Konopielka, Rosomoch i Mąż – mitologia Słowian

Konopielka


Różne są podania kącin o strażniczce konopnych łanów i jej pochodzeniu. W niektórych bowiem ziemicach pokazuje się ona jako piękna dziewica o białych włosach i jasnej skórze, gdzie indziej zaś przyjmuje postać okrutnego szczeciniastego zwierza z kłami, który rozszarpuje swoje ofiary. Jedną z tych postaci nazywają żercy kącin zachodu z Lężna, Winety i Caroduny Konopielką, drugą zaś kudiesnicy kącin wschodu z Glenia, Rosi, Świtaża i Wębłotonia w ziemicy Wędów-Błoniów (zwanych też Wędobłotoniami lub Webłoniami), przezywają Rosomochem.

Wbrew niektórym sądom, zwłaszcza o Konopielce, nie jest ona żadną zmarłą dziewczyną, której duch błąka się w konopnych zagonach, nie jest też boginką podobną do przypołudnicy, południcy czy brzegini. Nie pochodzi też wcale z żadnych nowych związków między bogami, lub bogami i ludźmi, zawartych w okresie Nowej Koliby, czyli po Wojnie o Taje i Siedmiu Krukach. Jej rodowód jest równie stary co Gółki-Zazuli córy Gogołady, Stwolinów Dziwienia, Golemów Obiły, czy Stawra i Gawry oraz Siedmiu Czarnych Psów Reży.

Konopielka narodziła się ze związku Obiły i Rgiełca, którzy w czasach początków Zerywan na Ziemi, spotykali się często i próbowali spłodzić liczne potomstwo. Zamiarowali objąć przy pomocy swego przychówku liczne uprawy, ale tak naprawdę zbyt mało mieli ze sobą wspólnego, by to się stało możliwe. Z ich licznych przygód w różnych zakątkach Weli i Ziemi narodziła się tylko Konopielka-Rosomoch, Wężoryg i Sitowił.


Źródło artykułu



Kopia-MarichuanaZ tych trojga jeno o Konopielce-Rosomochu wiele się mówi. A to dlatego, że najbardziej się daje ludom słowiańskim we znaki. Sitowił – strażnik sitowia, ma bardzo łagodne usposobienie, Wężoryg zaś poszedł podobno któregoś ranka na dalekie Wostoczne Pola, w krainy pradawnych Skołotów, a stamtąd jeszcze dalej na wschód i południe, i już nie powrócił. O Wężorygu niewiele zatem prawią baje Skołotów, Serbomazów, Hakościrów Stepowych, Harów Pustynnych czy Karakałpatów (potomków Horoszy znad Oralu i Bałchaszu), za to znacznie więcej mówią o nim podania Turkutów i Kitajów-Kutajów (Chińczyków), bowiem jest on groźnym strażnikiem pól Zboża Wodnego, czyli rgiełcu.

Konopielka-Rosomoch jest jako poronne dziecko Młodych Bogów inogiem, ale inogiem niezwykłym – dwubytem. Niewiele jest przykładów we wszych podaniach całej Ziemi takich właśnie postaci. Przeważnie mamy bowiem do czynienia ze zduszami, którzy bywają dwudusznikami, i przez to przybierają dwie postacie. Tak na przykład Płanetnicy-Zduszowie, żyją jako zwykli ludzie, a kiedy odezwie się ich druga dusza, zamieszkująca w tym samym ciele, zmieniają postać. Dokładnie tak samo jest z Wąpirzami, Ąpijami czy Wilkołakami i niektórymi Zwierzoludami. Dwubyt zasię jedną ma duszę, stale tę samą, w wypadku inoga nieśmiertelną, lecz dwie różne postacie.

Dlaczego zatem Konopielka ma różne oblicza, i dlaczego jedno pokazuje jednym, a drugie zawdy jeno drugim. Początkowo tak nie było i widywano ją w konopnych łanach, jako śliczną płowowłosą dziewczynę, która tym tylko się różniła od innych, że miała rogi. Lubiła też zwabiać młodych chłopców pieśnią i odurzać ich dymami z konopnych kwiatów i wonnych liści. Potem kochała się z nimi, aż opuszczała ich przytomność. Nie stroniła też od dziewek, które kończyły tak samo w jej objęciach. Dlatego to utarło się starodawne powiedzenie: „Wyglądasz jakbyś z konopi wypadł”.

Dawno temu, w czasach gdy Zerywanie wciąż jeszcze przebywali w Starej Kolibie, żyło dwóch braci, Wudnar (Widnur) i Mąż (Maż) z rodu Wędów Webłoniów. Obaj byli z tej samej matki, ale różnych mieli ojców.

Jednakże mudrowie-żegłowie z Kapiszt Południa przynależący do plemienia Cakonów i Mynżan oraz sprawujący wiarę przyrody pośród innych Słowian Wyspowych powiadają, że braci było trzech, tyle, że ten trzeci o imieniu Serpęto nigdy z nimi do boju nie stawał, był wobec obydwu nieufny, a jako słabszy traktowany był przez nich z pobłażliwością. Kazują też owi mudrowie, że wszyscy trzej bracia z jednej byli matki, ale nie była nią wcale Węda z Ludu Wędów, ani żadna inna wędyjka, lecz mazonka Łagodna-Lęda, nazywana także Łabędą – córka władcy wędyjsko-istyjskiego, a ojcem wszystkich trzech synów był według nich sam Chors. Ponadto wskazują oni, że Widnur znany też był powszechnie pod innym imieniem, jako że był mężem niesłychanie mądrym i sprawiedliwym, zwano go zatem Radomudrą. Według nich cała rzecz zdarzyła się też nie pośród Webłoniów a właśnie pomiędzy Cakonami na wyspie Skrycie, a Radomudra stał się założycielem wielu grodów i nowych plemion, ale przede wszystkim był założycielem ich gromady mudrów-żegłów.

Z kolei czarownicy burscy z Czarnej Wyspy i nuruscy z Caroduny powiadają, że Wudnar-Widnur I i Mąż-Maż I byli zupełnie kim innym niż Widnur II Radomudra oraz Mąż II Mążynos i ich trzeci brat Serpęto, którzy pochodzili od Łabędy-Łagody-Lądy i boga o postaci Świętego Byka.

Jak by nie było Wudnar, czy też Widnur-Radomudra był dzielnym wojem, który ulubił sobie wsze wody i wodne łowy, a Mąż wciąż go próbował we wszystkim doścignąć. W różne stawali zawody, a Wudnar nigdy nie przywiązywał do wyniku boju wagi. Mąż gryzł się za to każdą porażką.

Jednego razu stanęli obok siebie na dwóch równych zagonach konopi, które mieli zżąć, oprawić, a ze sznura wykonać motki. Następnie każdy miał swój motek ubarwić i wypleść dywany z całej nici. Kto wyplecie dywan dłuższy, bardziej wielomastny, wzorzysty, wielowątkowy i bardziej wymowny, ten zwycięży i otrzyma urobek z obu zagonów. Same dywany miały przypaść Konopielce jako dar rodu Webłoniów dla niej i Bogów Źrzebu. Urobek nie był tyle ważny w tym wszystkim, co mir jaki zwycięzca osiągał pośród ludzi z Koliby.

Zwyciężył Widnur, a Mąż tak był zraniony i zły, że oba zagony i oba dywany spalił, a potem złorzeczył Mokoszy i oskarżał Mąda-Mikułę o sprzyjanie Widnurowi. Bogowie Źrzebu byli bardzo o to na niego zagniewani, ale najbardziej wściekła się Konopielka. To wtedy jej dwubyt ukazał się oczom ludzkim w całej potędze. Piękna dziewczyna przybrała nagle postać potwora o czterech kłach i szczeciniastej grzywie – Rosomocha. Potwór rzucił się na Męża, a ten walczył z nim długo, póki mu oręża stało, lecz kiedy złamał ostatni miecz, ratował się ucieczką. Wtedy to wypadł z konopi z szaleństwem i przerażeniem w oczach, zbroczony posoką i oszołomiony do bezprzytomności – od tego powstało inne znane porzekadło tyczące się oszołomów: „Wyskoczył jak Mąż z konopi” – czyli bez przygotowania, bez myśli.

Od tej chwili Rosomoch obrócił się przeciw wszystkim, którzy wchodzili w zagony konopne. Ział przeciw nim trującym oparem, kąsał, tłukł piłowatym ogoniskiem. Każdego kogo dopadł rozszarpywał kłami i pożerał.

Rosomoch dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku ścigał zaciekle Męża, aż go zagonił na Szare Bagna, ale nie zdołał go dopaść. Mokosz, żeby dotkliwiej ukarać woja postanowiła, że Rosomoch nie spocznie, lecz będzie ścigał Męża aż do jego śmierci, a gdy ten tylko się zbliży do konopnych zagonów będzie przez Rosomocha pokonany, pojmany i pożarty. Klątwa została rzucona nie tylko na niego samego, ale w razie gdyby się go nie udało Rosomochowi pokonać, rozciągnięta także na wszystkich jego potomków, aż do końca świata. Mieli się oni już wiecznie bać Rosomocha i być narażeni na rozszarpanie, za każdym razem, kiedy poważą się wejść w konopie.

Mąż, nie uląkł się klątwy bogów, nadal im się odgrażał i wyzywał ich na bój. Jednak strzegł się bardzo, żeby jego noga nigdy w konopiach nie postała. Żył w ciągłym strachu przed Rosomochem, bo wcale nie był pewien czy się przypadkiem do jakiegoś zagonu konopnego na tyle nie zbliżył, że obudził już potwora. Z drugiej strony naśmiewał się z bogów, że stchórzyli i nikt się do boju przeciw niemu nie kwapi.

Rzeczywiście bogowie jakby pozostawali głusi na jego słowa i nie czynili nic dla zadośćuczynienia mimo, że przestał im składać żertwy, a ich drzewa święte siekł biczem, ciął toporem, łamał i pluł na nie. Wydawało się, że nie umrze nigdy. Był siwiuteńki, ale twardy, prosty, węźlasty, a wejrzenie miał z biegiem lat coraz straszniejsze, nieulękłe. Kpił sobie z Praw Świata i Ładu Świata i z innych bogów. Po cichu wielu z Zerywanów się to podobało, zwłaszcza tym co sami byli marnego ducha i serca, i często brakło im odwagi by się przeciwić komukolwiek.

Aż któregoś razu, wyszła na bańską łąkę w Kolibie Mokosz. Zwykle jest ona łagodna i cicha, opiekuje się prządkami, bo sama jest Największą Niebiańską Prządką Wiergu. Tym razem stanęła naprzeciw Męża mierząc weń wrzecionem, a na wrzecionie nawinięty miała sznur. Mąż choć był po zęby uzbrojony, dostrzegł w jej wzroku wyrok. Przeszedł go zimny dreszcz i poczuł, że to ostatnie już chwile życia na Ziemi. Kiedy to tylko pomyślał, przyfrunął złoty puszczyk i przysiadł w polu za jego plecami. Zrozumiał woj, że to nie puszczyk, lecz lelek. Wyciągnął jednak miecze i sztylet i ruszył przeciw bogini. Nie zdążył jednak nawet zrobić kroku, gdy Mokosz cisnęła weń motek-oczkur i zadzierzgnęła sznur wokół jego szyi. Chociaż zasłonił się sztyletem a motek oparł się na ostrzu, nie mógł go Mąż poluzować. Nie udało się też ciąć sznura, tak był mocny. Gdy się tak z oczkurem mocował, z niebytu i ćmy wyłonił się Rosomoch, który go rozszarpał na strzępy. Ciało Męża zostało rozwleczone po konopnych zagonach.

Był to konopny sznur z wrzeciona Mokoszy, a kiedy rzucony oczkur zamknął krąg wokół głowy i szyi Męża, ten znalazł się niejako otoczony konopiami i oddał się tym samym we władanie Rosomocha. Klątwa się jednak wcale nie spełniła, bo nie Rosomoch pokonał Męża a Mokosz. Tak więc Rosomoch przez wszystkie pokolenia ściga dalej po konopnych zagonach potomków Męża. Tedy nim kto w konopne łany wejdzie niechaj lepiej sprawdzi, czy w nim przypadkiem nie płynie choćby kropla mężej krwi.

Rzeką podawcy wiary przyrodzonej ze wszech kącin, że od tegoż Męża dopiero męskich potomków zaczęto nazywać mężami. Wtedy też zaczęto od nich dopiero wymagać postawy jaką przybrał Mąż ostając przy swoim. Takie właśnie zachowanie – nieugięte, nieulękłe nazywa się mężnym. Wcześniej mężczyzn nazywano po prostu ludźmi i nie miano im za złe, gdy postawą nie różnili się często tak bardzo od kobiet.

Od owych stwierdzeń o braku męskości przed narodzinami Męża i przed wojną z Konopielką-Rosomochem, wyłączamy rzecz jasna władców, wojów i wytędzów zerywańskich, którzy boskie przymioty dziedziczą po swych niebieskich przodkach. Kobiety zwano kobietami dużo wcześniej niż mężczyzn mężczyznami, a miano to wzięły one od Kobi, żony pierwszego guślarza-kołoduna Kołbia.

Nikt nie odważył się w jakikolwiek sposób pogrzebać zwłok Męża. Stał się więc Mąż zduszem, który pokazuje się od tamtego czasu w postaci ptakoluda – dwudusznika zwanego Majszem. Majsz jest podobny do orła o dwóch głowach, gdy przybiera swą napastliwą, krwiożerczą postać. Kiedy podstępnie przywabia do siebie ofiary nad wodami i w bezdrożach, pokazuje się jako niepozorny, wychudzony człeczyna.

Zanim Mąż został zabity w pojedynku z Mokoszą, zdążył w czasie swych wędrówek i ucieczek przed Rosomochem mieć synów i córki, w tym córę Mażę, lub jak chcą inni Mażenę. Od niej poszło liczne potomstwo i całe plemiona ludne po dziś dzień. Na nich wszystkich ciąży owa klątwa Rosomocha-Konopielki, która nie została boskimi zaklęciami odczyniona i musi pozostać rzuconą już po wsze czasy.

Chociaż wiele kół wieków upłynęło od tamtych wydarzeń i wiele dziejów, łącznie z wybiciem prawie wszystkich Zerywan po Wojnie o Taje, to przyjęte jest przez kąciny wędyjskie oraz lęchskie, że wszyscy Rusowie i Porusowie pochodzą od tej właśnie Mażeny, która została zaklęta w lochę, ocalała od Potopu i Pożaru w Jaskini Rudzi, gdzie złożyła pęp. Z onego pępu, przez kolejne związki zrodziła się Wielka Matka Maza-Mazja, królowa Mazonek. Ona z kolei miała córkę Iwnę. Rusini pochodzą od tej Iwny, którą kiedyś uratował Rusłan i miał z nią syna Rusa, urodzonego nad rzeką Rosią.

Nurusowie (czyli Nurowie i Budynowie, a więc i Rusowie), Istowie (a wśród nich Porusowie-Prusowie) i Burowie (a między nimi Porusowie-Poruszowie i Borusowie) a także Skołoci mieli na ten temat zawsze odrębne zdanie prawiąc, że Rosomoch ma prześladować potomków Mazów, Lęgów i Wędów, a więc nie uważają się za potomków tegoż Męża, co wszedł w drogę Rosomochowi.

Co dziwne Serbomazowie w ogóle na ten temat milczą.

Słowianie z Zachodu, pochodzą, według gadaczy Wędów, od potomstwa Wudnara-Widnura, lub innych jeszcze mężów i dlatego nigdy nie widują strażniczki konopi w innej postaci niż dziewczyny Konopielki. Jeśli jednak będą szkodzić polom i uprawom, bezmyślnie je niszczyć i psuć, przeciw nim także użyje ona swoich kłów przybierając kształt Rosomocha.


Źródło artykułu

7 komentarzy do “Konopielka, Rosomoch i Mąż – mitologia Słowian

  1. Pingback: O Wędzie i jej synach Wudnarze i Mężu – mitologia Słowian | Wiara Przyrodzona

  2. Pingback: Konopie | Wiara Przyrodzona

  3. Pingback: Bogini Rosza | Wiara Przyrodzona

  4. Pingback: Bóg Rgiełc | Wiara Przyrodzona

  5. Pingback: Bóg Rgiełc | Słowianie - Wiara Przyrodzona

  6. Pingback: Bogini Obiła | Słowianie - Wiara Przyrodzona

  7. Pingback: Orfeusz w krainie konopi - starożytny kult opierający się na paleniu konopi.

Dodaj komentarz