługi przy zakładaniu polskich miast. Przybywali też do Polski niemieccy kupcy, architekci, artyści, osadnicy, z których bardzo wielu spolonizowało się; pozostawiono im ich niemieckie nazwiska rodzinne. Przy wielkim krakowskim kościele mieszczan pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny znajdujemy i dziś jeszcze napisy nagrobne licznych rodzin niemieckich z okresu średniowiecza, które z czasem wszystkie spolszczyły się, z czego Hitler i inni ludzie niesławnej pamięci wysunęli po prostu wniosek, że Kraków i cała Polska były jakby jedynie niemieckim terenem osadniczym, wobec czego muszą być odpowiednio do tego traktowane. Klasycznym przykładem niemiecko-polskiej współpracy w dziedzinie kultury i sztuki w późnym średniowieczu jest światowej sławy rzeźbiarz Wit Stwosz z Norymbergi, który przez całe niemal swe życie działał w Krakowie; wszystkie znajdujące się tam jego dzieła inspirował genius loci polskiego otoczenia. Stworzył on w Krakowie własną szkołę artystyczna, która przez całe pokolenia wywierała swój wpływ i wzbogacała polską ziemię.

Polacy głęboko szanowali swych braci z chrześcijańskiego Zachodu, którzy przybywali do nich jako posłowie prawdziwej kultury. Polacy nie pomijali milczeniem ich niepolskiego pochodzenia. Mamy zaiste wiele do zawdzięczenia kulturze zachodniej, a w tym i niemieckiej.

Z Zachodu też przybyli do nas apostołowie i święci. Oni to należą do wartości najcenniejszych, którymi obdarzył nas Zachód. Błogosławioną działalność społeczną odczuwamy na wielu miejscach dziś jeszcze. Do najbardziej znanych zaliczamy św. Brunona z Kwerfurtu, zwanego biskupem pogan, który w porozumieniu z Bolesławem Chrobrym dokonał dzieła ewangelizacji słowiańskiego i litewskiego północnego wschodu. Szczególnie znana jest św. Jadwiga, księżniczka śląska, urodzona w Andechs, małżonka polskiego, piastowskiego władcy Śląska, Henryka Brodatego, założycielka klasztoru żeńskiego zakonu cysterskiego w Trzebnicy, gdzie znajduje się jej grób. Stała się ona największą dobrodziejką ludu polskiego w XII w. na terenie ziem zachodnich, należących wówczas do Polski piastowskiej na Śląsku. Jest rzeczą niemal historycznie stwierdzoną, że nauczyła się ona mowy polskiej, by móc służyć prostemu ludowi polskiemu. Po jej śmierci i jej szybkiej kanonizacji, do miejsca jej wiecznego spoczynku w Trzebnicy, której nadano później nazwę Trebnitz, płynęły tłumy polskiego i niemieckiego ludu. Dziś jeszcze robią to całe tysiące i nikt nie zarzuca naszej wielkiej świętej, że była pochodzenia niemieckiego. Przeciwnie, uważa się ją na ogół, pomijając nacjonalistycznych fanatyków, za najlepszy wyraz budowania chrześcijańskiego pomostu między Polską i Niemcami. Cieszymy się, że i po niemieckiej stronie słyszy się często ten sam pogląd. Pomosty między narodami budują najlepiej właśnie ludzie święci, tylko tacy, którzy mają szczere intencje i czyste ręce. Nie dążą oni do zabrania czegokolwiek bratniemu narodowi: ani języka, ani obyczajów, ani ziemi, ani dóbr materialnych. Przeciwnie, przynoszą mu najbardziej wartościowe dobra kulturalne i oddają zazwyczaj to, co jest najcenniejsze i co sami posiadają: siebie samych, i w ten sposób rzucają nasienie swej własnej osobowości na żyzny grunt nowej ziemi sąsiedniego, misyjnego kraju; nasienie to przynosi, zgodnie ze słowami Zbawiciela, stokrotne owoce, i to na całe pokolenia. Tak właśnie patrzymy w Polsce na św. Jadwigę Śląską, patrzymy na wszystkich innych misjonarzy męczenników, którzy przybywszy z krajów położonych na Zachodzie, działali w Polsce, jak to było z apostołem męczennikiem Adalbertem-Wojciechem z Pragi na czele. Na tym właśnie polega również najgłębsza różnica między prawdziwie chrześcijańską misją niesienia kultury a tak zwanym kolonializmem, dziś słusznie potępianym.

Po roku 1200, gdy polska ziemia stawała się w swych ludziach i instytucjach coraz bardziej chrześcijańska, ziemia ta wydała własnych świętych polskich. Już w XII w. biskup krakowski, Stanisław Szczepanowski, wyznawca i męczennik, został zamordowany przy ołtarzu przez króla Bolesława Śmiałego (król ten zmarł następnie na wygnaniu jako świątobliwy pokutnik w pewnym klasztorze Górnej Austrii). Przy grobie św. Stanisława w królewskiej katedrze w Krakowie powstała majestatyczna pieśń ku jego czci, śpiewana dziś wszędzie w Polsce po łacinie: Gaude Mater Polonia, prole faecunda nabili.

Następnie ukazała się na firmamencie potrójna gwiazda polskich świętych z rodziny Odrowążów (stary ród, który przez wieki miał swą siedzibę nad Odrą, na Górnym Śląsku). Największy spośród nich to św. Hiacynt – po polsku Jacek – apostoł dominikański, który krokami olbrzyma przemierzył całą wschodnią Europę od Moraw do Bałtyku i od Litwy po Kijów. Krewny jego, bł. Czesław, również dominikanin, który bronił ówczesnego Wrocławia przed Mongołami, a w dzisiejszym Wrocławiu spoczywa w grobowcu w nowo wybudowanym kościele św. Wojciecha, jest czczony przez pobożną ludność jako patron miasta odbudowującego się z gruzów od 1945 r.

W Krakowie spoczywa wreszcie bł. Bronisława, według tradycji siostra bł. Czesława, norbertanka ze Śląska.

Coraz więcej gwiazd ukazuje się na firmamencie świętych. W Sączu bł. Kunegunda, w Gnieźnie bł. Bogumił i bł. Jolanta, na Mazowszu Ładysław, a na zamku królewskim w Krakowie świątobliwa Jadwiga, nowa polska Jadwiga, która czeka na kanonizację. Później doszli nowi święci i męczennicy – św. Stanisław Kostka, nowicjusz jezuitów w Rzymie, św. Jan Kanty, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, św. Andrzej Bobola, męczennik we wschodniej Polsce, kanonizowany w roku 1938, oraz inni święci, aż do franciszkanina o. Maksymiliana Kolbe, męczennika obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który dobrowolnie oddał życie za swego brata. Obecnie czeka w Rzymie na kanonizację, względnie beatyfikację, około 30 polskich kandydatów. Naród nasz otacza czcią swoich świętych, uważa ich za najbardziej szlachetny owoc, jaki wydać może kraj chrześcijański.

Wspomniany wyżej polski uniwersytet krakowski był obok Pragi pierwszą tego rodzaju uczelnią na całym obszarze wschodnioeuropejskim. Założony w roku 1363 przez Króla Kazimierza Wielkiego był przez wieki środkiem promieniowania nie tylko polskiej, ale również ogólnoeuropejskiej kultury w najlepszym tego słowa znaczeniu. W XV i XVI wieku, kiedy śląskie ziemie piastowskie przestały należeć do Królestwa Polskiego, studiowały i nauczały w Krakowie tysiące studentów i profesorów z Wrocławia, Raciborza, Gliwic, Głogowa, Nysy, Opola i z wielu innych miast Śląska. Nazwiska ich i nazwy ich miejsc urodzenia figurują w polsko-łacińskim narzeczu w starych rejestrach uniwersytetu. Także Mikołaj Kopernik (Copernicus) jest tam wymieniony po nazwisku. Studiował on astronomię w Krakowie u profesora Bylicy. Uniwersytet ten wydał kulturze europejskiej setki uczonych najwyższej klasy naukowej: matematyków, fizyków, lekarzy, prawników, astronomów, historyków i filozofów kultury. Znajduje się między nimi również słynny Paweł Włodkowic, rektor uniwersytetu krakowskiego, który podczas obrad Soboru w Konstancji z całą otwartością i najwyższym autorytetem uczonego głosił niesłychaną na owe czasy religijną i ludzką tolerancję i z wielką odwagą osobistą reprezentował pogląd, że pogańskie ludy wschodnioeuropejskie nie są dziką zwierzyną, którą należy i wolno nawracać ogniem i mieczem. Mają one bowiem naturalne prawa ludzkie tak samo jak chrześcijanie.

Włodkowic był niejako klasycznym wyrazem tolerancyjnej i wolnościowej myśli polskiej. Jego tezy kierowały się przeciwko niemieckim rycerzom zakonnym, tak zwanym Krzyżakom, którzy wówczas na słowiańskiej północy oraz w krajach pruskich i bałtyckich właśnie ogniem i mieczem nawracali tubylców. Stali się oni w ciągu wieków straszliwym i w najwyższym stopniu kompromitującym ciężarem dla europejskiego chrześcijaństwa, dla jego symbolu – krzyża, a także i dla Kościoła, w imieniu którego występowali. I dziś jeszcze, po wielu pokoleniach i wiekach, określenie „krzyżak” jest dla każdego Polaka budzącym przestrach wyzwiskiem i, niestety, od dawna aż nazbyt często identyfikowanym z tym, co niemieckie.

Z terenów, na których osiedlili się Krzyżacy, zrodzili się następnie ci Prusacy, którzy doprowadzili do powszechnego skompromitowania na ziemiach polskich wszystkiego, co niemieckie. W dziejowym rozwoju reprezentują ich następujące nazwiska: Albert Pruski, Fryderyk zwany Wielkim, Bismarck i wreszcie Hitler jako punkt szczytowy. Fryderyk II uchodzi w oczach całego Narodu polskiego za głównego inicjatora rozbiorów Polski, i to bez wątpienia nie bez racji. Przez 150 lat wielomilionowy Naród polski żył pod zaborem dokonanym przez trzy ówczesne mocarstwa: Prusy, Rosję i Austrię, aż mógł wreszcie w 1918 r., w chwili zakończenia pierwszej wojny światowej, znowu powoli powstać z grobu; do ostatecznych granic osłabiony, rozpoczął na nowo wśród największych trudności swą egzystencję państwową.

Po krótkiej, bo około 20 lat trwającej niepodległości (1918-1939 r.), rozpętało się bez jego winy nad Narodem polskim coś, co eufemistycznie nazywa się drugą wojną światową, co jednak było dla nas, Polaków, pomyślane jako akt totalnego zniszczenia i wytępienia. Nad naszą biedną Ojczyzną zapadła strasznie ciemna noc, jakiej nie doznaliśmy od pokoleń. Powszechnie nazywa się ona u nas okresem „niemieckiej okupacji” i pod tą nazwą weszła do polskiej historii. Wszyscy byliśmy bezsilni i bezbronni. Kraj pokryty był obozami koncentracyjnymi, z których dniem i nocą dymiły kominy krematoriów. Ponad 6 milionów obywateli polskich, w większości pochodzenia żydowskiego, musiało zapłacić życiem za ten okres okupacji. Kierownicza warstwa inteligencji została po prostu zniszczona; 2 tysiące kapłanów i 5 biskupów (jedna czwarta ówczesnego Episkopatu) zostało mordowanych w obozach. Setki kapłanów i dziesiątki tysięcy osób cywilnych zostały rozstrzelane na miejscu w chwili rozpoczęcia wojny (tylko w diecezji chełmińskiej 278 kapłanów). Diecezja włocławska straciła w czasie wojny 48% swych księży, diecezja chełmińska – 47%. Wielu innych wysiedlono. Zamknięto wszystkie szkoły średnie i wyższe, zlikwidowano seminaria duchowne. Każdy niemiecki mundur SS nie tylko napawał Polaków upiornym strachem, ale stał się przedmiotem nienawiści do Niemców. Wszystkie rodziny polskie musiały opłakiwać tych, którzy padli ich ofiarą. Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia… Staramy się zapomnieć. Mamy nadzieję, że czas – ten wielki boski kairos – pozwoli zagoić duchowe rany.

Po wszystkim, co stało się w przeszłości, niestety, tak świeżej przeszłości – trudno się dziwić, że cały Naród polski odczuwa wagę elementarnej potrzeby bezpieczeństwa i że wciąż jeszcze z nieufnością odnosi się do swych najbliższych sąsiadów na zachodzie. Ta duchowa postawa jest – można powiedzieć – problemem naszych pokoleń, który, co daj Boże, przy dobrej woli zniknie i zniknąć musi. W najcięższych chwilach politycznych i duchowych udręk Narodu, w jego wielowiekowym rozdarciu Kościół katolicki i Święta Dziewica były zawsze dla niego kotwicą ratunku i symbolem narodowej jedności, podobnie jak była nim polska rodzina. We wszystkich walkach wolnościowych w czasach uciemiężenia szli Polacy ze swymi symbolami na barykady: białe orły po jednej stronie, obraz Matki Bożej po drugiej na sztandarach wolności. Dewizą ich było zawsze: „Za naszą i waszą wolność”.

Oto w ogólnym zarysie obraz tysiącletniego rozwoju polskiej kultury, ze szczególnym uwzględnieniem sąsiedztwa polsko-niemieckiego. Obciążenie obustronnych stosunków ciągle jeszcze jest wielkie, a potęguje je tak zwane „gorące żelazo” tego sąsiedztwa. Polska granica na Odrze i Nysie jest, jak to dobrze rozumiemy, dla Niemców nad wyraz gorzkim owocem ostatniej wojny, masowego zniszczenia, podobnie jak jest nim cierpienie milionów uchodźców i przesiedleńców niemieckich. (Stało się to na międzyaliancki rozkaz zwycięskich mocarstw, wydany w Poczdamie 1945 r.). Większa część ludności opuściła te tereny ze strachu przed rosyjskim frontem i uciekła na Zachód. Dla naszej Ojczyzny, która wyszła z tego masowego mordowania nie jako zwycięskie, lecz krańcowo wyczerpane państwo, jest to sprawa egzystencji (nie zaś kwestia większego „obszaru życiowego”). Gorzej – chciano by 30-milionowy naród wcisnąć do korytarza jakiegoś „Generalnego Gubernatorstwa” z lat 1939 – 1945, bez terenów zachodnich, ale i bez terenów wschodnich, z których od roku 1945 miliony polskich ludzi musiały odpłynąć na „poczdamskie tereny zachodnie”. Dokąd zresztą mieli wtedy pójść, skoro tak zwane Generalne Gubernatorstwo razem ze stolicą Warszawą leżało w gruzach, w ruinach. Fale zniszczenia ostatniej wojny przeszły przez kraj nie tylko jeden raz, jak w Niemczech, lecz od 1914 r. wiele razy, to w jedną, to w drugą stronę, jak apokaliptyczni rycerze, pozostawiając za każdym razem ruiny, gruzy, nędzę, choroby, zarazy, łzy, śmierć oraz rosnące kompleksy odwetu i nienawiści.

Drodzy Bracia niemieccy, nie bierzcie nam za złe wyliczanie tego, co wydarzyło się w ostatnim odcinku czasu naszego tysiąclecia. Ma to być nie tyle oskarżenie, co raczej własne usprawiedliwienie. Wiemy doskonale, jak wielka część ludności niemieckiej znajdowała się pod nieludzką, narodowosocjalistyczną presją. Znane nam są okropne udręki wewnętrzne, na jakie swego czasu byli wystawieni prawi i pełni odpowiedzialności niemieccy biskupi, wystarczy bowiem wspomnieć kardynała Faulhabera, von Galena i Preysinga. Wiemy o męczennikach „Białej Róży”, o bojownikach ruchu oporu z 20 lipca, wiemy, że wielu świeckich i kapłanów złożyło swoje życie w ofierze (Lichtenberg, Metzger, Klausener i wielu innych). Tysiące Niemców zarówno chrześcijan, jak i komunistów, dzieliło w obozach koncentracyjnych los naszych polskich braci…

I mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji, czcigodni Bracia, wołamy do Was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, ale początek dialogu, do jakiego dziś dąży wszędzie Sobór i Papież Paweł VI. Jeśli po obu stronach znajdzie się dobra wola – a w to nie trzeba chyba wątpić – to poważny dialog musi się udać i z czasem wydać dobre owoce, mimo wszystko, mimo „gorącego żelaza”.

Właśnie w czasie Soboru wydaje nam się nakazem chwili, abyśmy zaczęli dialog na pasterskiej platformie biskupiej, i to bez ociągania się, byśmy się nawzajem lepiej poznali – nasze wzajemne obyczaje ludowe, kult religijny i styl życia, tkwiące korzeniami w przeszłości i tą przeszłością kulturalną uwarunkowane.

Staraliśmy się przygotować wraz z całym polskim Ludem Bożym na uroczystości Tysiąclecia przez tak zwaną Wielką Nowennę, pod wysokim patronatem Najświętszej Maryi Panny. Przez dziewięć lat (1957-1965) używaliśmy – w myśl słów per Mariam ad Jesum – kazalnic w całej Polsce, a także całego duszpasterstwa, dla zajmowania się ważnymi, współczesnymi problemami duszpasterskimi i zadaniami społecznymi, jak na przykład społeczne niebezpieczeństwa, odbudowa sumienia narodowego, małżeństwo i życie rodzinne, katechizacja itp.

Cały wierzący Naród brał też duchowy i bardzo żywy udział w Soborze przez modlitwy, ofiary i dzieła pokutne. W czasie obrad soborowych odprawiano we wszystkich parafiach błagalne nabożeństwa. Święty obraz Matki Boskiej, jak i konfesjonały i stoły, przy których komunikowano w Częstochowie, były przez całe tygodnie oblężone przez delegacje parafialne z całej Polski, które przez osobistą ofiarę i modlitwę chciały pomóc Soborowi.

Wreszcie w tym roku, ostatnim Wielkiej Nowenny, oddaliśmy się wszyscy pod opiekę Matki Bożej: biskupi, kapłani, osoby zakonne, jak i wszystkie stany naszego wierzącego Narodu. Przed ogromnymi niebezpieczeństwami tak moralnej, jak też i socjalnej natury, które zagrażają duszy naszego Narodu oraz jego biologicznej egzystencji, może nas uratować tylko pomoc i łaska naszego Zbawiciela, którą chcemy uprosić za pośrednictwem Jego Matki, Najświętszej Maryi Panny. Pełni dziecięcej ufności rzucamy się w Jej ramiona. Tylko tak możemy być wewnętrznie wolni, jako oddani na służbę, a jednocześnie jako wolne dzieci – a nawet jako „niewolnicy Boga” -jak to nazywa św. Paweł.

Prosimy Was, katoliccy Pasterze Narodu niemieckiego, abyście na własny sposób obchodzili z nami nasze chrześcijańskie Millenium: czy to przez modlitwy, czy przez ustanowienie w tym celu odpowiedniego dnia. Za każdy taki gest będziemy Wam wdzięczni. I prosimy Was też, abyście przekazali nasze pozdrowienia i wyrazy wdzięczności niemieckim Braciom Ewangelikom, którzy wraz z Wami i z nami trudzą się nad znalezieniem rozwiązania naszych trudności.

W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy, niemieccy biskupi i Ojcowie Soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millenium w sposób jak najbardziej chrześcijański.

Zapraszamy Was na te uroczystości jak najserdeczniej do Polski. Niech tym kieruje miłosierny Zbawiciel i Maryja Panna, Królowa Polski, Regina Mundi i Mater Ecclesiae.

Rzym, dnia 18 listopada 1965 r.

Podczas obrad Soboru Watykańskiego II orędzie podpisało 34 polskich biskupów, m.in. kardynał Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. autorem i inicjatorem listu był arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek.


Oświadczenie Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abpa dra Józefa Michalika  Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec abpa dra Roberta Zollitscha  okazji 70. rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej 1 września 1939 roku

1. Przed 70 laty, 1 września 1939 roku, niemiecki Wehrmacht rozpoczął atak na Polskę. Tak zaczęła się II wojna światowa. U wielu, którzy ją przeżyli, zrodzą się na nowo – w kontekście zbliżającej się rocznicy – bolesne wspomnienia o czasach przemocy, bezprawia i bezsilności; wspomnienia utraconych najbliższych członków rodziny, krewnych i przyjaciół oraz utraty ojczyzny. Kolejny raz uświadamiamy sobie w tym dniu, jak głęboko przeżycia wojny światowej wryły się w pamięć i serca ludzi i narodów. Niektóre rany nie zagoiły się do dzisiaj.

Pamięć o wojnie jest obecnie rozpatrywana w nowym kontekście. Pokolenie, które przeżyło II wojnę światową – naoczni świadkowie tamtych lat – już odchodzi. Odchodzi także pokolenie tych, którzy mieli odwagę wypowiedzieć słowa skruchy i przebaczenia oraz rozpocząć nowy rozdział w dziejach naszych narodów. Dzisiaj należy troszczyć się o to, aby nowe pokolenia zdobyły i zachowały właściwe rozumienie II wojny światowej. Potrzebna jest nie tylko rzetelność w rozliczaniu się z okropnościami przeszłości, ale także rezygnacja ze stereotypów, które utrudniają prawdziwe zrozumienie tych czasów i mogą podważyć budowane z trudem zaufanie między Polakami a Niemcami. Nie mniej niż dawniej potrzebujemy również i dzisiaj żywej troski o pokój i kształtowanie człowieka wolnego od nienawiści wobec innych i zdolnego do budowania porządku opartego na godności ludzkiej.

Wiemy, że pokój zależy od każdego z nas: od naszej woli, postawy, słowa i gestów dobroci, od umiejętności wyznania win i przebaczania – i wreszcie od tego, czy potrafimy patrzeć w przyszłość, nie będąc skrępowanymi wyłącznie przeszłością.

Wspomnienie i pamięć

2. Każda wojna jest ostatecznie „klęską wszelkiego autentycznego humanizmu” i „porażką ludzkości” (Jan Paweł II, Orędzie na XXII Światowy Dzień Pokoju 1999; Przemówienie do Korpusu Dyplomatycznego, 13.01.2003). W szczególny sposób odnoszą się te słowa do II wojny światowej. To nie była wojna podobna do innych. Narodowosocjalistyczne Niemcy rozpętały w Europie wojnę, w czasie której zostały jawnie zanegowane zasady moralne i fundamentalne prawa człowieka. W Europie Wschodniej wojna ta miała na celu zagładę i zniewolenie narodów. Szczególnie przywódcy polskiego społeczeństwa, uczeni, inteligencja, w tym duchowieństwo, zostali dotknięci polityką eksterminacji, której celem było ostatecznie ujarzmienie całego narodu.

Wspominamy dzisiaj miliony ofiar tej wojny, a także wszystkich, którzy byli prześladowani i mordowani wskutek ideologii rasistowskiej, pochodzenia czy wiary. Pamiętamy o europejskich Żydach – ofiarach zbrodni przeciwko ludzkości, jaką był Holocaust – Sinti i Romach, umysłowo niepełnosprawnych i elitach narodów Europy Środkowej i Wschodniej. Nie możemy zapomnieć także o tych, którzy w obliczu niebezpieczeństwa – poświęcając swoje życie – stawiali czynny opór barbarzyństwu tego czasu. Niektórych z nich Kościół czci jako męczenników. Nasze wspomnienie przechodzi w modlitwę za ofiary wojny i o pokój: „Nigdy więcej jedni przeciw drugim, już nigdy! […] nigdy więcej wojny!” (Paweł VI, Przemówienie na forum ONZ, 4.10.1965).

3. Po zakończeniu II wojny światowej losy naszych narodów potoczyły się odmiennie. W wyniku decyzji zwycięskich mocarstw Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Sowieckiego, co było odebrane przez społeczeństwo polskie jako nowa forma okupacji, która przyniosła kolejne cierpienia, ofiary, wygnania i przesiedlenia. Rozpoczęło się, trwające aż do początku lat dziewięćdziesiątych, życie w systemie zniewolenia i izolacji, które utrudniały rozwój gospodarczy i dostęp do nowych technologii.

Losy samych Niemców nie potoczyły się jednakowo. Podczas gdy na zachodzie Europy już wkrótce po 1945 roku rozpoczęła się odbudowa wolnego społeczeństwa, mieszkańcy wschodniej części Niemiec (NRD) musieli pogodzić się z sowieckim zwierzchnictwem i komunistycznym systemem społecznym. Ustrój panujący w Polsce budował urzędową przyjaźń z NRD, a podsycał nienawiść wobec Republiki Federalnej Niemiec, strasząc niemieckim „rewizjonizmem” i sprzymierzonym z nim amerykańskim „imperializmem”.

Skutków hitlerowskiej agresji mocno doświadczyli także ci ludzie, którzy utracili swój rodzinny dom, swoją ojcowiznę. Pierwszymi z nich byli Polacy, którzy stali się nie tylko ofiarami działań wojennych i okupacji, ale również przymusowych deportacji wynikających z operacji wojsk hitlerowskich i sowieckich. Jako skutek ekspansywnych sowieckich planów nowego porządku w zakresie obszaru Europy Środkowej i Wschodniej oraz decyzji zwycięskich mocarstw, także wielu Niemców cierpiało nie tylko na końcu wojny, ale także później, kiedy doświadczyło losu uciekających i wypędzonych.

W tym kontekście przywołujemy na pamięć wspólne słowo Konferencji Episkopatu Polski i Niemiec z grudnia 1995 roku: „Tylko prawda może nas wyzwolić; prawda, która niczego nie upiększa i niczego nie pomija, która niczego nie przemilcza i nie dopomina się wyrównywania krzywd” (por. J 8,32).

W tym duchu, wobec faktu zbrodniczej napaści wojennej nazistowskich Niemiec, ogromu krzywd, jakie w konsekwencji zostały zadane Polakom przez Niemców, oraz krzywd, jakich doznali Niemcy z powodu wypędzenia i utraty ojczyzny, powtórzyliśmy wspólnie: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

Niemieccy i polscy biskupi wspólnie potępiają zbrodnie wojenne. Jesteśmy też zgodni w potępieniu wypędzeń, nie zapominając przy tym o wewnętrznej zależności i następstwie wydarzeń.

4. Z wdzięcznością wspominamy dziś wszystkich, którzy mimo okrutnych doświadczeń po zakończeniu wojny pracowali na rzecz pojednania zarówno pomiędzy naszymi narodami, jak i wszystkimi narodami Europy.

Szczególnie pamiętamy o wskazującym drogę pojednania geście polskich biskupów, którzy w 1965 roku w czasie obrad kończącego się Soboru jako pierwsi wyciągnęli w kierunku swoich niemieckich współbraci dłoń pojednania. Odpowiedź niemieckich biskupów świadczyła o ich otwarciu na dar nowego początku. Z wdzięcznością wspominamy również inne liczne inicjatywy na rzecz pokoju i pojednania, które wyszły od chrześcijan oraz od innych środowisk polskiego i niemieckiego społeczeństwa, a potem zostały rozwinięte na płaszczyźnie politycznej.

Nie należy również przemilczać faktu, że droga pojednania i współpracy, którą od tamtego czasu kroczy Kościół w obu naszych krajach, była niekiedy trudna i nie zawsze była wolna od nieporozumień i obciążeń. Nauczyliśmy się jednak, że niezbędnymi elementami procesu budowania wspólnego dobra są cierpliwość, delikatność i prawdomówność.

Z ogromną wdzięcznością przywołujemy na pamięć zorganizowane i spontaniczne akcje pomocy ze strony katolików i społeczeństwa niemieckiego, dla ludzi w Polsce, którzy w wyniku załamania się komunistycznego systemu ekonomicznego w roku 1980 znaleźli się na skraju humanitarnej katastrofy. Wtedy to nawiązały się więzi solidarności i przyjaźni między rodzinami, parafiami i innymi podmiotami życia społecznego. Dokonał się prawdziwy proces zbliżenia, poznania i wzajemnej akceptacji. Ten ogromny kapitał społecznych więzi powinien być troskliwie pielęgnowany także w przyszłości.

Zapraszamy wszystkich, którym w europejskim domu zależy na atmosferze relacji sąsiedzkich, aby nie wracając selektywnie do przeszłości, zajęli się intensywniej budowaniem wspólnej przyszłości. Wszystkim nam potrzebne jest patrzenie w przyszłość, ku której chcemy zmierzać, nie zapominając ani nie pomniejszając historycznej prawdy we wszystkich jej aspektach. Temu zamiarowi z pewnością służą prace komisji podręcznikowej, opracowującej wspólny podręcznik polsko-niemieckiej historii. Wyrażamy nadzieję, że prace te zostaną wkrótce zakończone, a opracowanie stanie się dla młodego pokolenia w Niemczech i w Polsce źródłem wiedzy o naszej trudnej i obciążonej doświadczeniem przeszłości. Apelujemy również do ludzi mediów: dziennikarzy, pracowników radia i telewizji, aby sprostali swojej odpowiedzialności za klimat wzrastającego zaufania między Polakami a Niemcami.

Kształtowanie przyszłości

5. Należy stwierdzić, że jeśli nawet procesy pojednania w minionych dziesięcioleciach przyniosły dobre owoce, to jednak doświadczenia wojny i czasów późniejszych w relacjach naszych narodów wciąż są jeszcze żywe. W niektórych społecznych czy politycznych tendencjach ujawnia się również pokusa propagandowego wykorzystania raz już w historii zaistniałych zranień i pobudzania resentymentów wynikających z jednostronnych interpretacji historycznych. Kościół będzie nieustannie i zdecydowanie występował przeciw takiemu odejściu od prawdy historycznej. Zachęcamy do intensywnego dialogu, który zawsze łączy się z gotowością wysłuchania drugiej strony. Niemcy i Polacy powinni wspólnie kierować swoją uwagę ku ludziom, którzy wciąż jeszcze cierpią z powodu traumatycznych przeżyć związanych z wojną, okupacją, utratą ojcowizny i pogardą dla człowieka. Takie podejście do przeszłości i jej skutków nie zamyka przecież naszych narodów w więzieniu pamięci. Przeciwnie, „leczenie pamięci”, o którym często mówił papież Jan Paweł II, stwarza – psychologicznie, kulturowo i politycznie – przestrzeń, w której rodzące się pytania mogą być rozpatrywane z należytą rzeczowością. Wspomnienie nie przykuwa nas do przeszłości; ono czyni nas wolnymi dla przyszłości. Tej myśli poświęcony jest szereg inicjatyw, w które zaangażowani są wspólnie niemieccy i polscy katolicy. Przykładami są Centrum Dialogu i Modlitwy obok byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz, Dzieło Maksymiliana Kolbego i założona w 2007 roku Fundacja Maksymiliana Kolbego.

Świadectwo Kościoła

6. Pokój między narodami, oparty na sprawiedliwości i pojednaniu, nie jest nam dany raz na zawsze. Buduje się go bowiem dzień po dniu i może on rozkwitać tylko wtedy, gdy wszyscy uznamy swoją odpowiedzialność. Dar pokoju należy przeżywać osobiście w swych sercach jako głęboką wartość, aby w ten sposób szerzył się on w rodzinach, w szeregu form społecznych relacji i mógł w końcu ogarnąć całą wspólnotę państwową. Tylko w klimacie przebaczenia i pojednania, sprawiedliwości, miłości i prawdy może rozwijać się kultura pokoju służąca wspólnemu dobru.

Jako Kościół jesteśmy przekonani, że Bóg jest najgłębszym Źródłem pokoju. Ważne jest więc takie działanie ludzi, którzy z Ewangelii będą czerpać najgłębszą motywację do służby prawdziwemu pokojowi. Zapraszamy najpierw do modlitwy o pokój, a następnie do spotkań służących wzajemnemu poznawaniu się, szacunkowi i akceptacji. Zachęcamy młodzież do nauki języka sąsiadów oraz do poznawania ich kultury, mającej przecież wspólne, chrześcijańskie korzenie. Apelujemy o współpracę instytucji kościelnych w Polsce i w Niemczech, zachęcając do współdziałania w dziele ewangelizacji świata i podejmowania wyzwań humanitarnych pojawiających się w różnych stronach świata, szczególnie w sąsiadującej z Europą Afryce. Kościół w Niemczech i w Polsce posiada znaczny potencjał tkwiący w ludziach i środkach, dlatego nasze współdziałanie może przynosić bogate owoce. Doświadczenie przemocy i bezprawia, które wspominamy z okazji rozpoczęcia II wojny światowej, powinno nas w szczególny sposób wyczulić na wymagania związane z wolnością religijną, której w naszym świecie wielu chrześcijanom brakuje, oraz zwrócić uwagę na konieczność solidaryzowania się z tymi, których prawa ludzkie nie są respektowane. Ideał kultury pokoju, która zawsze musi być rozumiana jako kultura życia, skłania nas, jako Kościół, ostatecznie do tego, by angażować się na rzecz wspierania rodziny i ochrony ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci.

Jako ludzie pojednani, którzy stale idą drogą pojednania, chcemy dawać współczesnemu światu przykład nowej kultury pokoju, prawdy, sprawiedliwości i miłości.

7. Pojednanie między naszymi narodami jest darem, który możemy wnieść w dzieje zjednoczonej Europy. Pomimo pojawiających się niekiedy napięć i partykularnych nieporozumień, nieomijających rodziny narodów, warto pamiętać o fundamentalnym postępie dziejowym, wyrażającym się w integracji europejskiej. Nie wolno zaprzepaścić szansy budowania pokoju, jaką daje zjednoczenie narodów Europy. Zwracamy się do wszystkich, aby przez modlitwę i działanie nie ustawali w wysiłkach budowania europejskiej jedności. Tylko w ten sposób będziemy mogli nadal cieszyć się pokojem.

Nadzieję na ostateczne pojednanie naszych narodów w ramach wspólnoty europejskiej pokładamy w Bogu, który w Jezusie Chrystusie obdarował nas pokojem. Zechciejmy odpowiedzieć na ten dar, stając się ludźmi przynoszącymi pokój. Bądźmy świadkami Księcia Pokoju!

Niech naszej wspólnej drodze towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju, której zawierzamy losy Niemców i Polaków, losy Europy i świata.

Warszawa, Bonn, 25 sierpnia 2009 r.

† Józef Michalik
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

† Robert Zollitsch
Przewodniczący
Niemieckiej Konferencji Biskupów

† Wiktor Skworc
Przewodniczący Zespołu
ds. Kontaktów z Konferencją
Episkopatu Niemiec

† Ludwig Schick
Przewodniczący Zespołu
ds. Kontaktów z Konferencją
Episkopatu Polski

Erklärung aus Anlass des 70. Jahrestages
des Beginns des Zweiten Weltkriegs am 1. September 1939

(1) Vor 70 Jahren, am 1. September 1939, eröffnete die Deutsche Wehrmacht ihren Angriff auf Polen. So begann der Zweite Weltkrieg. Viele, die den Krieg miterlebt haben, werden am bevorstehenden Gedenktag von schmerzhaften Erinnerungen heimgesucht werden: Erinnerungen an Gewalt, Rechtlosigkeit und Ohnmacht, Erinnerungen an den Verlust von Angehörigen und Freunden oder den Verlust der Heimat. Einmal mehr werden wir an diesem Tag gewahr, wie tief sich die Erlebnisse des Weltkrieges den Menschen und den Völkern eingebrannt haben. Manche Verletzung an Geist und Seele ist bis heute nicht geheilt.

Die Erinnerung an den Krieg erfolgt in unserer Zeit unter neuen Voraussetzungen. Die Generation, die den Zweiten Weltkrieg erlebt hat, vergeht, und mit ihr die Augenzeugen. Auch tritt die Generation jener ab, die den Mut besaßen, Worte der Reue und der Vergebung auszusprechen und ein neues Kapitel in der Geschichte unserer Völker aufzuschlagen. In dieser Lage kommt es darauf an, dass die Nachkriegsgenerationen ein angemessenes Verständnis des Weltkrieges gewinnen und bewahren. Redlichkeit in der Auseinandersetzung mit den Schrecken der Vergangenheit gehört ebenso dazu wie der Verzicht auf Stereotypen, die wirkliches Verstehen behindern und das mühsam gewachsene Vertrauen zwischen Polen und Deutschen untergraben können. Nicht weniger als früher brauchen wir eine lebendige Sorge um den Frieden und um die Heranbildung von Menschen, die gefeit sind gegen den Hass auf andere und fähig zum gemeinsamen Aufbau einer menschenwürdigen Ordnung.

Wir wissen: Der Frieden hängt auch von jedem Einzelnen ab: von unserem Willen, unserer Haltung, von unserem Wort und unserer Geste, von der Fähigkeit zum Bekennen von Schuld und zum Verzeihen – und schließlich auch davon, dass wir in die Zukunft zu blicken vermögen, um der Vergangenheit nicht unentrinnbar verhaftet zu bleiben.

Erinnerung und Gedenken

(2) Jeder Krieg ist letztendlich „eine Katastrophe für jeden authentischen Humanismus“ und eine „Niederlage der Menschheit“ (Papst Johannes Paul II., Botschaft zum XXII. Weltfriedenstag 1999; Ansprache an das diplomatische Corps am 13.01.2003). Für den Zweiten Weltkrieg gilt dies in einer radikal zugespitzten Weise. Er war kein Krieg wie viele andere. Das nationalsozialistische Deutschland entfesselte in Europa einen Krieg, in dem die fundamentalen Menschenrechte offen verneint und alle moralischen Prinzipien über Bord geworfen wurden. Im Osten Europas zielte der Krieg auf Vernichtung und Versklavung. Besonders die polnischen Führungsschichten – Intellektuelle, Wissenschaftler und Klerus – waren betroffen von einer Ausrottungspolitik, die eine Knechtschaft des ganzen Volkes zum Ziel hatte.

Wir gedenken heute der Millionen von Opfern des Krieges und ebenso all jener, die aus rassenideologischen Gründen oder aufgrund ihrer Herkunft oder ihres Glaubens verfolgt und ermordet wurden: der europäischen Juden, die dem Menschheitsverbrechen des Holocaust zum Opfer fielen, der Sinti und Roma, der geistig Behinderten und der Eliten in Mittel- und Osteuropa. Wir dürfen auch diejenigen nicht vergessen, die unter Gefährdung oder Aufopferung ihres Lebens aktiv Widerstand geleistet haben gegen die Unmenschlichkeit der Zeit. Manche von ihnen verehrt die Kirche als Märtyrer. Unsere Erinnerung geht über in das Gebet für die Opfer und um den Frieden: „Nie wieder die einen gegen die anderen, nie wieder! […] nie wieder Krieg!” (Papst Paul VI., Rede vor der UN-Vollversammlung am 4.10.1965).

(3) Nach dem Ende des Zweiten Weltkrieges traf unsere beiden Länder ein unterschiedliches Los. Polen geriet im Zuge der Entscheidung der Siegermächte in die Einflusszone der Sowjetunion, was von der polnischen Gesellschaft als neue Besatzung aufgefasst wurde – mit neuem Leid, neuen Opfern, Vertreibungen und Umsiedlungen. Bis zum Beginn der 1990er Jahre folgte ein Leben in einem System der Unfreiheit und der Isolation. Die wirtschaftliche Entwicklung wurde behindert und der Zugang zu neuen Technologien war eingeschränkt. Auch das Glück der Deutschen war sehr unterschiedlich verteilt. Während im Westen schon bald nach 1945 ein freiheitliches Gemeinwesen aufgebaut werden konnte, mussten sich die Ostdeutschen mit sowjetischer Oberhoheit und dem kommunistischen Gesellschaftssystem abfinden. Das herrschende System in Polen errichtete eine amtliche Freundschaft mit den Ostdeutschen und entfachte zugleich den Hass gegen die Bundesrepublik Deutschland, der „Revisionismus“ unterstellt wurde, und gegen die mit ihr verbündeten USA, die man des „Imperialismus“ bezichtigte.
Zu den großen Verlierern des Hitlerschen Angriffskrieges gehören auch jene Menschen, die ihr Heim und Erbe verloren haben. Zuerst waren es Polen, die nicht nur Opfer des Krieges wurden, sondern auch von Zwangsdeportationen durch die Armeen Hitlers und Stalins. Als Ergebnis der expansiven sowjetischen Neuordnungspläne für den mittel-osteuropäischen Raum und von Entscheidungen der Siegermächte erlitten am Ende des Krieges und in der Folgezeit dann viele Deutsche das Schicksal von Flucht und Vertreibung.

Wir rufen in diesem Zusammenhang das Gemeinsame Wort der Polnischen und der Deutschen Bischofskonferenz vom Dezember 1995 in Erinnerung: „Nur die Wahrheit kann uns frei machen, die Wahrheit, die nichts hinzufügt und nichts weglässt, die nichts verschweigt und nichts aufrechnet (vgl. Joh 8,32). In Anbetracht des verbrecherischen Angriffskriegs des nationalsozialistischen Deutschland, des tausendfachen Unrechts, das in der Folge den Menschen in Polen durch Deutsche zugefügt wurde, und des Unrechts, das vielen Deutschen durch Vertreibung und Verlust der Heimat angetan wurde, wiederholten wir in diesem Geiste gemeinsam die Worte von 1965: Wir vergeben und bitten um Vergebung.“

Die deutschen und die polnischen Bischöfe verurteilen gemeinsam das Verbrechen des Krieges; einig sind wir uns auch in der Verurteilung der Vertreibungen. Dabei verkennen wir niemals den inneren Zusammenhang und die Abfolge der Geschehnisse.

(4) Mit Dankbarkeit erinnern wir uns heute all jener, die trotz oder gerade wegen ihrer furchtbaren Erfahrungen seit 1945 für die Versöhnung unserer Völker sowie zwischen allen Nationen Europas gearbeitet haben.

Besonders denken wir hier an die wegweisende Geste der polnischen Bischöfe, die 1965 in den Bänken des zu Ende gehenden Konzils als erste ihren deutschen Mitbrüdern die Hand der Versöhnung entgegengestreckt haben. Die Antwort der deutschen Bischöfe zeugte von ihrer Offenheit für das Geschenk dieses Neuanfangs. Mit Dankbarkeit erinnern wir uns auch der vielfältigen anderen Initiativen für Frieden und Versöhnung, die von Christen, aber auch von anderen Gruppen in der polnischen wie der deutschen Gesellschaft ausgingen oder im Bereich der Politik entwickelt wurden.

Es braucht nicht verschwiegen zu werden: Der Weg der Verständigung und der Zusammenarbeit, den die Kirche in unseren beiden Ländern seither gegangen ist, war manches Mal schwierig und nicht frei von Missverständnissen und Belastungen. Wir haben jedoch gelernt, dass Geduld, Behutsamkeit, Wahrhaftigkeit und guter Wille unverzichtbare Wegbegleiter beim Aufbau des Gemeinwohls sind.

Mit großer Dankbarkeit rufen wir die organisierten und die spontanen Hilfsaktionen von Seiten der deutschen Katholiken und der deutschen Gesellschaft für die Menschen in Polen in Erinnerung, die sich im Zuge des auseinanderbrechenden kommunistischen Wirtschaftssystems im Jahre 1980 am Abgrund einer humanitären Katastrophe befanden. Damals sind feste Bande der Solidarität und der Freundschaft zwischen Familien, Pfarreien und Gemeinden entstanden. Ein echter Prozess der Annäherung, des Sich-Kennenlernens und der gegenseitigen Annahme ist in Gang gekommen. Dieses enorme Kapital an sozialen Beziehungen muss auch in Zukunft sorgsam gepflegt werden.

Alle, denen eine Atmosphäre gutnachbarlicher Beziehungen im europäischen Haus ein Anliegen ist, laden wir ein, sich intensiv am Aufbau der gemeinsamen Zukunft zu beteiligen und nicht selektiv in die Vergangenheit zurückzukehren. Gemeinsam müssen wir in die Zukunft blicken, auf die wir zugehen möchten, ohne die geschichtliche Wahrheit in all ihren Aspekten zu vergessen noch zu gering zu achten. Dieser Absicht dient auch die Arbeit der neuen Schulbuchkommission, die ein gemeinsames deutsch-polnisches Geschichtsbuch ausarbeitet. Wir hegen die Hoffnung, dass diese Arbeiten in Kürze abgeschlossen werden und das neue Schulbuch für die jungen Generationen in Deutschland und in Polen eine Quelle des Wissens über unsere schwierige und belastete Vergangenheit wird. Wir rufen auch die Vertreter der Medien, die Mitarbeiter von Radio und Fernsehen auf, ihrer Verantwortung für das Klima wachsenden Vertrauens zwischen Polen und Deutschen gerecht zu werden.

Die Zukunft gestalten

(5) Wir sind uns bewusst: Auch wenn die Prozesse der Versöhnung in den vergangenen Jahrzehnten gute Früchte getragen haben, so sind die Erfahrungen des Krieges und der Folgezeit in den Beziehungen unserer Völker nach wie vor lebendig. Auch besteht bei manchen gesellschaftlichen oder politischen Kräften die Versuchung, die in der Geschichte geschlagenen Verletzungen propagandistisch auszubeuten und, gestützt auf einseitige geschichtliche Interpretationen, Ressentiments zu schüren. Die Kirche wird solcher mangelnden Wahrhaftigkeit im Umgang mit der Geschichte auch weiterhin entschieden entgegentreten. Stattdessen ermutigen wir zum intensiven Dialog, der immer auch die Bereitschaft einschließt, den anderen aufmerksam zuzuhören. Gemeinsam sollen Deutsche und Polen ihre besondere Aufmerksamkeit denen schenken, die nach wie vor unter den traumatischen Erlebnissen von Menschenverachtung, Krieg, Okkupation und Verlust der Heimat leiden. Ein solcher Umgang mit der Geschichte und ihren weiterwirkenden Folgen sperrt unsere Völker gerade nicht im Gefängnis ihrer Erinnerungen ein. Im Gegenteil: Die „Heilung der Erinnerungen“, von der Papst Johannes Paul II. immer wieder gesprochen hat, schafft – psychologisch, kulturell und politisch – den Raum, in dem die politischen Fragen des Alltags mit der gebotenen Sachlichkeit behandelt werden können. Erinnerung kettet uns nicht an die Vergangenheit; sie macht uns frei für die Zukunft. Diesem Gedanken ist auch eine Reihe von Initiativen verpflichtet, in denen deutsche und polnische Katholiken gemeinsam tätig sind. Als Beispiele verweisen wir auf das „Zentrum für Dialog und Gebet“ am Rande des ehemaligen Konzentrationslagers Auschwitz, das „Maximilian-Kolbe-Werk“ und die 2007 gegründete „Maximilian-Kolbe-Stiftung“.

Das Zeugnis der Kirche

(6) Der Friede zwischen den Nationen, der auf Gerechtigkeit und Versöhnung beruht, ist uns nicht ein für allemal gegeben. Tag für Tag muss am Frieden gebaut werden, und das Werk kann nur gelingen, wenn wir alle unsere Verantwortung wahrnehmen: Die Menschen müssen den Frieden persönlich als tiefgehenden Wert erleben, damit er sich in den Familien, in den gesellschaftlichen Zusammenhängen und schließlich auch im staatlichen Gemeinwesen verbreiten kann. Im Klima des Verzeihens und der Versöhnung, im Klima von Gerechtigkeit, Liebe und  Wahrheit kann sich eine Kultur des Friedens entwickeln, die dem Gemeinwohl dient.

Als Kirche bezeugen wir, dass Gott die tiefste Quelle des Friedens ist. Deshalb ist das Handeln von Menschen, die aus dem Evangelium ihre tiefe Motivation zum Dienst an einem gerechten Frieden gewinnen, von so großer Bedeutung. Wir laden zum Gebet um den Frieden ein und zu Begegnungen, die dem Kennenlernen, dem Respekt und gegenseitiger Annahme dienen. Wir ermutigen die Jugend, die Sprache der Nachbarn zu lernen und sich mit deren Kultur zu befassen, in der auch die gemeinsamen christlichen Wurzeln zum Ausdruck kommen. Wir rufen zu einer verstärkten Zusammenarbeit zwischen den kirchlichen Institutionen in Polen und in Deutschland auf, um gemeinsam für die Evangelisation der Welt zu wirken und den humanitären Herausforderungen zu begegnen, die sich in vielen Teilen der Welt, besonders im europäischen Nachbarkontinent Afrika stellen. Die Kirche in Deutschland und in Polen verfügt über ein beachtliches Potential an Menschen und Mitteln, sodass unser gemeinsames Handeln reiche Frucht tragen kann. Die Erfahrung von Gewalt und Unrecht, an die wir aus Anlass des Beginns des Zweiten Weltkriegs erinnern, sollte uns in besonderer Weise auch sensibel machen für die Forderungen der Religionsfreiheit, die in unserer Welt auch viele Christen vermissen und für die Notwendigkeit, mit allen solidarisch zu sein, deren Menschenrechte nicht respektiert werden. Das Leitbild einer Kultur des Friedens, die immer auch als Kultur des Lebens gedacht werden muss, hält uns als Kirche schließlich dazu an, uns für die Förderung der Familie zu engagieren und den Schutz des menschlichen Lebens von der Empfängnis bis zum natürlichen Tod einzufordern.

Als versöhnte Menschen, die ständig auf dem Weg der Versöhnung fortschreiten, wollen wir der Welt auf diese Weise Zeugnis geben von einer neuen Kultur des Friedens, der Wahrheit, der Gerechtigkeit und der Liebe.

(7) Die Versöhnung zwischen unseren Nationen ist ein Geschenk, das wir in das Werden des vereinten Europas einbringen. Auch wenn hier und da Spannungen und Missverständnisse diese Völkerfamilie nicht verschonen, dürfen wir nicht den fundamentalen Fortschritt der Geschichte vergessen, der durch die europäische Integration erreicht wurde. Die Chance eines Friedens, die der Vereinigung der europäischen Völker entspringt, darf nicht verpasst werden. Wir wenden uns an alle, nicht darin nachzulassen, im Beten und Handeln an der europäischen Einheit mitzuwirken. Nur so werden wir uns weiterhin am Frieden erfreuen können.

Unsere Hoffnung auf eine letztliche Versöhnung unserer Völker im Rahmen der europäischen Gemeinschaft liegt in Gott, der uns in Jesus Christus den Frieden geschenkt hat. Wir wollen auf dieses Geschenk antworten, indem wir Friedensbringer werden. Seien wir Zeugen des Friedensfürsten!

Auf unserem gemeinsamen Weg begleitet uns Maria, die Königin des Friedens, der wir das Los der Deutschen und Polen, das Los Europas und der Welt anvertrauen.

Bonn / Warschau, den 25. August 2009

Erzbischof Dr. Robert Zollitsch                          Erzbischof Józef Michalik
Vorsitzender der Deutschen                          Vorsitzender der Polnischen
Bischofskonferenz                                        Bischofskonferenz

Die Erklärung wird mitunterzeichnet von den Vorsitzenden der Kontaktgruppe der Polnischen und der Deutschen Bischofskonferenz, Bischof Wiktor Skworc und Erzbischof Dr. Ludwig Schick.


KONSTYTUCJA

RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJTekst uchwalony w dniu 2 kwietnia 1997 r.

przez Zgromadzenie NarodoweRozdział I

RZECZPOSPOLITA(…)Art. 3.Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym.(…)Art. 5.Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium, (…) strzeże dziedzictwa narodowego (…)

Rozdział II

WOLNOŚCI, PRAWA I OBOWIĄZKI CZŁOWIEKA I OBYWATELA

OBOWIĄZKI

Art. 82.

Obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej oraz troska o dobro wspólne.

THE CONSTITUTION OF THE REPUBLIC OF POLAND2 April 1997

Chapter I
THE REPUBLIC

(…)

Article 3The Republic of Poland shall be a unitary State.

(…)

Article 5

The Republic of Poland shall safeguard the independence and integrity of its territory (…)  safeguard the national heritage (…)

Chapter II

THE FREEDOMS, RIGHTS AND OBLIGATIONS OF PERSONS AND CITIZENS

OBLIGATIONS

Article 82

Loyalty to the Republic of Poland, as well as concern for the common good, shall be the duty of every Polish citizen.

VERFASSUNG DER REPUBLIK POLENverabschiedet von der National
versammlung am 2. April 1997Kapitel I
DIE REPUBLIK(…)Artikel 3Die Republik Polen ist ein einheitlicher Staat.(…)Artikel 5Die Republik Polen schützt die Unabhängigkeit und Integrität ihres Territoriums,  (…) schützt das nationale Erbe (…)

Kapitel II

FREIHEITEN, RECHTE UND PFLICHTEN DES MENSCHEN UND DES STAATSBÜRGERS ALLGEMEINE GRUNDSÄTZE

PFLICHTEN

Artikel 82

Die Pflicht jedes polnischen Staatsbürgers ist die Treue zur Republik Polen und die Sorge um das gemeinsame Wohl.

Felieton

22. lutego 2008r.Przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej definiuje Rozdział XVII Kodeksu Karnego.Art. 127. k. k. głosi, co następuje:§ 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.

§ 2. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3.W dniu secesji Kosowa 17. lutego 2008 r. z Telewizji Polskiej TVP INFO (dawniej TVP 3) wielokrotnie popłynęło ostrzeżenie dla Polaków. Red. Dominika Ćosić, korespondentka tygodnika „Wprost” z Brukseli, była obserwatorka OBWE na Bałkanach, tak skomentowała rozpacz Serbów po utracie kolebki ich państwowości na rzecz ludności napływowej:”…gdyby Śląsk oderwał się od Polski  z powodu dążeń mniejszości niemieckiej

podejrzewam, że Polacy również nie byliby szczęśliwi…”. powiedziała red. Ćosić.Czym dla Serbów Kosowo,  tym dla Polaków Wielkopolska i Śląsk. Za ostrzeżenie – choć nie za żałosną jego formę – należy podziękować.  Red. Ćosić są zapewne nieobce plany Brukseli względem Słowian. Co na to polskie władze – prezydent, premier i parlamentarzyści? Jakie działania podejmują odpowiednie służby, aby zapobiec  zbrodni przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej z Art. 127. Kodeksu karnego polegającej na sygnalizowanych przez red. Ćosić przygotowaniach do oderwania części obszaru Rzeczypospolitej Polskiej?Wielu osobom wypowiadającym się na temat rewindykacji terytorialnych myli się nie tylko większość z mniejszością, ale i własność z łupem. Ziemia należy się temu narodowi, który z niej wyrósł a nie napływowym kolonistom, którym drogę torowały zbrodnie, czystki etniczne i oszukańcze traktaty. Swojej własności coraz dobitniej domagają się rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej, Australii i Syberii, naród kurdyjski, szkocki i wiele innych. Dlaczego dla równowagi nie powstaje słowiańskie państwo serbołużyckie? Przecież 30 stycznia 1018r. cesarz Niemiec Henryk II Święty w traktacie pokojowym w Budziszynie potwierdził, że najdalej wysuniętym  na zachód obszarem Państwa Polskiego są położone na zachód od Śląska terytoria Słowian Zachodnich: Milsko  (dzisiaj Górne Łużyce, czyli Hornja Łužica, Górna Łužyca, Lusatia Superior, Oberlausitz) i Łużyce Dolne  (Dolna Łužyca, Delnja Łužica, Lusatia Inferior, Niederlausitz). Skoro Unia Europejska planuje utrzymywać mieszkańców Kosowa, równie dobrze może rozwiązać problemy bezrobocia i braku perspektyw na Łużycach, triumfalnie tworząc i biorąc na swoje utrzymanie nowe Państwo Serbołużyckie. Dla ochrony przed germanizacją Polska mogłaby tam wysłać policjantów i niektórych prawników. Nadszedł ostatni moment na zachowanie przy życiu Serbów Łużyckich – naszych pasierbów, od pierwotnego znaczenia słowa pasierb – współplemieniec, ten, który ssał mleko tej samej matki. Zostało ich kilkadziesiąt tysięcy. Czego nie udało się osiągnąć Hitlerowi i Honeckerowi, właśnie odbywa się w ramach miłującej mniejszości Unii Europejskiej – zamyka się księga życia Słowian pomiędzy Łabą i Soławą a Odrą.

Wobec tak drastycznych wydarzeń stanowiących widoczny znak skutków utraty suwerenności warto przytoczyć kolejne artykuły kodeksu karnego.

Art. 129. k. k. głosi, co następuje: Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.

Najbardziej zbrodnicze i zagrożone najwyższą karą działanie na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej to nic innego, jak wspomniane wyżej podejmowanie w porozumieniu z innymi osobami działalności zmierzającej bezpośrednio do pozbawienia niepodległości lub zmiany przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej.

Działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, kto występuje przeciwko postanowieniom Konstytucji uchwalonej w dniu 2 kwietnia 1997 r.  przez Zgromadzenie Narodowe, zawartym w Art. 3. – Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym, w Art. 5. – Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium, (…) strzeże dziedzictwa narodowego (…) oraz w Art. 82. – Obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej oraz troska o dobro wspólne.

Obowiązek ten wypełniają dziesiątki milionów Polaków żyjących w kraju i na obczyźnie. Nawet jeśli mają podwójne obywatelstwo, na wiele sposobów wypełniają obowiązek wierności Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, nie wszyscy. Są i tacy, którzy z powodów sobie znanych, a dla wszystkich oczywistych, łamią nie tylko nasze prawa zawarte w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, ale i bezkarnie dopuszczają się przestępstw ściśle zdefiniowanych przez obowiązujący Kodeks Karny.

Defamacja Narodu Polskiego jest przestępstwem, a organy Państwa Polskiego mają obowiązek niedopuszczenia do popełnienia czynu zabronionego niezależnie od tego czy mają do czynienia z obywatelem polskim, obcym, czy też z osobą o obywatelstwie podwójnym. Gdy organy państwa od działania się powstrzymują, odpowiadają za przestępstwo w formie pomocnictwa.

Art. 132a k. k. głosi, co następuje:

Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3, zaś Art. 133. – Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Do form popełnienia przestępstwa Kodeks Karny zalicza pomocnictwo. Zgodnie z Art. 18. odpowiada za pomocnictwo także ten, kto wbrew prawnemu, szczególnemu obowiązkowi niedopuszczenia do popełnienia czynu zabronionego swoim zaniechaniem ułatwia innej osobie jego popełnienie.

Im większa władza, tym większa odpowiedzialność za zdradę ojczyzny.

dr Zbigniew Hałat


VANITY FAIR:  Die deutsche Regierung ist mit den Kaczynskis sehr milde umgegangen. Ignoriert Merkel die Krawallrhetorik aus Polen zu sehr?

ALEKSANDER KWASNIEWSKI: Frau Merkel als ehemalige DDR-Bürgerin versteht die Situation hier sehr gut, glaube ich. Sie kennt das Bedürfnis der Menschen nach Sicherheit, das in den Wunsch nach starken Machthabern umschlagen kann. Aber so wie ich meinen Landsleuten rate, Frau Steinbach nicht als repräsentativ für Deutschland zu sehen, so sollten die Deutschen besonnen auf die Kaczynskis reagieren. Aber wenn die Kaczynskis die nächste Wahl gewinnen und diese Politik fortsetzen, sollte Berlin seine Zurückhaltung überdenken. Dann muss man anders auf diese Angriffe reagieren.

cały tekst: Aleksander Kwasniewski: Einer gegen zwei – Agenda – VANITY FAIR ONLINE

porównaj:Schlesische Wochenblatt
(Tygodnik Śląski Gazeta Niemców w Rzeczpospolitej Polskiej)

porównaj:Der Bund der Vertriebenen

porównaj:Deutschlandtreffen 2007

porównaj:

Nasza Polska NR 28 (611) 10.07.2007
Nie chowajmy głowy w piasek

Z senator DOROTĄ ARCISZEWSKĄ-MIELEWCZYK (PiS), prezes Powiernictwa Polskiego – rozmawia Roman Motoła

Bundesministerium des Innern, 11014 Berlin
Am 18. August 2007 findet um 12:00 Uhr der zentrale Festakt des Bundes der Vertriebenen
zum Tag der Heimat 2007 im Internationalen Congress Centrum in Berlin statt.
BETREFF Beflaggung der Dienstgebäude des Bundes
HIER Tag der Heimat 2007

NACHBARSCHAFTSSTREIT
Polnische Politiker greifen EU-Parlamentspräsidenten an
Aus Brüssel Severin Weiland

Der deutsch-polnische Streit eskaliert weiter:
Weil Europaparlaments-Präsident Pöttering auf dem „Tag der Heimat” sprechen wird,
protestieren polnisch-nationale EU-Politiker.

Spiegel Online


porównaj:W lipcu 2007r. w oczach Niemców Polacy są podludźmi homo europaeicus: geht aufrecht! Das Motto des CSD Köln/ColognePride

W lipcu 2007r. w oczach Niemców Polacy są podludźmi homo europaeicus: geht aufrecht! Das Motto des CSD Köln/ColognePride


porównaj:FAKT – Schwerpunkt, 20. September 2004
Udo Voigt, NPD-Bundesvorsitzender:
„Über die deutsche Frage muss noch geredet werden. Breslau, Danzig, Königsberg und Stettin sind deutsche Städte wie Berlin. Wir müssen zusammenstehen und wenn wir es schaffen, das nationale Lager zu einigen, werden wir es schaffen, das deutsche Volk zu einigen. Und dann werden wir die Verräter hinwegfegen.”

 ARD Politikmagazin REPORT MAINZ, 10. Dezember 2007
Ein Interview mit dem NPD-Vorsitzenden Udo Voigt:
„Pommern, Westpreußen, Ostpreußen, Schlesien, ob das Königsberg ist, ob das Danzig ist, ob das Breslau sind, das sind alles deutsche Städte für uns (…) auf die wir natürlich Anspruch erheben“

The Telegraph, January 25, 2008

Daniel Hannan
Despotism in the European Parliament

„The whole business is outrageous. I am almost tempted to compare it to the Nazi Ermächtigungsgesetz – the Enabling Act of 1933 which allowed Hitler to override parliament and the constitution. But I won’t because a) it would be disproportionate and b) it would be terrifically rude to Hans-Gert, who lost his father in the war and who, for all that he is behaving appallingly on this occasion, is a decent man and a democrat. Which is why I am so disappointed in him. He, of all people, should be alive to the dangers of assuming discretionary powers in order to bulldozer the law.”


Źródło oryginalnego artykułu

3 komentarze do “Drang nach Osten

  1. Pingback: Boski Programista upomina błądzących historyków | Słowianie - Wiara Przyrodzona

  2. Pingback: Boski Programista upomina błądzących historyków | indianchinook

  3. Pingback: Słowianie – Wiara Przyrodzona | Justice4Poland

Dodaj komentarz